05

212 13 7
                                    


Stałam przy ekspresie do kawy i robiłam kawę dla Sebastiana. Nie, przepraszam. Próbuję ją zrobić, ponieważ mężczyzna cały czas się na mnie patrzy i nie mogę się skupić na mojej pracy. Za pierwszym podejściem filiżanka wypadła mi z rąk zanim zrobiłam kawę, a za drugim razem rozlała mi się na blacie. Co za upokorzenie. Dobra Millie weź się w garść. Przecież nie tylko on się patrzy. Po prostu go olej. Udało mi się zrobić w końcu ładną, mam nadzieję smaczną kawę. Walnęłam na niej jeszcze jakiegoś ślaczka z posypki czekoladowej.
Ciekawe czy lubi ciasto z malinami... Dobra najwyżej nie zje. Zdecydowanie za bardzo przeżywam.
Nałożyłam mały kawałek ciasta na talerzyk i zaniosłam wszystko do niego. Gratulacje udało mi się donieść.

- Nie wiedziałam czy lubisz ciasto z malinami, ale pomyślałam, że będzie ci smakowało. - postawiłam talerzyk na stoliczku obok szatyna.
- Mam uczulenie na maliny. - co za wtopa.
- O Boże! Przepraszam! - zawstydziłam się. - Mogłam zapytać. Nie pomyślałam o tym. - tłumacząc się nagle usłyszałam stłumiony śmiech.
- Żartowałem, Mils. Wyluzuj trochę.
- Kretyn. - powiedziałam tylko i odwróciłam się na pięcie, idąc w stronę lady. Mówił do mnie jeszcze coś w stylu „nie gniewaj się" „obrażalska" i coś o cieście. Pieprzyć ciasto. Nie jestem obrażalska. No może trochę.
Po obsłużeniu kilku klientów, spojrzałam na stolik przy, którym siedział Sebastian. Właśnie, siedział - teraz to miejsce było zajmowane przez dwie staruszki, które przed chwilą obsługiwałam.

Podczas sprzątania lokalu cały czas myślałam o niebieskich oczach Sebastiana. O tym, że już ich pewnie nie zobaczę. Kto jak kto, ale ja potrafię przegonić facetów. Zawsze palnę albo zrobię coś nieodpowiedniego.
Pogasiłam światła i zamknęłam lokal za sobą. Chryste panie. Jeszcze nie ma 20-tej, a tu ciemno jak w dupie. Uroki jesiennej pogody. I jeszcze jakby tego było mało zapomnieli włączyć latarnie. Dobra, jakoś trafię na ten przystanek. Chodziłam tam już nie raz i nie dwa. Wyjęłam telefon i włączyłam sobie muzykę. Ze słuchawek, które włożyłam sobie jeszcze, będąc w kawiarni, zaczęła rozbrzmiewać piosenka Lany Del Rey - Young and Beautiful.
🎶 I've seen the world, done it all Had my cake now
Diamonds, brilliant, in Bel-Air now Hot summer nights, mid July When you and I were forever wild The crazy days, city lights

The way you'd play with me like a child Will you still love me
When I'm no longer young and beautiful?
Will you still love me 🎶

- Kurwa! - upuściłam telefon przez głupiego trąbiącego vana znad przeciwka. Cholera jasna, tylko nie szybka. Uff. Dobra jest cała. Zajęta moją komórką nie zauważyłam jak podjechało tuż obok jakieś czarne auto i to nie był van. To było jakieś inne auto. Dobra, tylko spokojnie. Idź przed siebie. Usłyszałam za sobą otwierane drzwi ze strony pasażera. Okej, zginę. Przyspieszyłam kroku, a wtedy ten ktoś też. Złapał mnie za rękę. O nie. Odwróciłam się i wymierzyłam mu cios prosto w nos.

- Ała, kurwa za co?!
- Sebastian? To ty? - chyba zapadnę się pod ziemię.
- Nie. Brad Pitt.
- Myślałam, że to jakiś morderca, złodziej albo gwałciciel. Tak się skradałeś, że się wystraszyłam. - trzymał dłoń na nosie, próbując zatamować krwawienie. - Troszkę ci leci.
- Co ty nie powiesz. - puściłam to mimo uszu i wyjęłam z torby chusteczki. - Wiesz, nie wygląda to najlepiej. Chyba trzeba pojechać do szpitala.
- Nie jadę do żadnego szpitala.
- Seb...
- Nie.

- I kto tak pana urządził, co? - Pomimo zarzekań mężczyzny, pojechaliśmy do szpitala. Choć nie był szczególnie zadowolony. Tylko nie wiem z czego bardziej. Czy to, dlatego że siedziałam za kierownicą jego wypasionego autka czy, że wiozę go do szpitala. Może z obu. Zanim wzięto go na badanie zwyzywał dwie pielęgniarki, że nie robią tego co do nich należy. Ile wstydu ja się przez niego najadłam.

- Taka jedna wredna bździągwa. - odezwał się Seb, a mówiąc to spojrzał na mnie. Mogłam przywalić mu mocniej.
- Powiem tak, na szczęście na zdjęciu rentgenowskim nie widać żadnego złamania czy poważniejszego urazu. Zalecam przykładanie zimnych okładów na nos, by zmniejszyć obrzęk. A i proszę się nie przemęczać przez kilka dni. Gdyby bardzo bolało proszę o wzięcie leków przeciwbólowych.
- Dobra. Rozumiem. - wstał z krzesła z obojętną miną. - Chodź, idziemy. - nie czekając na mnie wyszedł z pomieszczenia.
- Em... Przepraszam za niego.
- Trafiały nam się gorsze przypadki. A teraz pani wybaczy muszę iść do innych pacjentów. - uśmiechnął się.
- Do widzenia doktorze i dziękuję za wyrozumiałość.
Po wyjściu ze szpitala zaczęłam kierować się w stronę gdzie zaparkowałam samochód.
Sebastian stał oparty o czarnego Range Rovera i kończył palić papierosa. Gdy mnie zobaczył odrzucił niedopałek.
- Daj kluczyki.
- Musiałeś być taki niemiły? Ty chyba nie masz zamiaru prowadzić?
- Nie lubię szpitali, dlatego - przetarł twarz dłońmi i wyciągnął dłoń w moją stronę. - Nic mi nie jest. Dam radę.
- Może ci się zrobić słabo. Spowodujesz wypadek i we dwoje wylądujemy w szpitalu. Nie wspominając już o tym co zostanie po twoim samochodzie. - próbowałam przemówić mu do rozumu. Na szczęście ostatni argument zadziałał.
- Niech ci będzie. - odblokowałam auto po czym wsiedliśmy do środka.
- Adres.
- Jaki adres?
- No gdzie mieszkasz? Gdzie mam cie zawieść? - Paramount Street 64B * - odpaliłam silnik i wyjechałam z parkingu. - Wiesz co? Zazwyczaj to ja wożę ładne dziewczyny do mojego domu. Czuję się dosyć dziwnie na miejscu pasażera, bo żadna laska nigdy mnie nie woziła. - puściłam to mimo uszu, włączyłam radio i skupiłam się na drodze.

|
* wymyślona nazwa ulicy, jeśli taka istnieje jest to całkowicie przypadkowe.
Mamy piąty rozdział. Spodobał Ci się rozdział? Będę wdzięczna za gwiazdeczki i komentarze. Miłego xx

Coffee, please | S.S K.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz