Rozdział 2

205 14 6
                                    

Siedziałam w barze wraz ze znajomą, opijając jej nową pracę w salonie fryzjerskim. Nie miałam zbytniej ochoty na imprezowanie, wolałabym siedzieć w domu, czytając dobrą książkę, niż pić kolejne drinki kupowane przeze mnie czy też przystojnego mężczyznę kręcącego się blisko mnie. Przedstawił się jako niejaki Mike. Wydaje się być miły.

Przeprosił moją koleżankę i zaprosił mnie do stolika przy barze na 'dosłownie pięć minut', a przynajmniej tak powiedział. Wręcza mi tam kolorowy drink, który ma inny smak od tych, które już piłam i był mętny. Lecz procenty w moich żyłach nie pozwalały zwrócić na to uwagi, więc po prostu wypiłam do dna i od razu się wykrzywiłam. Wziął mnie za rękę i szeroko uśmiechnięty poprowadził do mojej znajomej. Powiedział, że mnie odwiezie, bo się źle czuję. Kiwnęłam nieprzytomnie głową, mrugając kilkanaście razy oczami, gdyż obraz zaczynał mi się już zamazywać. Ona nie zauważyła mojego dziwnego stanu, ponieważ sama pewnie miała zamglony obraz zapewne przez alkohol. Może moim powodem również była zbyt duża ilość procentów?

Nie, to zdecydowanie nie był zwykły drink. Moja głowa niemiłosiernie pulsowała, przez co nie mogłam nawet wstać z zimnej podłogi i zorientować się, gdzie jestem.

Przetarłam pięściami oczy i powoli je otworzyłam, krzywiąc się. Przed sobą miałam zwykłe, drewniane drzwi i od razu włączył mi się w głowie alarm. To nie są drzwi od mojego pokoju! Wstałam, ignorując ból głowy. Chwiałam się, aż w końcu upadłam na nieskazitelnie białą ścianę, po której biegły moje dłonie, jakby poszukując ratunku. Usłyszałam zgrzyt klamki i zdałam sobie sprawę z tego, że oznacza to kłopoty. W drzwiach ukazała się mi jakby znajoma postać. Przed oczami przelatywały mi urywki wydarzeń z wczorajszej nocy. Wykrzywiłam się na sam jego widok. Już wszystko zrozumiałam... To on dosypał mi czegoś do drinka. O matko!

- Witaj słodziutka - rzekł nonszalancko, opierając się o futrynę drzwi. Wyjął zza siebie rękę i podał mi szklankę wody. Patrzyłam na nią podejrzliwie.

- Nic tam nie ma. - Westchnął. W drinku też nic nie miało być - pomyślałam, lecz kierowana ogromną suchością w gardle wzięłam szklankę i wypiłam ją do dna, wzdychając z ulgą. Oddałam mu szklankę, którą postawił za drzwiami.

- Teraz przynajmniej będziesz mogła krzyczeć moje imię - powiedział, uśmiechając się, co teraz przybrało obleśny wyraz.

Nic nie powiedziałam, bo już nie ufałam swojemu głosowi, który łamiąc się mógłby zdradzić moją słabość.

- Nic się nie odezwiesz? - zapytał przybliżając się, a ja odsunęłam się o parę kroków w tył. Gdy był przy mnie i przybliżał swoją twarz do mojej, zareagowałam instynktownie... Krótko mówiąc, przywaliłam mu w twarz, czego szybko pożałowałam, ponieważ od razu mi oddał. O wiele mocniej. Poczułam krew, ściekającą po kąciku moich ust.

- Zły ruch, zły ruch - syknął. Pewnie dostałabym drugi raz, lecz ktoś zawołał go z dołu. Nie rozpoznałam tego donośnego głosu. Gdy zamknął drzwi, gorączkowo szukałam jakiejkolwiek deski ratunku. Okna zablokowane, żadnych innych drzwi poza tymi, przez które wszedł. Z pewnością tam stoi, ba. Z pewnością drzwi są zamknięte. Nacisnęłam delikatnie na klamkę, lecz te ustąpiły ku mojemu zdziwieniu. Otwierałam je powoli, lecz zaraz pojawił się w nich Mike, śmiejąc się złowieszczo. Włożył mi w ręce talerz i zatrzasną drzwi. Potem usłyszałam tylko zgrzyt zamka.

Westchnęłam zrezygnowana, patrząc na talerz, na którym leżała kanapka. Wyglądała niegroźnie. Ugryzłam ją, a gdy nie poczułam nic dziwnego, zjadłam całą. Naiwna  - myślę, a potem nastaje ciemność...

...po której przychodzi jasność.

Wstałam gwałtownie. Ile ja spałam? Usłyszałam strzały, masę strzałów. To chyba broń automatyczna. Zaczęłam oddychać szybciej, a w mojej klatce serce biło niemiłosiernie szybko. Potem usłyszałam, jak ktoś biegnie... chyba na górę. O nie... o nie. Pisnęłam cicho i stanęłam przy oknie, zaciskając ze strachu dłonie na parapecie. 

Próbowałam unormować oddech, co udało mi się pod dłużej chwili. Dla mnie chyba to już koniec. Drzwi zostają wyłamane, a w nich stanął Mulat. Przywykłam do widoku broni, lecz nie celowanej we mnie!  Mulat otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz chyba sam nie wiedział co. Otrząsnął się po pewnym czasie z tego ''stanu'' i powiedział:

- Nie bój się. Jestem z policji. Przyszliśmy po ciebie, Jessie. 

- Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś jednym z nich? - spytałam, powstrzymując drżenie głosu. Przełknęłam głośno ślinę.

Mężczyzna trzymał nadal broń, ale pokazał mi odznakę w drugiej dłoni. Podeszłam do niego, czując ulgę. Poczułam, że jestem bezpieczna. 

- Idź za mną - powiedział. Otulił mnie zapach jego perfum. Kiwnęłam głową i uważnie się rozejrzałam.

Nagle ktoś pojawił się obok mnie, przez co podskoczyłam gwałtownie, wpadając na Mulata, a on wycelował bronią w bok, na jakiegoś mężczyznę.

-John... - odetchnął z ulgą chłopak..

Czyli to John? Jego też nie muszę się bać?  Uśmiechnął się do mnie uspokajająco.

- Nie ma go Zayn - poinformował, jak się okazało Zayn'a. 

- Jak to go kur** nie ma? - warknął. 

- Nie ma. Jakby się rozpłynął w powietrzu. Zaraz będzie tu oddział. Patrole są już wysłane.

- Chodźmy - westchnął Zayn, zabezpieczając broń, gdy usłyszał syreny policyjne. Podał ją Johnowi, a sam zdjął kurtkę i założył ją na moje gołe ramiona, gdyż jak sobie przypomniałam, byłam w dość krótkiej czarnej sukience. Dziwne, że nie czułam dotąd zimna. Chyba tak działała na mnie adrenalina. 

Wyszliśmy na dwór, a mnie zaraz przejęli sanitariusze, dopytujący się, czy nic mi nie jest. Posadzili mnie w karetce. Zdjęli kurtkę, którą położyli mi na kolana i rozpoczęli rutynowe badania.

- Zrobił ci coś oprócz tego na twarzy? - dopytywał się lekarz. Zaprzeczyłam. Poczułam zimny wacik na policzku i zacisnęłam zęby, gdy zaczęło piec. Po kilku chwilach byłam wolna. No, nie całkiem. 

Przechodziłam z rąk do rąk. Znów znalazłam się pod opieką tego chłopaka, który ponownie okrył mnie kurtką, tym razem wsadzając moje ręce do rękawów okrycia. Jako, że Zayn należy do muskularnych mężczyzn, niemalże topię się w ubraniu.

- Chodź, pojedziemy na komendę. Tam cię przesłuchamy i... zobaczymy co będzie dalej  - powiedział, uśmiechając się do mnie czarująco. Strach nie opuścił mnie całkowicie. W końcu jednego nie złapali, z tego co się zorientowałam. Mimo to mogłam dostrzec w Mulacie przystojnego faceta. Poprowadził mnie do jednego z samochodów z napisem "Policja" na boku i odjechaliśmy. Cały czas pytał mnie, czy czegoś nie potrzebuję i upewniał się, czy wszystko ze mną w porządku. Czułam się bezpiecznie.

---

Jak wam się podoba miśki? c: 

To miało nie mieć miejsca | z.mOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz