« 𝘸𝘢𝘭𝘵𝘻 𝘰𝘧 𝘵𝘩𝘦 𝘧𝘭𝘰𝘸𝘦𝘳𝘴 »

38 3 0
                                    

Eksperymentalność, innowacyjność i łamanie przyjętych granic sztuki dobrze oddawały to co tworzyli artyści w National Ballet Theatre. Któż bowiem spodziewałby się, że Walc Kwiatów może zaprezentować jeden męski tancerz zamiast zespołu kobiet. Winwin przemył dłonie w umywalce i z niechęcią spojrzał na swoje odbicie. Fizycznie był gotowy, ale problem tkwił w głowie. Balet za dużo go kosztował i czuł to z każdym kolejnym występem. Kochał sztukę baletową, ale skłaniał się ku myślom że ta relacja nie należy do zdrowych. Mimo bycia nową i młodą twarzą na scenie dorobił się fanów wśród entuzjastów baletu. Portale branżowe jeszcze niedawno zdobywały czytelników krzyczącymi o nim nagłówkami. Sicheng z każdym kolejnym dniem miał przekonanie, że za wcześnie to osiągnął i teraz pozostaje mu spaść z piedestału. Zacisnął ręce na porcelanowej misie, odrzucił złe myśli i się uśmiechnął do siebie. Będzie dobrze, musi być dobrze.
Poprawił pointy. Nie musiał ich nosić ale w jego sztuce musiało się znaleźć miejsce dla łamania dogmatów męskości. Sztuka baletowa nie ma płci a żeby wydobyć z niej to co najpiękniejsze tak bardzo poświęcał swoje ciało. Zaraz miał się pojawić na scenie. Wziął głęboki oddech, zamknął oczy i pozwolił żeby to co zapisane w gwiazdach się stało.

Wieczór dwa dni po występie Winwin siedział w apartamencie wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką whiskey.
Nagłówki od rana krzyczały "Najgorszy balet wszechczasów" "Upadek gwiazdy!" "Czy to jego koniec?" Mnożyły się jak grzyby po deszczu, ciągle wyciągając nowe błędy, nie tylko z jego kariery ale i życia prywatnego. Oskarżenie o kradzież w wieku nastoletnim i donosy sąsiadów zdawały się być bardziej istotne niż pomylone kroki i źle składane figury na scenie.
Sicheng nawet nie chciał oglądać nagrania, żeby zobaczyć co poszło źle. Tamtego wieczoru był pewien, że balet wyjdzie zjawiskowy ale widocznie się grubo przeliczył. Kamienne kostki zabrzęczały gdy do szklanki dolewał Glenmorangie. Nie był w stanie sobie odpuścić, zapętlił Walc Kwiatów na głośnikach uważając że to wystarczająca kara od niego dla niego. Przyszłość malowała się przecież w wystarczająco szarych barwach. Jeśli tego nie odkręci i nie udowodni że to jednorazowe potknięcie zostanie z niczym. Skończy się kariera jak również skończą się pieniądze. Zamiłowanie do alkoholu i topienie w nim smutków prawdopodobnie przyczyniło się do niepowodzeń ale Winwin nie miał zamiaru przestać.
Każdy kolejny takt przyprawiał go o ból głowy a alkohol tylko w tym pomagał. Uczucie porażki było zupełnie inne niż dotąd, gorycz przejmowała jego umysł niczym gąbka chłonąca wodę.
-Siri, jakie bary są nadal otwarte? - wywołał asystentkę choć mógł na spokojnie wklepać pytanie w google.
Wyświetliła mu się lista barów, najciekawszy wydał mu się jeden, całkiem blisko położony. Zamówił shakea i coś do jedzenia co wydało mu się w porządku. Zapłacił i otrzymał wiadomość, że dostawa może potrwać około 40 minut.
Idealny moment żeby sięgnąć po następną butelkę. Sicheng nie miał w zwyczaju chlać na umór, ale dopóki nie przekroczył granicy w której zacierało się świadome myślenie nie przestawał. Wymieniwszy kostki w szklance otworzył kolejną butelkę z alkoholem. Padł zmęczony i zły na kanapę i nie zauważył nawet gdy usnął.


Wybudził go dzwonek do drzwi. Widocznie ktoś z ochrony już go wpuścił, pomyślał wstając z kanapy. Alkohol przejął kontrolę nad organizmem i zataczając się w stronę drzwi wyrżnął o pół-ściankę.
- Halo, co się tam dzieje? - odezwał się dostawca i zapukał głośniej.
- Idę, kurwa idę - Sicheng z trudem wyrzucił z siebie te słowa podciągając się na szafce żeby ustać w pionie. Kiedy doszedł do drzwi, ręce przestały współpracować i szarpał się jeszcze chwile z zamkiem. Otworzył drzwi i przy okazji uderzył się nimi w twarz upadając na podłogę. W drzwiach stał nie kto inny jak jego wcześniej poznany intruz w teatrze.
Widząc stan klienta Ten odstawił papierową torbę na półkę i schylił się do pomocy.
- T-ty. Wszystko mi zniszczyłeś. To przez ciebie tak źle się dzieje - mamrotał zamroczony alkoholem.
Ten był conajmniej zdziwiony, ta sytuacja nie wyglądała na przypadek. On nigdy nie jeździł z dostawami, ale w pracy nieobecny był dostawca więc on wziął na siebie zrealizowanie zamówienia. Ale żeby trafić do człowieka z którym zderzył się na ulicy? Nie, to już za dużo jak na przypadek. Mimo wszystko dla niego wyglądało to jak plus, znał adres mężczyzny który skradł jego serce.
- Wstań, pijany jesteś - złapał Sichenga za barki i pchnał na kanapę.
- Ty, to przez ciebie - wrzeszczał pijany wygrażając mu pięściami - Pożałujesz.
Ten nie spodziewał się że tancerz, delikatny i szczupły, a do tego pijany będzie w stanie mu zagrozić ale gdy pierwszy cios trafił go w brzuch momentalnie zgłupiał. Zaczęli się szarpać a Chitt nie potrafiąc się bronić, został bez trudu przygwożdżony do ściany. Grający w tle utwór Czajkowskiego zupełnie nie pasował do sceny.
- Nie powinieneś w ogóle wchodzić mi w drogę, jak mogłeś - wyrzucał mu Winwin trzymając go za szyje przy ścianie z której już spadły ramki z obrazami.
Ten coś mamrotał w swojej obronie, ale świadomość bycia w takiej sytuacji z wybrankiem jego serca i utrudniony dopływ tlenu nie pomagały w racjonalnym myśleniu.
Sicheng miał obłęd w oczach i Ten był pewien że zaraz wymierzy mu jeszcze jeden cios. Zamknął ze strachu oczy. Zacisnął powieki i czekał. Sekundy mijały a on nie czuł żadnego bólu. Prowadzony alkoholem Winwin, zupełnie wbrew sobie przysunął swoją głowę i przyłożył usta do ust Tena. Zamiast odepchnięcia Chitt kierowany zakochaniem odwzajemnił ruch. Trwali w tym pocałunku jeszcze chwilę, napawając się emocjami towarzyszącymi pocałunkowi z nieznajomym zanim Winwin zupełnie opadł z sił przez alkohol.
-No kurwa, fantastycznie - mruknął Ten - mam przejebane.

Livin' la vida loca 『 Ten × Winwin 』Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz