1. Wybranka

2.2K 102 15
                                    

Nie odzywał się do mnie kiedy wieźli nas furmanką. Dalej nie odezwał się ani słowem gdy wpychali nas do wagonów.
Byłam wystraszona. Chciałam tylko wrócić do domu, do rodziny, zostać okrzyczona przez brata, że znowu się szlajam po mieście nawet jeśli jest niebezpiecznie, ale to nie nadeszło. Nie chciałam iść. Poczułam mocne uderzenie między łopatkami, aż zabrakło mi tchu. Upadłam na kolana w ciemnym wnętrzu bydlęcego wagonu. Walduś popatrzył wrogo na młodego Niemca, nie mógł być starszy od nas. Pomógł mi wstać przytulając mnie do piersi. Jego wzrok wyrażał złość tym jak mnie traktowali. Wiedziałam, że mimo wszystkiego dalej był mi wdzięczny za tamten dzień kiedy mu pomogłam, nawet jeśli naprawdę tej pomocy nie chciał.
Skuliłam się w rogu chcąc odzyskać oddech, ale wtedy zwrócił się do mnie łagodnie.

- Nie możemy zostać na tyłach, zabraknie nam powietrza, usiądź tu, jesteś drobna, pozwolą ci siedzieć- wskazał dłonią bok wagonu od strony wejścia, przemknęłam tam szybko zanim więcej ludzi zostało zmuszonych do wejścia.

Byłam w zbyt dużym szoku. Dopiero kiedy drzwi zostały zasunięte i zrozumiałam ile jedzie z nami ludzi równie wystraszonych co my zaczęłam się bać. Łzy spłynęły po moim policzku, przycisnęłam łydki bliżej piersi.

- Nie płacz. Damy radę.

- Dokąd oni nas wiozą Walduś?- moje zimne pełne strachu spojrzenie go poruszyło. Nie chciał kłamać, ale dłuższe unikanie prawdy zaboli dużo bardziej.

- Słyszałaś może o Auschwitz?

To słowo mroziło krew w żyłach ludzi. Słyszałam jak krążyły plotki, mój brat też coś tam mówił, ale nigdy zbyt wiele. Zaczęłam się trząść.

- Spokojnie... spokojnie. Nie musimy znaleźć się akurat tam- wiedział, że kłamie. Jechaliśmy na południe, to oczywista droga.- Możemy jeszcze trafić do Lublina, albo do Łodzi...

- Co tam jest?

- To jest... taki obóz pracy. Posłuchaj mnie uważnie. Będziemy jechać dwa góra trzy dni. Potem nie wiem co się stanie... nikt żywy jeszcze z niego nie wyszedł. To znaczy bo pewnie wszyscy pracują... Ale w każdym razie musisz zachować siły i wyglądać na zdrową, tak słyszałem.

Przypomniałam sobie o chlebie, który stał się powodem mojej beznadziejnej sytuacji. Wyjęłam go z obszernej kieszeni płaszcza gdzie schowałam go biegnąc. Ucieszył się, ale szybko go zakrył.

- Nie pokazuj go ludziom- ściszył głos. Musisz mieć co jeść.

- A co z tobą?

- Nie odejdę, nie mam gdzie- popatrzył mi w oczy i uśmiechnął się. Miał bardzo ładne, niemal czarne tęczówki, podobne do moich, ale dużo ciemniejsze. Włosy opadały mu na oczy, trochę za długie. Malinowe usta, dość wydatne i jeszcze chłopięca postura. Wydawał się niesamowicie ciepłą osobą. Czy słusznie czy nie, pocieszała mnie myśl, że nie jestem sama.

Po kilku godzinach drogi ludzie zaczynali się niecierpliwić. Nie wiedzieli gdzie jadą, po co i dlaczego. Nie zostali zabrani z domów, a z ulicy, całkiem przypadkowo. Władzom obojętne było kto pojedzie, był transport, był rozkaz. Tuż obok mnie stała bardzo niezadowolona kobieta, która narzekała na warunki. Ubrana była w dość drogo wyglądający płaszcz, na ramionach miała naturalne futro. Trzymała skórzaną torebkę na złoty zacisk. Dalej znajdowała się młodsza nieco od poprzedniej kobieta z dzieckiem. Trzymała je na rękach i próbowała uspokajać, mimo to darło się na cały wagon.
Zapach był okropny. Coś jakby zgniła szafa pozostawiona na wysypisku. Mogło to nawet przypominać szafę. Co prawda nieco większą, ale ludzi było tu tyle, że zaczynałam rozumieć słowa Waldusia. Brakowało powietrza. Chciałam coś zjeść, ale posłusznie zachowałam wszystko na potem. Czułam jak najpierw się pocę, ale wraz z nadejściem nocy wszystko stało się zimne. Słońce w dzień mogło dawać wrażenie miłego, lecz wraz z jego zajściem temperatura mocno spadała. W niektóre dni wciąż pojawiał się szron. Byłam wdzięczna mamie, że dała mi przed wyjściem płaszczyk. Przykryłam się nin bardziej i przymknęłam oczy. Przez szczeliny wagonu widziałam jak księżyc oświetla delikatnie swoim światłem. Zimny wiatr wlatywał do środka. W końcu było czym oddychać, ale bałam się, że przyprawi mnie to o zapalenie płuc. Nie wiedziałam jeszcze co mnie czeka, ale byłam pewna, że nic dobrego.
Obudziłam się, jak potem powiedział mi Waldek jakieś dwie godziny później. Gardło miałam wysuszone i bardzo wychłodzone. Dziecko wciąż płakało, a noc trwała nieubłaganie. Sama już nie wiedziałam co było gorsze, upał i ścisk czy lodowaty powiew wiatru.
Ale podróż się nie kończyła. Nie zasnęłam, dłuższe odłączanie się od rzeczywistości mogło skutkować tym, że się nie obudzę.

PerleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz