Bogowie Olimpijscy-Apollo

119 3 0
                                    

Apollo był synem Dzeusa i Latony. Urodził się na wyspie Delos, pod
drzewem palmowym. Gdy miał przyjść na świat, ze wszystkich stron  przypłynęły łabędzie, a otoczywszy zwartym kołem błogosławioną wyspę
śpiewały cudnie. Od tej chwili jałowe skały Delos zakwitły i napełniły się
radością świeżej zieleni. Dźwięki muzyki i hymnów wznosiły się ku niebu w
błękitnych zwojach kadzidlanych. Rzesze pobożnych wyznawców Apollina szły ku białym świątyniom, ukrytym wśród palm, cyprysów i wawrzynów. Apollo był najpiękniejszy z bogów. Wysoki, smukły, jasnowłosy, zachował dar wiecznej młodości i boskie przejrzyste oczy, które widziały daleko w głąb czasu i przestrzeni. Był bogiem wyroczni i wróżb, a odblask jego urody odgadywano w złotym obliczu słońca, którego był panem. Jako ten, co daje jasnowidzenie, był Apollo patronem wieszczów, śpiewaków i  poetów, których zwano “dziatwą Apollina". Sam grał mistrzowsko na cytrze. Raz nawet wdał się w zawody z niejakim Marsjasem, który był nieporównanym flecistą. Sędziami obrano pasterzy i pasterki strzegące swych trzód na górze Nysa. Marsjas grał pierwszy i wszystkich zadziwił. Jego fletnia naśladowała kląskanie słowików, szmer źródeł, daleki głos ech leśnych, poszum burzy, tworząc jak gdyby hymn pochwalny na cześć tej
przyrody, której nieuczony Marsjas był dzieckiem i wychowankiem. Już był
pewny zwycięstwa, gdy Apollo uderzył w struny swej cudownej cytry. Grał i
śpiewał jednocześnie. Co chwila dobywał z dusz słuchaczy to uniesienie radości, to słodkie pragnienie, to znów smutek serdeczny. Przyznano mu pierwszeństwo. Wtedy Apollo schwycił pokonanego Marsjasa, przywiązał
go za ręce do drzewa i żywcem odarł ze skóry. Umarł Marsjas i wielki płacz
ozwał się z głębi lasów i gór; wszystkie boginki górskie, wszyscy bogowie
leśni wylewali po nim łzy tak obficie, że z tych łez wypłynęła rzeka, którą nazwano jego imieniem — Marsjas. A przy tym zdarzyła się rzecz bardzo śmieszna. Oto król Midas, który był również świadkiem owych zawodów, odszedł niezadowolony. Jemu nie podobała się gra Apollina, on jeden głosował za Marsjasem. Bóg zemścił się i dał mu ośle uszy. Królowi jednak nie wypada mieć oślich uszu. Midas ukrywał swą hańbę pod czapką, której nigdy nie zdejmował. Ale był ktoś,
kto znał tajemnicę królewską nadworny fryzjer, który goląc Midasa widywał go bez czapki. Król pod karą śmierci nakazał mu milczenie. Zacny balwierz bał się śmierci, ale posiadanie tak niesłychanego sekretu nie dawało mu spokoju. Koniecznie chciał się komuś zwierzyć. Nie mogąc inaczej, pobiegł nad brzeg morza, wykonał tam jamkę w ziemi i w głąb niej krzyknął, co miał sił: “Król Midas ma ośle uszy!" To mu ulżyło. Tymczasem — widocznie za zrządzeniem bogów — na tym miejscu, gdzie była jamka, wyrosła trzcina, cały łan trzciny. I ledwo tylko wiatr powiał, trzciny jęły się poruszać, szemrzeć, zbierać się w głos, który mówił: “Król Midas ma ośle uszy". Po całym kraju szedł ten zdradziecki szept trzcin i rzecz się stała jawna ku wielkiemu  zmartwieniu dobrego króla, którego jedyną wadą było to, że nie znał się dobrze na muzyce. Apollo, mimo że należał do najwyższej arystokracji bogów, chętnie przebywał na ziemi. Miał tu swoje sprawy i dawne wspomnienia. Pamiętał, jak raz, wygnany z Olimpu, służył za parobka u króla Admeta w Tesalii, gdzie pasł trzody grając na fujarce. Gospodarze więc modlili się do niego, by bydło chronił od wilków. Mógł to uczynić z łatwością, albowiem jak nikt
strzelał z łuku. Mówiono, że strzały jego rażą znienacka, nie zostawiając śladów, i każdą nagłą śmierć przypisywano gniewowi Apollina. Jeszcze wyrostkiem był, gdy uważał się za niedoścignionego
łucznika. Szydził nawet z Erosa, boga miłości, i przechwalał się, że lepiej
strzela od niego. Podrażniony Eros wyjął z kołczana dwie strzały: miłości i
nienawiści. Strzała miłości trafiła w serce Apollina, a strzałą nienawiści w płochliwe serduszko nimfy Dafne. Za zbliżeniem się Apollina Dafne uciekała. Gonił ją przez góry i lasy. Nad brzegiem pewnego strumienia już miał ją pochwycić, gdy wtem ona zwróciła swe prośby ku matce Ziemi, która ją natychmiast zmieniła w drzewo laurowe. Rzecz tę opisał u nas pięknymi oktawami Samuel ze Skrzypny Twardowski w poemacie Daphnis w drzewo bobkowe przemienieła się. Tak dziwnie się składało, że do kogo Apollo się przywiązał, tego spotykało jakieś nieszczęście. Miał Apollo serdecznego przyjaciela w młodym Hiakintosie, którego uczył strzelać z łuku i grać na cytrze. Tymczasem Zefir, bożek łagodnego wiatru, tak pokochał pięknego
młodzieńca, że nie mógł znieść, iż ów porzuca jego towarzystwo dla olimpijskiego boga. Pewnego dnia, gdy Apollo zabawiał się dyskiem, Zefir
nagłym tchnieniem tak skierował dysk rzucony przez Apollina, że Hiakintos
otrzymał cios śmiertelny. Na próżno syn Latony chciał mu wrócić życie z
pomocą ziół leczniczych. Młodzieniec umarł, a z jego krwi wyrósł kwiat,
który do dziś nazywamy hiacyntem.
Jako bóg muzyki i poezji, kapelmistrz orkiestry olimpijskiej, był Apollo
zwierzchnikiem muz, dziewięciu cór Dzeusa i Mnemosyne (Pamięć).
Mieszkały one na szczytach gór, na beockim Helikonie i Parnasie, gdzie
bije święte źródło kastalskie, lecz ulubioną ich siedzibą były wyniosłości
Pierii pod Olimpem. Tam kwitły łąki rozkoszne, których nigdy nie tknęła kosa, i na nich wypasały się trzody będące własnością bogów. Grecy dzisiejsi opowiadają, że w górach Pierii gnieżdżą się złe duchy, które zbłąkanych oślepiają szaleństwem i strącają w przepaść.
Lecz w starożytności przynosiły one inne szaleństwo, urocze szaleństwo poezji. Oto jaką wizją otwiera się poemat Teogonia Hezjoda, którego muzy same wybrały na swego kapłana: “Wdzięczne ciała obmywszy w rzeźwiących nurtach Permesu, muzy, Olimpu dziewice, korowód piękny zawiodły na Helikonu wyżynach, stąpając pieśniom do wtóru. Stamtąd, ruszywszy gromadą, w całuny
mgielne spowite, szły pośród nocy w dolinę, śpiewając głosem przecudnym. One to niegdyś Hezjoda uczyły pięknego śpiewania u Helikonu podnóża, gdzie owce pasł białorune. Kostur dały mi potem do rąk, ułamawszy laurową gałąź pięknie rozkwitłą — i boską natchnęły mnie pieśnią". W późniejszych czasach powierzono każdej z muz jakąś sztukę, którą się szczególnie miała opiekować, i przedstawiano je w rzeźbach i malowidłach ze stałymi atrybutami, aby je łatwiej rozróżnić. Kalliope (Pięknolica), muza pieśni bohaterskiej, trzyma rylec i tabliczkę do pisania; Klio (Głosząca sławę) zajmuje się historią i ma zwój pergaminu; Euterpe (Radosna), patronka liryki, gra na flecie; Taleja
(Rozkoszna) pokazuje maskę komiczną jako muza komedii; Melpomene (Śpiewająca) jest muzą tragedii i poznać ją można po smutnej masce, którą jej dają za godło; Terpsychora (Kochająca taniec) z wielką lirą w ręku uczy ludzi tańca; Erato (Umiłowana) na małej cytrze wygrywa pieśni miłosne; Polihymnia chodzi w głębokiej zasłonie, jakiej używało się przy obrzędach religijnych, albowiem zsyła natchnienie tym, którzy piszą hymny i pieśni pobożne; Urania (Niebiańska) dźwiga globus astralny, bo jej dziełem jest gwiaździarstwo. Apollo był jedną z najjaśniejszych postaci greckiego Olimpu. Nazywano go Zbawcą, gdyż wspierał ludzi w cierpieniu, ratował z nieszczęścia, śmierć odwracał, zbrodniarzy oczyszczał z grzechów. Był
lekarzem duszy i ciała — ten bóg światła i pociechy, łaskawy i dobroczynny. Takiego właśnie pokazał Wyspiański w Akropolis, gdzie bóstwo pogańskie zlewa się w jedno z Chrystusem. W Atenach po zbiorach jesiennych obchodzono ku czci Apollina święto, w czasie którego młodzież niosła gałąź oliwki obwieszoną ligami, bułkami, oliwą i winem w dzbanuszkach, owiniętą wełnianymi wstążkami, stawała przed każdym domem, jakby u nas z kolędą, oddawała ją gospodarzom, a ci ową gałąź, zwaną ejrezjone, zawieszali na drzwiach aż
do następnych świąt; wówczas ją palono i zastępowano świeżą. Chłopcy, idący z ejrezjoną, śpiewali pieśń, którą Kniaźnin tak oddał po polsku:

Do domu tego przychodzę,
Gdzie samo szczęście przebywa;
Słyszałem wszędy po drodze:
Mąż tu w dostatki opływa.

Niechaj otworzą te wrota!
Skarb wnidzie nieprzebrany,
Za nim cześć, zdrowie, ochota
I pokój wszystkim żądany.

Użytku rodzaj wszelaki
Zajmie spichlerze, obory:
Pelne owoców przetaki,
Pełne warzywa komory.

Narają swachy życzliwe
Synową piękną i młodą;
Niech ją muły niepotkliwe
Do domu tego przywiodą.

Tu ona niechaj wyszywa
I nuci u swej kądziele;
A szczęśliwymi szczęśliwa,
Wasze pomnoży wesele.

Z jaskółką równie coroczną
Powrócę do was, powrócę,
Nogi tu moje wypoczną
I piosnkę wdzięczną zanucę.

Oto już chwila upłynie
Jako stoimy przy progu;
Czy co dacie, czyli nie,
Równo polecim was Bogu.

W sztuce występuje Apollo jako ideał młodości i wdzięku męskiego, bez brody, z bujnymi kędziorami, które swobodnie spadają na ramiona albo są fantastycznie ufryzowane: jest to element olimpijski. Zazwyczaj nagi, czasem tylko ma przerzuconą przez ramię chla-midę, mały płaszczyk. Na plecach nosi kołczan pełen dzwonnych, srebrnych strzał, w ręku trzyma łuk. W orszaku muz widzimy go znów (jako Kitarodosa) w długiej powłóczystej szacie, wysoko przepasanej, z wieńcem wawrzynu na głowie, z lirą w ręku. Wieniec laurowy dawano w nagrodę poetom i zwyczaj ten
przeżył starożytność. Widzimy go na głowie i Petrarki, i naszego Janiciusa,
przypomina go również wyraz: laureat.

MityOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz