Miękki materiał ciemnego płaszcza zasłaniał częściowo promienie słoneczne. Dziewczynę obudziły ciche pomruki przekleństw i hałas przekładanych z miejsca na miejsce rzeczy. Twarda ziemia wbijała się nieprzyjemnie w plecy, pomimo położonego koca. Szyja i ręka na której ją opierała zdrętwiała niemiłosiernie, aż straciła w niej czucie w palcach. Liantha jęknęła cicho pod nosem próbując się podnieść z posłania. Wokół panowała jeszcze szarówka, słońce nie pojawiło się nad koronami drzew i chłód przechodzącej nocy owionął jej policzki na co wzdrygnęła się. Spała tej nocy głęboko i spokojnie, beż żadnych snów i obrazów. Niemalże zapomniała co tu robi, gdy do jej nosa dostał się cierpki zapach dymu z rozpalanego niewielkiego ogniska.
Uciekała.
Nad paleniskiem pochylał się Starzec, dokładając suchych gałązek do tlącego się ognia. Dmuchał na nie co jakiś czas, aż ognień nie zajął większości gałązek, po czym postawił w środku gliniane naczynie zamknięte pokrywką.
- Dobrze spałaś? - Starzec nie odwrócił się w stronę dziewczyny, zajął się składaniem swojego posłania w niewielki tobołek. - Nie ściągaj płaszcza z siebie. Dzięki niemu nie śmierdzisz magią i tym... czymś.
Była przykryta swoim płaszczem, choć nie pamiętała jak on się na niej znalazł. Przesunęła palcami po miękkim kapturze, czując ciepły materiał pomimo utrzymującego się chłodu. Ciekawe czym oprócz swojej magii cuchnęła... Powąchała ukradkiem swoje ubranie i stwierdziła, że chyba nie jest z nią najgorzej. Już nie raz nie zaznała kąpieli przez kilka dni z rzędu, nie przeszkadzał jej zapach brudnego ciała ani swędząca skóra głowy. Byle nie dostała wszy.
- Jeśli chcesz zjeść coś na śniadanie to zbierz swoje manatki i pomóż mi załadować wóz. Po posiłku ruszamy dalej, przed nami długa droga.
Pozbierała wszystkie koce, naczynia i butelki leżące wokół wozu i poukładała je bezpiecznie z tyłu wozu. Tak, aby nic się nie przewróciło i nie potłukło. Przy okazji poskładała też walające się bele materiału według kolorów i jakości (jak jej się wydawało). Pani Lavre była nieugięta w domu pod tym względem i razem z Melissą ganiły ją za każdą koszulę złożoną w nieodpowiedni sposób. Teraz nie mogła patrzeć na lśniące czerwienie i głębokie czernie wymiętoszone wszystkie na wozie. Ręce same automatycznie składały materiały, układając je równo obok siebie. Kiedy skończyła, mięśnie pleców i ramiona były mniej ścierpnięte po niewygodnym posłaniu na nierównej ziemi. Starzec mieszał nadal coś w garnku i przypatrywał się jak dziewczyna sprawnie przekłada po kilka beli materiałów naraz. Była silna, nauczona ciężkiej pracy. Widać to było po ruchach jej rąk, zgrabnych ale pewnych kiedy zarzucała sobie na ramiona ciężary. Nie prosił jej o to, w sumie nigdy nie zwracał uwagi na to co się dzieje z tyłu jego wozu. Byleby towar nie wypadł na drogę w podróży. Może zabranie dziewczyny ze sobą w dalszą podróż nie byłaby takim złym pomysłem...
Zanim się zastanowił, dziewczyna stanęła przed nim z zaróżowionymi policzkami i wzrokiem pełnym niepewności. Obejrzała się nieznacznie na wóz, wskazując o co jej chodzi. Starzec nadal ją ignorując przestał mieszać w garnku, z którego dochodził ziołowy zapach i wyciągnął z pakunku obok niego pustą butelkę po winie.
- Ostudź to w strumieniu, tylko nie wylej. To napar z trawy księżycowej i złocienia. Rośnie tutaj jak szalony a nie mam czasu żeby go suszyć i robić co wieczór napary.
Liantha wzięła delikatnie gorące naczynie przez materiał sukni. Zmarszczyła lekko nos czując woń podobną to tej, którą wyczuła nieznacznie wczorajszego wieczora. Spojrzała jeszcze na mężczyznę, ale ten zajął się rwaniem suchego chleba na kawałki.
Strumień okazał się niewielką wstążką wody, przemykającą z szumem pośród kamieni, szerokości jednego kroku. Po drugiej stronie wody drzewa nachylały się majestatycznie oddając hołd krystalicznej wodzie. Zakończenia gałęzi Szarodrzewia nurzały się w w niej gęsto, jakby chciały zatrzymać wszystkich tych, którzy mieli zamiar przekroczyć strumień. Gdzieniegdzie pomiędzy ścianą z gałęzi i małych liści widać było gęsty bór ciągnący się aż do Lairan, a w nim według zasłyszanych legend i pogłosek nadal żyły magiczne stworzenia. Światło porannego słońca nie dotarło jeszcze do tej części lasu, gdzieniegdzie widać było tylko jasne smugi rozświetlające gałęzie oblepione nadal soczyście zielonymi liśćmi i kolorowym, jesiennym kwieciem. Szum gałęzi poruszanych lekkim wiatrem i strumień słodkiej wody wyciszał niespokojne serce dziewczyny. Wpatrując się w głębię lasu czuła ogarniający spokój. Miała ochotę zrobić długi krok i przedostać się przez ścianę Szarodrzewia na drugą stronę, zagłębić się między gałęziami, odkryć nieznane polany, schować się w cieniu Młodorzenia i Świstówki. Odłożyła parujący garnek na płaski kamień obmywany lekko przez strumień. Stał stabilnie studzony przez wodę, mogła go tu zostawić na dłuższą chwilę. Pustą butelkę zostawiła na kamieniu powyżej, aby nie zabrał jej prąd strumienia.
CZYTASZ
Córka Ognia
FantasiMagiczne istoty zostają coraz częściej tępione przez rasę ludzi. Demony zostały zepchnięte w czeluście Kamiennych Gór Północy, Czarownice znalazły spokój na Równinach Ruille. Puszcze i Lasy niegdyś pełne magii, teraz wycinane są przez ludzi. Magia...