Rozdział VII

26 3 5
                                    

- Azielu?

Powtórzyła cicho jeszcze raz imię demona. Według zawartego paktu miał się zjawić i jeśli poprosi o cokolwiek, ma jej to zapewnić. Czy jakoś tak to było...

- Cholera...

Nic się nie działo. Nie pojawiły się cienie jak ostatnio w ogrodzie, nie poczuła kojącej słodyczy ciemności. Poprzednio nie zawołała jego imienia, a pojawiła się demonia magia w jej pokoju. Aziel pomógł jej, chociaż tego nie zażądała, ale teraz nie pojawiło się nic. Smród magii Morii nadal wypełniał nozdrza Lianthy, która siedziała na drewnianym krześle, bojąc się ruszyć. Crevia była niebezpieczną kobietą, która zapewne od stuleci gromadziła swoje moce zabierając je od innych istot. Niedoświadczona czarownica, związana magicznymi bransoletami nie miała z nią szans. I z Threusem władający magią umysłu.

Pojedyncza łza bezsilności spłynęła po policzku dziewczyny, w piersi czuła ucisk paraliżujący jej ciało. Nie szlochała, nie miała na to już siły. Strach mieszał się z wściekłością, przez którą zaciskała teraz boleśnie usta w wąską linię. Była zła na Thomasa, który ją wykorzystał, na Aziela który obiecał pojawić się na wezwanie i przede wszystkim na siebie. Była wściekła na siebie samą, że dała się tak podejść, pozwolić omotać i być tak naiwną. Szlag by to trafił! Przez swoją głupotę siedzi teraz w piwnicy cholernej czarownicy, która z chęcią zje jej serce na śniadanie.

Gdyby nie była związana tymi bransoletami, chętnie spopieliłaby ten dom i ich właścicieli. Przekleństwa jedno za drugim pojawiały się w głowie, a Liantha skupiła się tak bardzo na wyzwiskach, którymi obdarzy tę dwójkę kiedy ich zobaczy, przez co przestała zwracać uwagę na otoczenie. Łzy na jej policzkach zdążyły już wyschnąć całkowicie. Złość coraz bardziej wypełniała żyły dziewczyny, rozlewając się po całym ciele. Liantha zaczęła drżeć na krześle, ale odważyła się tylko wstać. Nie ruszyła jednak się z miejsca, zdając sobie sprawę, że nie ma z nimi szans.

Opadła bezsilnie i złapała się mocniej drewna siedziska. Ze dziwieniem zauważyła, że ręka która wcześniej była boleśnie odrętwiała, wróciła do normalności. Czuła wszystkie palce, mrowienie całkowicie ustąpiło. Spojrzała na bransoletę, na której nadal mieniły się czerwone kamienie a pod nią blade znaki na nadgarstku. Dotknęła jednej z nich próbując ją zdjąć, ale ta boleśniej zacisnęła się na nadgarstku. Przyjrzała się im uważnie, dostrzegając pewną prawidłowość w niektórych zawijasach. Gdzieniegdzie pojawiał się identyczny znak jak na drewnianej szkatule, którą przyniósł Threus...

- Chcesz tu tak siedzieć? Wolałbym spotkać się w przyjemniejszym miejscu. Na przykład jakimś barze...

Niski głos otrzeźwił Lianthę z zamyślenia i poderwała się z krzesła. Za jej plecami stał wysoki mężczyzna, ubrany w długi płaszcz. Biała zmiętolona koszula wystawała spod rozpiętej kamizelki. Wokół niego nie było teraz cieni ani jakichkolwiek oznak magii. Dlatego go nie wyczuła...

- Po co mnie wezwałaś? Przez Ciebie ręka mnie boli.

Czarne tęczówki oczu demona świdrowały dziewczynę, aż ta zaczęła drżeć i odwróciła wzrok. Patrząc na niego, jego niedbałą postawę i rozwichrzone włosy poczuła w sercu ulgę. Ucisk w klatce piersiowej zelżał a pod powiekami pojawiły się łzy. Teraz dopiero zauważyła, że od dłuższego czasu drży. Mieszanina emocji, strachu, złości, ulgi spowodowała że szloch wyrwał się z jej piersi a łzy potoczyły się po policzkach.

- Myślałam, że nie przybędziesz.

Wydukała z siebie pomiędzy jednym wstrząsem szlochu a drugim. O niczym innym nie myślała, tylko o kojących pasmach ciemności które potrafił przywoływać. Już dwa razy dały jej siłę walczyć z przeciwnościami i potrafiły ukoić jej przerażenie. Chciała, aby się teraz pojawiły wokół niego i zapewniły jej bezpieczeństwo. Ale Aziel ich nie przywołał. Stał tylko pod ścianą i przyglądał się chłodno Liancie, kiedy dojrzał na jej nadgarstkach srebrne bransolety z błyszczącymi rubinami. Płacząca czarownica nie robiła na nim wrażenia, widział już nie jedną błagającą o życie w takim stanie. Ale tutaj chodziło o coś innego. To nie on miał ją skrzywdzić. Wypowiedziała jego imię, bo była w tarapatach. I patrząc na artefakty na jej nadgarstkach, domyślił się, że ktoś ją uwięził.

Córka OgniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz