Stałam przy ekspresie do kawy i robiłam kawę dla Sebastiana. Nie, przepraszam. Próbuję ją zrobić, ponieważ mężczyzna cały czas się na mnie patrzy i nie mogę się skupić na mojej pracy. Za pierwszym podejściem filiżanka wypadła mi z rąk zanim zrobiłam kawę, a za drugim razem rozlała mi się na blacie. Co za upokorzenie. Dobra Millie weź się w garść. Przecież nie tylko on się patrzy. Po prostu go olej. Udało mi się zrobić w końcu ładną, mam nadzieję smaczną kawę. Walnęłam na niej jeszcze jakiegoś ślaczka z posypki czekoladowej.
Ciekawe czy lubi ciasto z malinami... Dobra najwyżej nie zje. Zdecydowanie za bardzo przeżywam.
Nałożyłam mały kawałek ciasta na talerzyk i zaniosłam wszystko do niego. Gratulacje udało mi się donieść.- Nie wiedziałam czy lubisz ciasto z malinami, ale pomyślałam, że będzie ci smakowało. - postawiłam talerzyk na stoliczku obok szatyna.
- Mam uczulenie na maliny. - co za wtopa.
- O Boże! Przepraszam! - zawstydziłam się. - Mogłam zapytać. Nie pomyślałam o tym. - tłumacząc się nagle usłyszałam stłumiony śmiech.
- Żartowałem, Mils. Wyluzuj trochę.
- Kretyn. - powiedziałam tylko i odwróciłam się na pięcie, idąc w stronę lady. Mówił do mnie jeszcze coś w stylu „nie gniewaj się" „obrażalska" i coś o cieście. Pieprzyć ciasto. Nie jestem obrażalska. No może trochę.
Po obsłużeniu kilku klientów, spojrzałam na stolik przy, którym siedział Sebastian. Właśnie, siedział - teraz to miejsce było zajmowane przez dwie staruszki, które przed chwilą obsługiwałam.Podczas sprzątania lokalu cały czas myślałam o niebieskich oczach Sebastiana. O tym, że już ich pewnie nie zobaczę. Kto jak kto, ale ja potrafię przegonić facetów. Zawsze palnę albo zrobię coś nieodpowiedniego.
Pogasiłam światła i zamknęłam lokal za sobą. Chryste panie. Jeszcze nie ma 20-tej, a tu ciemno jak w dupie. Uroki jesiennej pogody. I jeszcze jakby tego było mało zapomnieli włączyć latarnie. Dobra, jakoś trafię na ten przystanek. Chodziłam tam już nie raz i nie dwa. Wyjęłam telefon i włączyłam sobie muzykę. Ze słuchawek, które włożyłam sobie jeszcze, będąc w kawiarni, zaczęła rozbrzmiewać piosenka Lany Del Rey - Young and Beautiful.
🎶 I've seen the world, done it all Had my cake now
Diamonds, brilliant, in Bel-Air now Hot summer nights, mid July When you and I were forever wild The crazy days, city lightsThe way you'd play with me like a child Will you still love me
When I'm no longer young and beautiful?
Will you still love me 🎶- Kurwa! - upuściłam telefon przez głupiego trąbiącego vana znad przeciwka. Cholera jasna, tylko nie szybka. Uff. Dobra jest cała. Zajęta moją komórką nie zauważyłam jak podjechało tuż obok jakieś czarne auto i to nie był van. To było jakieś inne auto. Dobra, tylko spokojnie. Idź przed siebie. Usłyszałam za sobą otwierane drzwi ze strony pasażera. Okej, zginę. Przyspieszyłam kroku, a wtedy ten ktoś też. Złapał mnie za rękę. O nie. Odwróciłam się i wymierzyłam mu cios prosto w nos.
- Ała, kurwa za co?!
- Sebastian? To ty? - chyba zapadnę się pod ziemię.
- Nie. Brad Pitt.
- Myślałam, że to jakiś morderca, złodziej albo gwałciciel. Tak się skradałeś, że się wystraszyłam. - trzymał dłoń na nosie, próbując zatamować krwawienie. - Troszkę ci leci.
- Co ty nie powiesz. - puściłam to mimo uszu i wyjęłam z torby chusteczki. - Wiesz, nie wygląda to najlepiej. Chyba trzeba pojechać do szpitala.
- Nie jadę do żadnego szpitala.
- Seb...
- Nie.
•
- I kto tak pana urządził, co? - Pomimo zarzekań mężczyzny, pojechaliśmy do szpitala. Choć nie był szczególnie zadowolony. Tylko nie wiem z czego bardziej. Czy to, dlatego że siedziałam za kierownicą jego wypasionego autka czy, że wiozę go do szpitala. Może z obu. Zanim wzięto go na badanie zwyzywał dwie pielęgniarki, że nie robią tego co do nich należy. Ile wstydu ja się przez niego najadłam.- Taka jedna wredna bździągwa. - odezwał się Seb, a mówiąc to spojrzał na mnie. Mogłam przywalić mu mocniej.
- Powiem tak, na szczęście na zdjęciu rentgenowskim nie widać żadnego złamania czy poważniejszego urazu. Zalecam przykładanie zimnych okładów na nos, by zmniejszyć obrzęk. A i proszę się nie przemęczać przez kilka dni. Gdyby bardzo bolało proszę o wzięcie leków przeciwbólowych.
- Dobra. Rozumiem. - wstał z krzesła z obojętną miną. - Chodź, idziemy. - nie czekając na mnie wyszedł z pomieszczenia.
- Em... Przepraszam za niego.
- Trafiały nam się gorsze przypadki. A teraz pani wybaczy muszę iść do innych pacjentów. - uśmiechnął się.
- Do widzenia doktorze i dziękuję za wyrozumiałość.
Po wyjściu ze szpitala zaczęłam kierować się w stronę gdzie zaparkowałam samochód.
Sebastian stał oparty o czarnego Range Rovera i kończył palić papierosa. Gdy mnie zobaczył odrzucił niedopałek.
- Daj kluczyki.
- Musiałeś być taki niemiły? Ty chyba nie masz zamiaru prowadzić?
- Nie lubię szpitali, dlatego - przetarł twarz dłońmi i wyciągnął dłoń w moją stronę. - Nic mi nie jest. Dam radę.
- Może ci się zrobić słabo. Spowodujesz wypadek i we dwoje wylądujemy w szpitalu. Nie wspominając już o tym co zostanie po twoim samochodzie. - próbowałam przemówić mu do rozumu. Na szczęście ostatni argument zadziałał.
- Niech ci będzie. - odblokowałam auto po czym wsiedliśmy do środka.
- Adres.
- Jaki adres?
- No gdzie mieszkasz? Gdzie mam cie zawieść? - Paramount Street 64B * - odpaliłam silnik i wyjechałam z parkingu. - Wiesz co? Zazwyczaj to ja wożę ładne dziewczyny do mojego domu. Czuję się dosyć dziwnie na miejscu pasażera, bo żadna laska nigdy mnie nie woziła. - puściłam to mimo uszu, włączyłam radio i skupiłam się na drodze.|
* wymyślona nazwa ulicy, jeśli taka istnieje jest to całkowicie przypadkowe.
Mamy piąty rozdział. Spodobał Ci się rozdział? Będę wdzięczna za gwiazdeczki i komentarze. Miłego xx
CZYTASZ
Coffee, please | S.S K.M
Fanfiction„Pracuję w kawiarni 'Paradise' od czterech lat, czyli od kiedy skończyłam dwadzieścia lat. Wcześniej nie pracowałam, większość czasu poświęcałam nauce. Czasami dorywczo opiekowałam się dziećmi czy wyprowadzałam psy, aby coś jednak zarobić. Praca w t...