Dzień 1 - Z deszczu pod rynnę [FrUK]

992 62 55
                                    

[970 słów]

Dla XxXKawaiiYukiChanXxX

Tekst cóż, niezbyt czuć klimat School AU za co bardzo przepraszam, ale w tej koncepcji, nie miałam jak dodać scen związanych z tym AU.

Arthur z irytacją zacisnął mocniej dłoń na rączce SWOJEJ parasolki, z fałszywym zainteresowaniem patrzył przed siebie. Ignorował stojącego obok Francuza.

- Kochanie? - Francis z uśmiechem na ustach patrzył na swojego chłopaka.

Kirkland przychnął pod nosem i ze złością odwrócił się do niego. A jaki był powód irytacji Anglika? Prócz tego, co zwykle (bo jak można się nie irytować na to, że twój chłopak i ukochany jest głupim Francuzem?). Powód zdawał się prozaicznych i głupi, ale nie zapominajmy, że mówimy o Arthurze, który miewa humory gorsze od większości pań przed okresem. A powodem była zła pogoda na randce.

Dlatego właśnie szli pod parasolem Arthura. Ten parasol trzeba dodać, ma aż dziesięć lat i nadal idealnie widoczny nadruk w jednorożce na tle tęczy. Bo Francis zgubił gdzieś normalny bezwzorokowy, bezjednorożcowy parasol.

No i o ile sama gejowska para nie wyglądała dziwnie, to teraz dzięki temu jakże urokliwemu dodatkowi przyciągali uwagę wszystkich. Od narzekających co się dzieje z tym światem staruszek, po zarumienione nastolatki szepczące między sobą o tym, kto z nich jest uke. Mało rzeczy tak bardzo wyprowadzały z równowagi Kirklanda, jak to, że zwracali na siebie uwagę chyba połowy zatłoczonej londyńskiej ulicy. A uwierzcie to nie lada osiągnięcie.

- Ludzie myślą teraz pewnie, że jesteśmy zboczeńcami. Z dziwnymi fetyszami - warknął Arthur, nadal uparcie patrząc w bok.

Bonnefoy tylko się zaśmiał, w głowie miał ciekawą myśl. W skład ów wizji wchodził jego chłopak, różowa rzeźba jednorożca i pare różowych, futrzastych zabawek do użycia w wiadomych okolicznościach. O tak. To była dobra wizja. Choć pewnie Anglik się nie zgodzi... Ale właściwie... Do listy potrzebnych rzeczy trzeba dodać kajdanki z różowym futerkiem.

- Nie wiem jak ty, chéri, ale ja nie jestem wcale zboczony. Może masz jakiś problem. Wiesz w razie czego, chętnie ci pomogę z twoją zboczonością.

Arthur zacisnął z całej siły ręce na rączce parasola i prychnął pod nosem. Gdyby nie fakt, że i tak ludzie na nich patrzą, uderzyłby Francisa. Ale nie zrobił tego, bo naprawdę ostatnie czego potrzebował to więcej gapiących się na niego ludzi. I tak chciał uciec przed ich wzrokiem. Nagle zauważył okazję, małą kawiarnię, w której panowała wręcz idealna pusta. Złapał za rękę tego durnia obok i wbiegł do pomieszczenia tak szybko, jak się tylko da.

Po chwili już tego pożałował. Ściany pomieszczenia były różowe, wszędzie rozwieszone były debilnie walentynkowe dekoracje. Na cienkich żyłkach zwisały rzędy serduszek, a nad każdym stolikiem był podwieszony Kupidyn. A raczej gruba Lalka z przyklejonymi skrzydełkami i łukiem.

- Co za pedalskie miejsce...

Francis uniósł brew i z lekką kpiną rzucił:

- Prawie jak ty...

Zaraz po tym komentarzu poczuł, jak łokieć Kirklanda boleśnie obija się o jego żebra.

Anglik ułożył z elegancją, jak na prawdziwego Dżentelmena przystało jednorożcową parasolkę i dumnie usiadł przy stoliku. Z gracją przeglądał kartę, nienagannym ruchem nawet wezwał kelnera, którym okazał się młody Azjata, który chyba chodził do tej samej szkoły, co oni.

- Poproszę herbatę.

Francuz pokręcił ze znudzeniem głową. I patrząc krzywo na chłopaka, rzucił:

- Herbata to jedyne czym się żywisz... Czy twoja narodowość aż tak cię definiuje?

Arthur uniósł brew i w myślach zaśmiał się, z tego jak bardzo ten dureń prosi się o kłótnię. Jak debilne dziecko, które robi wszystko by być w centrum zainteresowania. Choć właściwie Francis właśnie taki był. Dziecinny debil.

- A czy macie w karcie żaby, czy coś innego co wylazło z błota? Bo jego narodowość najwyraźniej się tego parszywego jedzenia domaga.

Arthur też bywał dziecinny, szczególnie gdy dawał się wciągnąć w tego typu gry.

- Jakbym chciał zjeść coś parszywego, to zajadłbym to coś, co wyszło z piekarnika, z twoją pomocą. Może wyjdziemy na zewnątrz - rzucił Bonnefoy. - Dla twojego gatunku nienaturalne jest jedzenie, gdzieś gdzie nie pada.

Kirkland prychnął i z dumną miną po chwili rzucił:

- A może jak będziemy się pieprzyć, to zamówisz sobie z pięć prostytutek? Bo dla twojego cholernego gatunku nienaturalny jest normalny seks, pieprzony idioto.

Francis warknął pod nosem. I ignorując wszystko na około, zaczął narzekać:

- To raczej dla ciebie seks jest nienaturalny. Wiesz co to namiętność?

Kelner przy ich stoliku stał zarumieniony i niepewnie trzymał w dłoni notes, w który powinien zapisać zamówienie. Azjata nie miał pojęcia, co się dzieje. Niewiele myśląc, chciał się oddalić, ale w głowie nasunął mu się pomysł. Wyrawał z notesu karteczkę z rysunkiem kwiatu wiśni w tle i szybko napisał na niej swoim idealnie równym pismem pewną wiadomość. Zaraz po tym oddalił się od stolika, jeszcze bardziej nienaturalnie czerwony.

Para skupiona na własnych problemach zauważyła jego zniknięcie dopiero po chwili, kiedy razem doszli do wniosku, że się nienawidzą. (Średnio uświadamiają sobie, to cztery razy w tygodniu, za to pięć razy wyznają sobie miłość). Wtedy zwrócili uwagę na brak kelnera i na karteczkę w tle. Pojęli również jak długi fragment ich konwersacji, mógł usłyszeć ten niewinny chłopiec.

Po treści wiadomości jednak stwierdzili, że taki niewinny to on nie jest. Arthur z zarumieniony policzkami szybko wstał z miejsca, idąc po jednorożcową parasolkę. Francis za to śmiał się w głos.

A co pisało w owej wiadomości:

„Jesteście uroczy, kłócąc się, jako że skończyły się mi i mojej przyjaciółce yaoi do oglądania, to możecie wpadać tu częściej. I dyskutować na takie tematy, tylko najlepiej po dziewiętnastej, bo wtedy jest mały ruch.”

Bonnefoy roześmiał się i specjalnie wychodząc długo i namiętnie pocałował Kirklanda w usta.

Przecież nigdy nie zaprzeczał, że lubił być w centrum uwagi.

Ten tekst ssie. To wyzwanie będzie ssać. To nie był dobry pomysł. Ale chcę się nauczyć regularności, ostatnio regularnie rysuję, regularnie czytam i w tym pragnę regularności. Chyba zbyt wiele chcę robić na raz. Ale nie ukrywam, że zależy mi na pisarstwie.

Swoją drogą mam spory problem z uporządkowaniem tego wyzwania. Bo jest zbyt wiele zamówień. I paru nie zrealizuję. Wiele pomysłów jest ciekawych, ale niestety nie mam aż tyle czasu, by zrealizować je wszystkie.

I tak jak skończę choćby pięć, to będzie cud. Liceum wysysa duszę. A moja historyczka miłość do historii.

Ogółem piszę ten tekst siódmy raz. Niestety... To będzie ciężkie. Ale czas zacząć.

Pozdrawiam i przepraszam za jakość tekstu.

Wyzwanie pisarskie - 50 dni z HetaliąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz