Dzień 8 - Collaboration horizontale [Francja]

318 24 13
                                    

Myślę, że historia tego tekstu jest ciekawsza niż on sam.

Otóż ten temat niezmiernie mi się spodobał i zapadł mi w pamięć. Więc napisałam go w okolicy maja tamtego roku. Nie pamiętając, że wziął on się u mnie przez zamówienie i wylądował po prostu w Mrocznej Stronie. Po dwóch tygodniach napisałam drugą wersję.

I przedwczoraj zaczęłam pisać trzecią, bo dziwnie by było ominąć ot tak sobie temat. Ale trzecia nie wyszła. Więc o drugiej w nocy zaczęłam czwartą, która nie wyszła. Wczoraj więc spróbowałam piątą, jednak nie wyszła. Oto szósta!

Mam nadzieję jednak, że Nerdanela_, że nie wyszło tragicznie

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Mam nadzieję jednak, że Nerdanela_, że nie wyszło tragicznie. Bo nie ukrywam, że tutaj nie poszłam bezpośrednio w temat.

.

Miarowy oddech zdawał się muzyką dla uszu Francisa, w przerażającej zwykle ciszy naprawdę niezwykłe było móc słuchać. W jego więzieniu było tak pusto i tak rzadko mógł cieszyć się czyimś towarzystwem.

Uśmiechnął się i położył głowę na poduszkach.

* * *

Obserwował krwawy spektakl ze wzgardą, obrzydzeniem, ale nie dla katów. A dla osób torturowanych. Patrzył jak popędzane, jak bydło kobiety idą szeregiem w akompaniamencie gwizdów i wyzwisk.

Tak karano za collaboration horizontale. To określenie jednak brzmiało banalnie, zbyt pięknie i łagodnie by wyrazić nim całą wzgardę. „Kolaboracja na leżąco". Jakby osobę z zewnątrz wyrażenie puszczanie się z Niemcami miało oburzyć. A ten publiczny lincz najwyraźniej był spektaklem dla widzów w każdym wieku.

Niech każdy obejrzy tę zniewagę. Zniewagę, jaką są kobiety, które dla ułatwienia sobie życia rozłożyły nogi, a teraz muszą kroczyć z ogolonymi głowami po ulicach.

To zjawisko nie było rzadkie. Czy to nie dziwnie, że w okresie, gdy większość francuskich mężczyzn nie mogła mieć kontaktu z rodziną, urodziło się tak wiele dzieci? W 1942 roku przyszło na świat dwieście tysięcy małych rozwrzeszczanych dowodów collaboration horizontale.

Karanych kobiet nikt nie pytał o powody, bo po co? Tak jak kiedyś wszystkie warstwy zrównywała śmierć, tak teraz miały tego dokonać (przynajmniej teoretycznie) épuration sauvage. Dzika czystka. Niezmiernie poetyckie określenie wobec tego spektaklu.

Co dziwne jednak dawne dance macabre chyba przynosiło lepsze rezultaty, bo wśród maszerujących kobiet nie było tych najbardziej zasłużonych. Nie było tych, które z własnej woli, mając bezpieczną sytuację finansową, skusiło się na relację z okupantami. Nie, ulicami kroczyły szeregi prostytutek, którym mało kto musi się spowiadać z narodowości i które rzadko kiedy mogą odmówić. I szeregi kobiet, które były w stanie zrobić wszystko dla jedzenia dla siebie i dzieci.

To właśnie było podwójną zdradą. Zdradzały one kraju i swoich mężów. Bo kto nie chciałby umrzeć z głodu z honorem? Rzeczywiście okrutne zdrajczynie.

Rzucano coraz to nowe kobiety na kolana. Łapano w bolesny uścisk ich głowy, a te nie raz wyrywały się, boleśnie krzyczały i usprawiedliwiały się.

Ich jasne, ciemne, czarne kosmyki spadały na ziemię, gdy golono je brutalnie, niemalże wyrywając im włosy. Te po prostu zostawały później na ulicach, długie pasma, które stały się wycieraczką na asfaltowych drogach.

Francis patrzył na leżące kosmyki z fascynacją. Widział, jak raz po raz ktoś po nich stąpa, jak dawny blask i dawne piękno zostaje zmiażdżone.

Bo ktoś wykorzystał je zgodnie z przeznaczeniem. Choć czy korzystanie z piękna jest właściwe? Jak można śmiać, ułatwiać sobie nim życie, czyż to nie jest niesprawiedliwe? Zastanawiał się przez chwilę, obserwując dalej włosy, których dawną posiadaczkę gnano przez kolejną już ulice.

Niektóre z kobiet szły z dziećmi na rękach, dziećmi, których krew sprawiała, że były hańbą. Doprawdy pokazem braku godności swoich matek.

Malowano kolaborantkom na czołach swastyki, zmuszano do wykonania pozdrowienia Hitlera. Miały to robić jak cyrkowe małpy, raz po raz pokazując to, jak wielką zbrodnię popełniły.

Gdy salwa wyzwisk się skończyła, gdy zrównano je z ziemią, zostawiano je. A przynajmniej na jakiś czas, bo ich zbrodnia w końcu nie zasługiwała na wybaczenie. Zhańbiły siebie i swój kraj.

I zhańbione, po tym siadały żałośnie na ulicy, płacząc zwykle tak wymęczone, że nie mogły nawet się podnieść.

Ach, te ofiary biedy, głodu i miłości, którym nikt nie współczuł.

* * *

Francis patrzył w lustro na swoje odbicie. Przejechał dłońmi po policzkach. Zamrugał, nie odgrywając wzroku od swoich blond loków.

Sięgały mu za ramiona, bo nikt ich nie obciął. Nikt go nie wyciągnął na ulicę i nie namalował mu na czole swastyki.

Gdyby ktoś to zrobił, Bonnefoy nie tłumaczyłby się, nie mówiłby nic, bo wiedział, że zasłużył.

Zasłużył, zhańbił swoich ludzi.

Patrzył w lustro, trzymał w dłoni nożyczki, a jednak bał się wykonać nimi jakiegokolwiek ruch.

Bo czy gdyby to zrobił, jego zdrada nie stałaby się zbyt realna?

.

Jutro (w raczej dziś później) postaram się coś dodać, bo przerwa się przedłużyła przez kryzys zwiazny z tym tekstem.

Mam pytanie, czy chcieliście abym wrzucała w takim osobnym worku różne nieudane próby, porzucone podejścia do tematów? Jak na przykład tutaj. Bo miałam coś koło 1,5 tysiąca słów, które po prostu odrzuciłam. A dla masochistów to dobry materiał.

W każdym razie dziękuję za przeczytanie i do zobaczenia.

Wyzwanie pisarskie - 50 dni z HetaliąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz