Minęły święta, a potem nowy rok chociaż dla mnie nie zmieniło się absolutnie nic. Każdy dzień był identyczny, nie widziałam już nawet większych różnic pomiędzy latem i zimną. Temperatura, krajobraz, to się zmieniało, ale nie moje obowiązki. Po prawie roku spędzonym w tym miejscu moje ciało przyzwyczaiło się do takich racji żywnościowych i choć dalej czułam głód nie był on już uciążliwy. Jego obecność dało się odczuć czasami. Gdy odpływałam myślami do czasów urodzajnych, wtedy jeszcze niczego nie doceniałam.
Może byłam bardzo głupią dziewczyną, ale była jedna rzecz, choć właściwie osoba, dzięki której widziałam nadzieję. To niesamowicie dziwne jakby się zastanowić, że akurat dzięki niemu czasem w ogóle miałam siłę podnieść się z kolan.
Jest w tym jednak coś sensownego, że gdy człowiek zostaje całkowicie stłamszony, tonąc łapie się brzytwy, nawet jeśli zna się konsekwencje. To właśnie byłam ja, tonęłam, dławiłam się, woda zalewała mi płuca, a jedynym wyjściem by przeżyć, było trzymanie się Streinera.
Wtedy jeszcze nie do końca rozumiałam jakie naprawdę konsekwencje będą miały moje czyny. To nie tak oczywiście, że nie myślałam o skazaniu jego jak i mnie, o spaleniu żywcem, ukaraniu, nie. Z tego dobrze zdawałam sobie sprawę. Nie wiedziałam jednak, że sama dla siebie mogę być karą.Że sama ściągnę na siebie ból.
Zima w Polsce w styczniu tak naprawdę dopiero się zaczynała. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy z temperatur, póki nie poczułam ich będąc w obozie. Ostrzegano mnie jak ciężko jest przeżyć tu chłody, ale ja zawsze jakoś dawałam sobie radę. Podebrałam nieco dodatkowej żywności, przekupiłam blokową, żeby rozpaliła czasem w piecu, czy dostałam cieplejsze ubrania. Starałam się dzielić z osobami wokół mnie czym tylko mogłam, ale czasem nadal zdarzały się nieprzyjemne sytuacje, szczególnie od kiedy do obozu przybyło wiele nowych twarzy.
Mimo to były też szczęśliwe chwile.
Mimo skomplikowanej relacji jaką miałam z esesmanem, czasem naprawdę widziałam w nim tylko zwykłego człowieka. Rzadko kiedy nie towarzyszył nam smutek czy poczucie strachu, ale były i takie dni, choć zdecydowanie mniej. Któregoś styczniowego popołudnia w biurze znalazło się dwóch kapo, którzy bez zbędnych pytań zaciągnęli mnie do jego pokoju, który znałam tak dobrze. Nie bałam się, nie wierzyłam już, że może zrobić mi krzywdę, więc jedynie udawałam zdezorientowaną i mogłam mieć nadzieję, że w to uwierzą.
Jeden z nich rzucił mnie na podłogę pod samymi drzwiami i zapukał oznajmiając, że przynieśli to o co prosił. Białe drzwi uchyliły się, a gdy zobaczył mnie podpartą o posadzkę, od razu skinął im głową i rozkazał mi wejść. Ta procedura powtarzała się wielokrotnie i wiedziałam, że nie może inaczej przedstawić sprawy. Fakt, że nie mógł okazać mi choć odrobiny ludzkości był smutny, ale nigdy nie narzekałam.
Mimo mroźnej pogody za oknem świeciło słońce. Promienie przebijały się przez chmury i pięknie osiadały na białym puchu śnieżnym, zauważyłam to od razu przez jego wielkie okna, on jednak zwracając wzrok w tą samą stronę jedynie podszedł i zasłonił je grubymi zasłonami. W środku zrobiło się niemal ciemno, ale bardzo przytulnie. Było też ciepło, cieplej nawet niż w biurze, a to oznaczało przeogromną chęć snu, którą ciężko opanować.
Uśmiechnął się gdy ziewnęłam, choć starałam się zasłonić twarz dłonią. Zamknął za mną drzwi na klucz i nerwowo przetarł dłonie, jedna o drugą jakby się czymś stresował.
- Wando- zaczął chwiejnym głosem.- Moja droga, mam dla ciebie coś specjalnego.
Nie miałam pojęcia co to faktycznie może być, jaki prezent w ogóle mogę dostać. Tu nie można było nic posiadać, więc każda rzecz materialna była zbędna. Ale on przecież o tym dobrze wiedział, musiał to przygotować i przemyśleć. Zajrzał do szafy i poszeprał w ubraniach, by wyjąć spod nich książkę.
CZYTASZ
Perle
Historical Fiction"Ty przeżyjesz Meine Perle." Miłość jest bardzo ciężka. Wojna sprawia, że jest jeszcze cięższa. Ale to dopiero w obozie zagłady można zrozumieć co to prawdziwe poświęcenie i strach. Wanda Niedeńska dostaje się do Auschwitz przypadkiem. Nie zawiniła...