Kolejne dni były wypełnione rutyną. A to wszystko dzięki Ameryce. Zmieniło się kilka rzeczy. Przykładowo nie płakałem aż tak często i zacząłem regularnie chodzić do szkoły i do pracy, co nie znaczy że miałem na to ochotę. Ale motywacja, jaką obdarzył mnie USA dość dobrze działała. Rano dostawałem takie wiadomości jak: "Odpisz mi bo inaczej do ciebie przyjdę!". Jeśli nie odpisywałem na te wiadomości to znaczy, że a) coś się stało i chcę się zabić b) nie chcę się zabić, ale i tak coś się stało (przynajmniej w teorii). Gdyby tak było to wtedy zrobiłby to o czym pisał czyli przyszedłby do mojego domu. Nie mam pojęcia skąd wziąłby mój adres, ale nie wątpię, że by tego dokonał.
Właściwie jedyną nie-rutynową częścią mojego życia stał się Ukraina. Jego docinki były coraz bardziej bolesne, bo przestałem zwracać na nie uwagę. Nie chciałem, żeby zrujnował mi mój, jak dotąd, dobry humor. Muszę przyznać, że metoda motywacyjna Ameryki nie sprawdzała się jednak w stu procentach. Czułem się trochę jak rozbity kubek sklejony taśmą tak, żeby tylko przetrwał określony czas. Ale żeby ten kubek mógł działać i wyglądać jak dawniej potrzeba specjalnego kleju do porcelany i prawdopodobnie ponownego malowania. Ameryka sprawiał, że żyłem i miałem jako taki dobry humor, ale do powrotu do normalnego życia potrzebowałem specjalisty czyli wizyty u psychiatry.
Bardzo doceniam to co USA dla mnie robi, chociaż potrzebuję czegoś więcej niż jako takiego humoru. Czuję, że wiele może się zmienić (niekoniecznie na lepsze) do czasu mojej wizyty. Nie jestem pewien, czy dam radę utrzymać ten stan dłużej.
Jednak pomimo tych wszystkich myśli, które bardzo długo chodziły mi po głowie poszedłem kolejnego dnia do szkoły. Znaczy nie dobrowolnie. Zostałem zmotywowany metodą motywacyjną mojego drogiego przyjaciela, który nie dawał mi spokoju. Muszę jednak przyznać, że w ogóle nie widziałem sensu w kontynuowaniu mojej edukacji. Po pierwsze podczas wszystkich lekcji gapiłem się przez okno, a po drugie i tak już mam pracę i nie sądzę bym został kimś więcej niż pomocnikiem mechanika. Więc po kilku godzinach tej męczarni zwanej szkołą zadałem mojemu zmotywowanemu kumplowi nurtujące mnie pytanie.
- Tak w ogóle to czemu tak naciskasz, żebym chodził do szkoły?
- Ponieważ jestem tutaj ja, a beze mnie nie dałbyś sobie rady i dlatego, że chodzenie do szkoły to część rutyny.
- W pierwszym może masz rację...
- Oczywiście, że mam.
- ...ale powiedzenie, że to część rutyny to żadne wytłumaczenie.
- To jest wytłumaczenie - upierał się.
- W takim razie słucham.
- Dzięki temu, że codziennie chodzisz do szkoły masz jakiś cel - wstać z łóżka, ubrać się, zadawać mi pytania. Ta rutyna pozwala na codzienne pokonywanie swoich słabości. Poza tym co byś chciał robić w domu?
Spać?, pomyślałem.
- Pewnie leżeć w łóżku i nic nie robić - odparł.
- Byłeś blisko - powiedziałem.
- Tak myślałem - zaśmiał się. - Poza tym masz okazję ujrzeć najwspanialszą istotę tego świata. - Uśmiechnął się, pokazując swoje białe zęby.
- Kogo? Kanadę?
- Nie.
- Niemcy?
- Również pudło.
- Naszą matematyczkę, która leży teraz w szpitalu ze złamaną ręką i modli się, żebym trafił do dziewiątego kręgu piekieł.
- Nie śmiej się z tego - ostrzegł sam z uśmiechem na twarzy. - Podobno niedługo ma wrócić i nie sądzę, żeby lubiła ucznia Rosję za to, że zapewnił jej pobyt w szpitalu.
- Wiem, wiem - zbyłem go.
- Swoją drogą zgadnij kto jest dzisiaj zwolniony z ostatniej lekcji czyli matematyki?
- No nie... - głęboko westchnąłem.
- Tak też się cieszę, ale nie martw się będę kontrolował czy bezpiecznie dostałeś do domu.
- Mhm, nie wątpię.
Więc już po godzinie Ameryka opuścił to okropne miejsce, a mi została jeszcze jedna lekcja. Na przerwie zobaczyłem Niemcy i pomyślałem, że może z nim porozmawiam, ponieważ mój humor (jeszcze) nie był aż tak tragiczny.
- Hej - zagadałem.
- Cześć - powiedział i miło się do mnie uśmiechnął. Milczeliśmy przez chwilę, ale zaraz Niemcy się odezwał - Nie sądziłem, że lubisz spędzać czas z Ameryką.
Nie sądziłem, że jesteś aż tak bezpośredni, pomyślałem.
- Tak, właściwie to dobrze się dogadujemy - powiedziałem.
- To dobrze - odparł.
I znów nastała cisza. Dopiero teraz zoriętowałem się, że rozmowy z Niemcami nigdy się za bardzo nie kleiły. To milczenie pomiędzy zdaniami i panująca niezręczność. Szczerze mówiąc jeszcze nigdy tak nie miałem z USA. Może to dlatego, że o wiele krócej się znamy, ale z Ameryką nie czułem takiego dyskomfortu. O wiele lepiej się z nim rozmawia i zawsze ma coś ciekawego do powiedzenia. To dziwne bo właściwie nie zdawałem sobie sprawy, że nie rozmawia mi się z najlepiej z Niemcami. Ale nie miałem porównania w końcu Niemcy jest moim jedynym przyjacielem. A raczej był, bo teraz mam ich już dwóch. (Chociaż nie jestem nawet pewien, czy któregoś z nich mogę nazwać przyjacielem. Może kumplem.)
Niemcy chyba nie mógł wytrzymać tego okropnie niezręcznej ciszy, więc wypalił:
- Wiesz, że w naszej szkole jest diler? - spytał.
Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiej nagłej zmiany tematu.
Podejrzewałem, że w naszym liceum jest diler narkotykowy, pewnie tak jak w każdym innym. Nie sądziłem, że jest to jakiś wielki sekret, ale dla Niemiec pewnie jest to szokujące. Niestety, gdy on wypowiedział to pytanie w mojej głowie utworzyła się pewna myśl, a później decyzja. Może gdybym przerwał to milczenie nasza rozmowa przeszłaby na inny tor? Niestety tego, co później zrobiłem miałem żałować do końca życia.
- Naprawdę? A wiesz może kto to jest?
- Słyszałem, że to Holandia, ale nie jestem pewien. Może to tylko plotki - powiedział niepewnie.
- Okej - odparłem jakby nigdy nic.
Później zadzwonił dzwonek na lekcję ja przesiedziałem 45 minut, gapiąc się przez okno i wróciłem do domu. Jedna myśl tylko nie dawała mi spokoju, ale niedługo i tak miała przestać być myślą i stać się podjętą decyzją.
CZYTASZ
Następca Mordercy
Short StoryKażdy w szkole boi się lub brzydzi Rosji ze względu na jego ojca. Jest on uważany za bezduszny i okrutny kraj, ale prawda jest zupełnie inna. W głębi duszy Rosja bardzo cierpi. W krytycznym momencie swojego życia na nowo poznaje pewną osobę, która u...