01

296 21 12
                                    


- No, a wtedy on mi na to: „Skoro tak bardzo przeszkadzają ci moje brudne skarpetki w salonie, to się wyprowadź. Droga wolna." No wyobrażasz to sobie Rebecca?

Tak, wyobrażam sobie. Z pewnością to bardzo ciekawa historia. Całe szczęście, że to nie ja jestem Rebecca i nie muszę dalej tego słuchać.

- Dzień dobry, mogłabym przyjąć pańskie zamówienie? – przybrałam na twarz swój firmowy uśmiech kelnerki, patrząc na siedzące przy stoliku przy oknie dwie kobiety, mulatkę z czarnymi włosami i rudowłosą o jaśniejszej karnacji. Na moje oko były gdzieś po trzydziestce. W sumie, jeśli mam być szczera to było im bliżej czterdziestki niż trzydziestki.

- Dzień dobry. Ja poproszę kawę z mlekiem sojowym. – odpowiedziała czarnowłosa. – I jeszcze serniczek na zimno z truskawkami.

- Dla mnie będzie cappuccino i szarlotka z lodami i bitą śmietaną. – powiedziała rudowłosa Rebecca, jak wywnioskowałam z ich rozmowy. Zapisałam wszystko w notesiku, podziękowałam i poszłam wykonać zamówienie.

Po nałożeniu ostatniego kawałka ciasta z lodami, wykończyłam go bitą śmietaną i zaniosłam słodkości wraz z kawami dla klientek i wróciłam za ladę. Zdążyłam podsłuchać, że kobiety cały czas obgadywały, jak mniemam swoich partnerów. Tylko tym razem to ruda się skarżyła, że jej facet zapomniał odebrać dzieci z przedszkola, bo pojechał na piwo z kolegami. Co za palant. Typowy facet. Lepiej napić się z kolegami.

- O dzień dobry panie White. - powitałam, wchodzącego staruszka szczerym uśmiechem. - Nie było pana od kilku dni i zaczynałam się już martwić.

Serio, zaczęłam się martwić. No trochę lat już miał

-  Dzień dobry, kochaniutka. - odpowiedział mi równie miłym uśmiechem i poprawił swoje przyduże okulary. - Byłem u wnuczki, zobaczyć jak tam ona mieszka w tej swojej nowej lilii. Na razie nie umieram. Wszystko u mnie w porzo. Jak to wy młodzi mówicie.

- Chodzi panu o willę? - zaśmiałam się cicho na jego słowa.

- Lilia, willa. Jeden pies.

- To jak? To co zwykle? Americano i szarlotka? - mówiąc to zaczęłam parzyć wspomnianą kawę.

- Jak ty mnie dobrze znasz. - nałożyłam duży kawałek ciastka na talerzyk i podałam wszystko staruszkowi.

- Mmm... tęskniłem za tą twoją szarlotką. Po prostu niebo w gębie.

- Cieszę się, że panu smakuje.

- Twój chłopak ma szczęście, że ma taką dziewczynę.

- Przecież pan wie, że nie mam chłopaka.

- Jeszcze? - przewróciłam oczami.

- Tak, jeszcze. Od kilku dni nic się nie zmieniło. Jestem singielką.

- Ja to w twoim wieku już pierwsze dziecko miałem. Albo drugie. Nie pamiętam. - zmarszczył czoło.

Cóż. Tyle w tym temacie.

- Val! Koniec na dzisiaj! – krzyknęłam do mojej przyjaciółki z pracy, widząc wchodzącego Cameron'a na drugą zmianę.

- O tak! Nareszcie! - krzyknęła radośnie Val. - Nogi mi odpadają. - jęknęła na zapleczu, rozmasowując swoje łydki

-  Co? Val jesteś tu sześć godzin, inni spędzają nawet dwanaście na nogach.

- Po pierwsze ja to ja. Po drugie, jakbyś balowała w nocy, tańcząc na stole to też by Ci odpadały.

- To wszystko wyjaśnia. - założyłam na siebie szary, wiosenny płaszczyk. - Nie myślałaś czasem, że jakbyś nie chodziła na imprezy w nocy w tygodniu to następnego dnia w pracy nie byłabyś zmęczona ani nie bolały by cię nogi? 

- Ymm... nie... pomyślę nad tym. - powiedziała, poprawiając swoje włosy w lustrze. - Ale jeszcze nie teraz. Dzięki za radę, młoda. Trzymaj się i żyj. - cmoknęła mnie w policzek i tyle ją widziałam. Młoda? Dużo nas nie dzieli. Tylko cztery lata. Valerie była średniego wzrostu mulatką o czarnych, kręconych włosach.
Tak na marginesie - ubóstwiam te loki.

- Jejciu. Zdążyłem powiedzieć jej tylko cześć i pa. - na zapleczu pojawił się Cameron. Z tego co słyszałam od Val to „leci na mnie". Mam nadzieję, że zmyśliła to. Cam jest miłym, przystojnym dwudziestosiedmioletnim mężczyzną, ale z mojej strony może liczyć tylko na przyjaźń. No jakby to powiedzieć „nie lecę na niego" ani „nie kręci mnie".

- Pewnie pobiegła szykować się na imprezę. To w końcu Val. - zaśmialiśmy się. - To do zobaczenia! Jutro nasza zmiana. - wzięłam torebkę i pomachałam Cameronowi na pożegnanie.

Wzięłam jeszcze małe ciasteczko o smaku  toffi, które sama upiekłam i pałaszując udałam się do wyjścia.

Te ciasteczka to czysta poezja. Na co to przyszło, żebym sama siebie chwaliła.

Kierowałam się w stronę przystanku autobusowego blisko kawiarni. Niestety nie udało mi się zrobić prawa jazdy. Egzamin praktyczny oblałam i nie chciałam z powrotem do niego podchodzić, ale no... nie chcę za każdym razem jeździć autobusem albo wyzyskiwać innych.

- Szlag!
___________________________________
No to mamy pierwszy rozdział! Nie jestem do niego przekonana, ale cóż... To moje pierwsze opowiadanie/fanfic. Liczę na jakieś komentarze, gwiazdkami też nie pogardzę. Miłego dnia, wieczoru. xx

Coffee, please | S.S K.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz