Rozdział 4

1.4K 116 90
                                    

Nie uciekłem daleko, bo do szkolnej toalety. Otworzyłem drzwi i rzuciłem plecak na posadzkę. Podszedłem do umywalki i mocno chwyciłem się jej boków. Przede mną wisiało lustro, ale nie chciałem patrzeć na mój okropny stan. Po policzkach zaczęły płynąć łzy, a ja sam cicho szlochałem, mocno zaciskając zęby. Wbiłem paznokcie w porcelanę i cały swój ciężar ciała oparłem na zlewie. Trwałem tak, patrząc się na odpływ i nie mogąc opanować płaczu. Pod dłuższej chwili odepchnąłem się od umywalki i chwyciłem za plecak. Otworzyłem przednią kieszeń i wyciągnąłem żyletkę.

Pamiętam jak kiedyś wymontowałem ostrze od tęperówki. Zadawałem sobie wtedy niewielkie rany. Na początku na udach tak, żeby nikt nie widział. Później, kiedy jeszcze miałem siłę, żeby pójść do sklepu, zaopatrzyłem się w żyletki i zacząłem ciąć się po rękach. Jest wtedy o wiele łatwiej i szybciej, ponieważ podwijasz tylko rękaw. Ludzie i tak mają to gdzieś. Nauczyciele i uczniowie, którzy udają, że nie widzą moich blizn. No bo przecież to, że się tnę nie oznacza, że nie jestem potworem.

Ponownie stanąłem przed umywalką. Przejechałem palcem po swoich wypukłych bilznach i mocno chwyciłem żyletkę. Łzy w moich oczach utrudniały mi wizdenie. Szybko wbiłem ostrze w moją skórę i zrobiłem podłużny ślad, z którego po chwili zaczęła wyciekać krew. Zaraz potem przejechałem drugi raz, trzeci, czwarty, kolejny i kolejny, aż krew zaczęła spływać po mojej ręce i skapywała do zlewu. Wtedy upuściłem żyletkę, a ona spadła do zlewu, wydając charakterystyczny dźwięk. Ja sam spojrzałem na swoją rękę i upadłem na posadzkę. Oparłem się o ścianę i powoli uspokoiłem. Przy czym uspokoiłem nie znaczy, że zrobiło mi się lepiej. Po prostu znowu uświadomiłem sobie, jak bardzo chcę nie żyć. Nie chcę żyć, nie mam chęci do życia i marzę, żeby już o niczym nie myśleć. Bo na tym polega śmierć, że giniesz. Po prostu ciebie nie ma. Nie żyjesz, nie oddychasz, nie myślisz.

Nagle drzwi do toalety się otworzyły.

Pożałowałem wszystkiego, tego, że przyszedłem dzisiaj do szkoły, że wstałem z łóżka i że poszedłem do toalety, a nie do domu popełnić samobójstwo, albo chociażby się pociąć. Nie chciałem, żeby ktokolwiek wiedział o moim stanie psychicznym. Wolałem to zachować dla siebie. Co z tego, że niektórzy widzieli moje blizny na ramieniu i tak myślą, że tym zwracam na siebie uwagę. Że udaję zdołowanego tylko dlatego, żeby ktoś się mną zainteresował. Ale co będzie jeśli dowiedzą się, że tnę się po kiblach i płaczę, użalając się nad sobą? Zaczną mówić, a raczej obgadywać mnie za plecami, żebym przypadkiem nie usłyszał, bo jeszcze coś im zrobię. A jestem pewien, że osoba, która właśnie stoi w progu, z wymalowanym osłupieniem na twarzy, ucieknie i rozpowszechni to wszystkim. Ma wlepiony wzrok wprost na mnie - zapłakanego, z pociętą i zakrwawioną ręką.

- R-rosja? - spytał.

Zaraz ucieknie. Niemożliwe, żeby tutaj został. Wybiegnie za chwilę z toalety, wróci do sali, a potem powie, żeby uważać na mnie jeszcze bardziej bo skoro potrafię zranić siebie to z ranieniem innych nie będę miał problemu.

- Co się stało? - powiedział, zamykając drzwi od toalety, a później podszedł do mnie. Gdy dotknął mojej ręki ja szybko ją odsunąłem. Ostatnie na co teraz mam ochotę to rozmowa z ludźmi. - Dlaczego to zrobiłeś?

Nie odpowiedziałem.

- Może chodźmy z tym do pielęgniarki - zaproponował.

Mogłem uciec, nakrzyczeć na niego, uderzyć w twarz, ale tego nie zrobiłem. Nie miałem siły. Teraz chciałem, żeby ktoś zadecydował za mnie co robić. Chciałem rzucić się w nurt rzeki i płynąć razem z nią. Nie wiem gdzie mnie poniesie, ale jakoś mało mnie to obchodzi. Zgodziłem się więc na pójście do pielęgniarki, ona i tak nie będzie zainteresowana tym, że się tne.

- Okej w takim razie chodźmy - powiedział i podał mi rękę. Chwyciłem się jej i podniosłem. Zabrałem swój plecak i razem wyszliśmy z toalety.

Szliśmy do pielęgniarki w ciszy. Myślę, że wiedział, że jak zada jakieś pytanie to ja i tak nie odpowiem. Zastanawiałem się tylko co będzie dalej. Czy powie innym, a może jednak zachowa to w tajemnicy. Z jednej strony gdyby to powiedział to miałby niezłą historię do opowiadania, ale z drugiej jeśli wykazał odrobinę człowieczeństwa, którego tak bardzo nie doznaję, to może zachowa to dla siebie. Nie wiem też, co będzie dalej ze mną, ile jeszcze wytrzymam. Może wrócę do domu i faktycznie wreszcie popełnię samobójstwo, a może dam radę dożyć jutra i sprawdzić czy informacja o moim stanie psychicznym została rozpowszechniona czy nie.

Stanęliśmy przed gabinetem, ale nikt z nas nie otworzył drzwi. Czekaliśmy. Znowu szok opanował jego twarz. Po chwili jednak się ocknął i z wymalowanym przygnębieniem na twarzy otworzył drzwi. Pielęgniarka siedziała przy biurku, przeglądając jakieś papiery i gdy nas ujrzała na jej twarzy pojawił się grymas.

- Dzień dobry - przywitał się niepewnie. - Czy mogłaby pani opatrzeć rękę mojemu koledze.

- Co się stało? - spytała z dezaprobatą. Pokazałem więc jej moją rękę. - Coś ty sobie zrobił dziecko?!

Nie powiedziała tego z troską tylko ze złością na mnie. Jeszcze bardziej mnie to dobiło. Oczywiście pielęgniarka będzie musiała tracić swój cenny czas, żeby mi pomóc. Źle mi z tym, że jestem dla innych tylko ciężarem i nawet opatrzenie moich ran sprawia jej problem. Jednak jestem już zbyt zmęczony by pokazać, że nie podoba mi się sposób w jaki jestem traktowany. Nawet można się do tego przyzwyczaić. Czasem wydaje mi się, że było tak od zawsze. A może to jednak prawda? Może zawsze tak było? Szczerze mówiąc nie wiem, nie pamiętam czasów, kiedy byłem normalnie traktowany i zastanawiam się czy to moja wina czy ludzi.

- Trzeba to będzie odkazić - powiedziała sama do siebie. - Siadaj. - Wskazała na kozetkę lekarską.

Wykonałem polecenie, a pielęgniarka zaczęła szukać po swoich szafkach wody utlenionej.

- To ja już wrócę na lekcję - powiedział. - Do widzenia - zwrócił się do pielęgniarki, ale ona była zbyt zajęta szukaniem potrzebnej rzeczy.

Zanim jednak wyszedł zawiesił na mnie wzrok. Było mu mnie żal. Niepotrzebnie, zawraca tylko sobie mną głowę. Mi już nic nie pomoże. Nie sądzę, żeby w ogóle cokolwiek mogłoby mnie pocieszyć.

Po chwili jednak spuścił głowę i zamknął drzwi. W tym czasie pielęgniarka znalazła już wodę utlenioną i zaczęła odkażać mi rany.

Następca MordercyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz