Ledwo co widziała w mroku, co chwilę potykała się o własne nogi, idąc przez ogród w stronę umówionego miejsca. Dzisiejszej nocy niego zasnute było ciężkimi chmurami, jakby księżyc nie chciał być świadkiem ucieczki Lianthy z domu. Co prawda była pełnoletnią kobietą i mogła decydować o własnym życiu, ale hańba za ucieczkę z domostwa Państwa Lavre napiętnowałaby ją do końca życia w Mohreb. Chcąc zaznać szczęścia i miłości, musiała stąd uciec.
Thomas Creedivan czekał na dziewczynę w wąskim przejściu pomiędzy głównym budynkiem domu i stajnią, którędy można było przejść głównym placem przed domem, wprost na wybrukowaną ulicę. Stał tak w cieniu, przyglądając się oddalonej ulicy i zamierającemu o tej godzinie ruchowi. Miał na sobie lekki, zielony płaszcz osłaniający go od jesiennego wiatru. Wyglądał bardzo poważnie jak na swój wiek, biały kołnierzyk koszuli wystający koło szyi nadawał mu nonszalancji. Był cholernie przystojny ze swoimi srebrnymi włosami i chłodnym na pozór spojrzeniem. Liantha pomimo ciemnej sukni, którą dzisiaj kupiła, czuła się jak zwykła dziewka, nie pasująca do niego. Zatrzymała się cicho kilka kroków od Thomasa, przyglądając się mu dokładnie.
„Taki wspaniały, przystojny..." Serce zabiło jej mocniej a policzki zapłonęły na wspomnienie ostatniej rozmowy. „Jak taka zwykła służąca ma być żoną arystokraty...". Wiedziała bardzo dobrze, że nie pasuje do jego otoczenia, że każdy zobaczy braki w jej postawie i niedouczenie.
Zawahała się na chwilę i już miała zawrócić, ale w tym momencie Thomas odwrócił się, patrząc wprost na swoją ukochaną.
-Jesteś nareszcie.
Wyciągnął bladą dłoń w jej kierunku i uśmiechnął się lekko zachęcając do pójścia razem z nim.
-Jestem... Thomasie nie wiem czy powinnam... Nie pasuję do Ciebie. Nie otrzymałam żadnego wykształcenia, każdy będzie widział tę przepaść, która nas dzieli...
- Lia! Co Ty wygadujesz? - Złapał ją mocniej za ramiona przysuwając do siebie. - Czy coś się stało?
-Nie! Nic się nie stało po prostu... -„Po prostu jestem zwykłą służącą nie wartą twojej uwagi".
-Wahasz się...
-A czego się spodziewałeś? W ostatnich dniach tyle się wydarzyło. Tyle decyzji zostało podjętych... „Pochopnie..."
-Już spokojnie kochana, nie zaprzątaj sobie tym głowy.
Przytulił ją do siebie ogrzewając zmarznięte ramiona dziewczyny. Ciepło jego ciała pomału rozlewało się po ciele Lianthy, ogrzewając jej serce i uspokajając skołatane myśli.
„Jestem z nim bezpieczna..."
-Chodźmy! Matka czeka, aby Cię przyjąć w domu. Pamiętaj, że nie będziesz mogła się teraz przez jakiś czas pokazywać na ulicach. Zostaniesz w naszym domu, gdzie nikt Cię nie znajdzie. Zupełnie nikt.
Uspokojona Liantha pozwoliła się poprowadzić wzdłuż przejścia wprost na spotkanie nowego życia.
***
W Kamiennym Pałacu w Cardac cisza zalegała na korytarzach, nikt się nie przechadzał, nie podziwiał zachodu słońca nad Morzem Euretejskim, pomimo że z Pałacu rozciągały się na nie cudowne widoki. Cała stolica demonów o tej porze była jakby wymarła. Zachód słońca przypominał temu ludowi piekielną pożogę, która miała miejsce kilkanaście lat temu właśnie o tej porze dnia. Dopiero po zmroku skrzydlaci i inne kolorowe istoty wysnuwały się na ulice tego pięknego, kamiennego miasta aby pić, bawić się i zapomnieć o troskach codziennego dnia. Rany po tamtych wydarzeniach jeszcze się nie zasklepiły w sercach wielu mieszkańców, zbyt wielu straciło bliskich przez walkę o dominację w Synthii, aby przejąć tron w Cardac. Pomimo kilkunastu lat pozornego spokoju, miasto nie potrafiło się jeszcze podnieść z kolan.
CZYTASZ
Córka Ognia
Viễn tưởngMagiczne istoty zostają coraz częściej tępione przez rasę ludzi. Demony zostały zepchnięte w czeluście Kamiennych Gór Północy, Czarownice znalazły spokój na Równinach Ruille. Puszcze i Lasy niegdyś pełne magii, teraz wycinane są przez ludzi. Magia...