III

385 43 11
                                    

- Ugh, dosyć na dzisiaj - jęknęła Aredhel. - Łazimy już od ośmiu godzin bez przerwy po tych wertepach.

- Irissë, jeszcze raz to powiesz, to cię skrócę o głowę! - zziajany Fingon spojrzał na nią groźnie.

- Ale...

-Dobra - poddał się w końcu Maitimo. - Faktycznie jest już późno. Zatrzymamy się, jak tylko wejdziemy na szczyt. Musimy dać ojcu sygnał ogniem.

Aredhel westchnęła, ale posłusznie podążyła za kuzynem. Caranthir zdawał się jeszcze bardziej zmęczony niż ona. Ambarussa wlekli się markotnie, uginając się pod ciężarem toreb. Co pewien czas na drogę zza drzew wysuwali się słudzy, którzy przeszukiwali las na stokach góry.

- Co to jest, na spódnice Yavanny? - spytał z jękiem Pityo na widok czaszki jelenia zawieszonej na gałęzi drzewa.

- Spytaj Turco, wygląda na dekoracje jego kumpli - Maglor uśmiechnął się słabo. - Błagam, ruszcie się, nie mogę się już doczekać kolacji.

Na wzmiankę o posiłku elfowie wykrzesali z siebie resztki energii i przyspieszyli kroku. Aredhel wzięła łyk z manierki, otarła czoło wierzchem dłoni i wysunęła się na przód pochodu.

- Maitimo, myślisz, że oni tu gdzieś są? - spytała cicho, by inni jej kuzyni i brat nie usłyszeli tonu wątpliwości w jej głosie.

- Nie wiem - odparł cicho Maedhros.

Przez chwilę szli w milczeniu. Drzewa przerzedziły się - byli już blisko szczytu. Maitimo zatrzymał się.

- Stać! - zarządził. Pochód zatrzymał się. - Wszyscy moi bracia, Irissë, Findekáno i ja idziemy na szczyt, by dać sygnały memu ojcu, a także księciu Tyelkormo i księciu Curufinwëmu. Rozbijcie swoje namioty na drodze, nie jest twarda ani wyboista - zwrócił się do sług. Drogę faktycznie pokrywały miękkie igły sosnowe. - Przygotujcie też kolację. Finno, Káno, idziemy na szczyt.

Wszyscy jękneli, ale posłusznie ruszyli za bratem. Droga ciągnęła się niezbyt stromo, skręcając wyraźnie w prawo. Co pewien czas któreś z noldorskich książąt komentowało dziwne przedmioty wiszące na gałęziach drzew czy ustawione na kamieniach przy drodze.

- Ale fajne - zachichotał Fingon, trącając zawieszone na sznurkach kości i barwne pióra ptaków. Makalaurë parsknął.

- Nie pasuje do ciebie.

- Dlaczego? Może chcę zmienić styl. Precz z wstążkami! Od dziś będę nosił gnaty i zasuszone nogi kur na szyi. Jeśli Turco może nosić ozdoby z pazurów dzikich bestii, to ja też.

- Gdzie w ogóle jest Turco? - zastanawiała się Aredhel. - Mieli dołączyć do nas już na przełęczy.

- Może znaleźli Ráto - optymistycznie podsunął Fingon.

- Ugh, przestańcie ględzić - prychnął Telvo za nimi. - Wejdźmy już na ten pieroński szczyt.

Na wspinaczce minęło jeszcze kilka minut. Wreszcie drzewa ustąpiły miejsca łysemu szczytowi porośniętemu trawą. Na samym środku polany w świetle Telperionu widać było ogromny, ciemny głaz.

- Wow! - Aredhel aż przystanęła. - To największy kawał skały, jaki widziałam w życiu! I słyszycie ten dźwięk?!

- Pityo, Telvo, no chodźcie - westchnął Maitimo. - Podaj pochodnię, Maka.

Noldorowie na polskich dróżkachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz