Rozdział XI

40 2 1
                                    

Pierwsze promienie porannego słońca wlały się do małego pokoju oświetlając komodę pokrytą cienką warstewką kurzu i wąskie łóżko, na którym spała Liantha. Po kilku tygodniach spania na twardej ziemi, siennik wydawał się jej lekki niczym puchowa pościel. Mimo to dziewczyna obudziła się z zesztywniałymi mięśniami pleców, nie przyzwyczajona do takich wygód. Jęknęła cicho i rozejrzała się po pokoju. Swoje lata świetności miał już daleko za sobą, matowa farba która kiedyś zapewne miała kolor jaśminu, teraz była gdzieniegdzie poplamiona i poodpadana. I tak lepsze to niż spanie w pobliskiej stajni razem z ich koniem i wozem. I Bogini Matka wie jeszcze z czym.

Liantha spojrzała z niesmakiem na swoją znoszoną suknię i podeszła do komody, gdzie ustawiono wczoraj misę z zimną wodą. Woda orzeźwiła ją trochę i pomogła wyklarować myśli. W lusterku przed nią obejrzała swoją wychudłą twarz, zapadnięte policzki i ledwo widoczne piegi. Przez czas ich podróży włosy jej zmatowiały i stały się bardziej brązowe niż rude. Nie miała ochoty patrzeć na siebie dalej, na to co z niej zostało. Nieprzespane noce i trudy podróży odcisnęły piętno na jej suchej teraz skórze i połamanych włosach. Ściągnęła je pospiesznie rzemykiem z tyłu głowy w luźny kok i odwróciła się od lustra. Może teraz w Ruille będzie miała szansę odbudować to, co z niej zostało i zostawić za sobą paniczny strach i wyrzuty sumienia.

Ubrała się pospiesznie w suknię, nie zwracając uwagi na plamy wyszła z przydzielonego jej pokoju. Nie wiedziała tylko jeszcze, na jak długo będzie mogła tutaj zostać. Wszystko zależało od dobroci Radena, który dzisiaj nie miał już tak radosnej miny jak wczorajszego wieczora.

Mężczyzna siedział przy stole na środku karczmy, podpierając czoło na splecionych dłoniach. Obok niego stały dwie miseczki z szarawą papką i jesiennymi owocami. Zamyślonym wzrokiem wpatrywał się w blat stołu, nie reagując na przyjście Lianthy.

- Dzień dobry!

Dopiero na słowa powitania poderwał się i odetchnął głęboko. Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się zdawkowo. Jak codziennie przez ostatnie dni podróży. Ruchem ręki wskazał jej jedną z misek i sam zabrał się za jedzenie swojej porcji.

Owsianka była słodka i jeszcze ciepła. Przypominała w smaku tę, którą robiła jej Melissa kiedy była młodsza. Przypominała o ciepłej kuchni, w której zaczynała pracę już o świcie. Gdzie gospodyni chowała dla niej czasami kandyzowane owoce kupione na targowisku, które zjadały ze smakiem po skończeniu wieczornych prac.

- Czy aż tak źle gotowałem, żeby zwykła owsianka wywołała łzy szczęścia? - Raden wpatrywał się w nią. - Jadałem lepsze rzeczy w Ruille i nie pamiętam, żebym przy tym płakał.

Liantha parsknęła śmiechem i otarła pojedynczą łzę, która pojawiła się nie wiadomo skąd.

- Cóż, przeżyliśmy jedząc Twoje potrawy. Tyle chyba wystarczy.

- Wiesz dziecko...

Twarz Raden spochmurniała i uśmiech zgasł z jego ust. Omiótł szybko pomieszczenie wzrokiem, czy nikt ich nie podsłuchuje, ale młoda dziewczyna która wczoraj ich obsługiwała, myła teraz puste stoły daleko od nich. Liantha odsunęła niedokończoną owsiankę. Wielka gula strachu stanęła w jej gardle na tyle, że nie była w stanie niczego więcej przełknąć. Czekała aż żółć podejdzie jej do gardła. Spodziewała się, co może usłyszeć, myślała o tym już od paru dni.

Dotarła do Ruille, jest bezpieczna i musi sobie dalej radzić sama. Raden przestanie jej pomagać, nie może wiecznie na niego liczyć. Będzie chodziła od domu do domu aż znajdzie pracę i może jak odłoży trochę grosza, pójdzie do Akademii żeby nauczyć się władać swoją magią...

Córka OgniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz