Rozdział XIV

4 1 2
                                    

Słowa przewodniczącego Rady jeszcze długo tłukły się w głowie dziewczyny. Po zapadnięciu wyroku mężczyzna wyszedł z sali, za nim znudzona Isla. Sara złapała Lianthę za rękaw jej sukni i pociągnęła w stronę wyjścia, ukłoniwszy się pozostałej w pomieszczeniu kobiecie. Dziewczyna dała się bezwiednie poprowadzić przez korytarze i przejścia aż do atrium, w którym czekały na audiencję. Na placu wokół fontanny nie było już nikogo, słońce schowało się za wysokimi murami.

- Saro, co ja mam teraz zrobić?

Kobieta spojrzała na nią ze współczuciem i przystanęła przed szumiącą fontanną.

- Nie wiem dziecko. Póki nie znajdziesz pracy, może pomagać u mnie na straganie. Ale nie stać mnie na wyżywienie kolejnej osoby w moim domu. Mam już trójkę swoich dzieciaków. - westchnęła ciężko. Była hardą kobietą, którą życie poskąpiło szczęścia. - uczyć też nie potrafię, mam mało magii, niewiele potrafię zrobić. Stragan to jest całe moje życie.

- Mogę sprzątać i gotować. Prać, pomagać w ogrodnictwie... jakiekolwiek prace domowe. Proszę... Jakakolwiek praca.- Liantha była w stanie błagać w tym momencie o jakąkolwiek szansę.

- Muszę się zastanowić. Nie mogę cię oddać byle komu. Ktoś musi cię przecież uczyć.

Mówiąc to spojrzała w górę w jedno z okien wychodzących na plac. - Chodźmy z powrotem do gospody. Dzisiaj już nic nie zdziałamy.

Sara opuściła ją już na początku uliczki, gdzie znajdowała się gospoda. Liantha została sama kręcąc się wokół i poznając kolejne uliczki i sklepy. Nic jednak nie sprawiało jej radości, ani patrzenie na bawiące się iskrami dzieci ani kolorowe wystawy. Śmiech dzieci rozbrzmiewał w jej uszach, ale nie docierał do jej serca. Co z tego, że może zostać w mieście, skoro to samo piękne miasto sprawi, że oszaleje? Nadmiar magii zbierał się słodkim smakiem na końcu języka. Tak samo z każdym dniem czuła coraz więcej energii w sobie, coraz więcej przeświadczenia, którego nie mogła zablokować. Idąc uliczką pełną ludzi poczuła tępy ból głowy od którego się zachwiała. Niechybnie upadłaby na chodnik, gdyby nie chłodna dłoń podtrzymująca ją za ramię. Oczy dziewczyny zasłoniła mgła od pulsującego bólu głowy i huku napływających bodźców.

- Uważaj na siebie. Nie powinnaś przebywać w takich zatłoczonych miejscach.

Liantha poczuła jak kobieca, smukła dłoń pociąga ją za łokieć w ciemniejszą, boczną uliczkę gdzie zbyt wiele osób się nie zapuszczało. Tylko jedna lampa paliła się przy wejściu. Kobieta zaciągnęła ją za ciemniejszy zaułek, gdzie światło lampy już nie docierało.

- Lepiej? - zapytała sucho.

Liantha spojrzała na wyższą od niej postać, w brązowe oczy, które już dzisiaj widziała.

Przed nią stała jedna z Rady, Riala. Puściła szybko jej ramię, zdając sobie sprawę, że każdy kontakt cielesny pogarsza sytuację.

- Tak, lepiej...

- Nazywam się Riala Varos. Jestem jedną z pięciu Rady.

Kobieta odeszła od Lianthy kilka kroków. Twarz skrywała pod kapturem burego płaszcza narzuconego na błękitną suknię.

- Wiem, Pani. Dziękuję za pomoc. - Liantha dygnęła lekko. - Będę już wracać do gospody, towarzysz na pewno już na mnie czeka.

- Nie tak szybko. - władczy ton głosu nie pozwolił dziewczynie ruszyć się o krok. Riala spojrzała na nią z góry przenikliwym spojrzeniem. - Wiem, że coś ukrywasz. Coś, czego nie chciałaś nam powiedzieć.

Liantha cała zesztywniała. Gdyby się tutaj dowiedzieli o jej umowie z demonem, na pewno by ją stąd wypędzili. Zimny strach zaczął wędrować wzdłuż kręgosłupa.

Córka OgniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz