Rozdział Dziesiąty - Inwazja

14 3 4
                                    

Bill otworzyła oczy. Przez chwilę bała się, że przymarzła do kamiennej podłogi. Nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek będzie jej tak zimno, że zatęskni za zimą w Anglii.

Przejechała dłonią po ziemi. Wyczuła tylko, że jest równa, może trochę chropowata. Gdy miała już całkiem otwarte oczy, zauważyła całe mnóstwo postaci nad sobą.

To już nie był pokład krążownika. Otaczały ją niskie ściany i ciemnoszary sufit. Okienka były niewielkie, a drzwi grube i metalowe, ale uchylone, ze zniszczonym zamkiem.

Wśród postaci rozpoznała Doktora. Stał w bezruchu tuż obok. Wyróżniał się, wśród niskich, krępych sylwetek o bulwiastych twarzach, sterczących w odległości paru kroków od nich, z kanciastą bronią w rękach.

– Doktor? – spytała ostrożnie. Doktor się nie poruszył, więc ostrożnie wstała, obserwując zachowania żołnierzy.

Podeszła do Doktora.

– Spokojnie – zalecił Doktor.

Popatrzyła wokoło. Pilnowało ich sześciu strażników, ale drzwi były otwarte.

– Kim oni są? – szepnęła ostrożnie Bill.

Nie mogła oderwać wzroku od tego dziwnego kształtu głowy. Jakby nie mieli szyi, ich głowy wyrastały, a ona mogła się założyć, że pod metalowym kołnierzem szczelnie okalającym ciało nie znajdował się żaden podbródek. Szarawa skóra nie wyglądała zbyt zdrowo, świeciła się, jak przeterminowana, lekko wpadając w brąz.

– To sontarianie – szepnął Doktor, delikatnie nachylając głowę w stronę Bill. – Mnożą się jak bakterie, dlatego stać ich na sześciu strażników wewnątrz celi.

– Spotkałeś ich już? – spytała Bill.

– Wiele razy – odparł Doktor. – Zwykle podczas inwazji.

– Chcą podbić tą planetę?

– Nie, to za proste – odparł Doktor. – Sontarianie lubią wojnę, ale tutejsi ludzie nie wyglądają na zbyt przygotowanych do walki. Zresztą ta planeta nie ma zbyt dużej wartości dla imperium Sontaru. Jest za chłodna na wylęgarnię nowych żołnierzy i zbyt jałowa, na bazę terenową.

Popatrzyła na zbroję sontarian. Szaro-niebieskie, bez zbędnych ozdób.

– Może są tu, żeby zabrać mieszkańców w niewolę? – zaproponowała szeptem.

– Sontarianie nie potrzebują niewolników – odparował Doktor. - Na pewno nie takich. Nie w ten sposób...

Bill zerknęła w stronę okna. Musieli być gdzieś wewnątrz Ellei, widziała na zewnątrz te charakterystyczne, zielone i rozłożyste dachy ośnieżonych magazynów, pomiędzy którymi dostrzegli wcześniej granatową budkę.

– Jesteśmy w fabryce – rzucił Doktor, jakby usłyszał jej myśli. – Sontarianie potraktowali wszystko bardzo użytkowo... z wytwórni branderów i krążowników zrobili sobie loch dla mnie, poburzyli domy w centrum, żeby mieć więcej miejsca na sprzęt, a grzejniki i stacje grzewcze zniszczyli... Dlatego jest tu tak zimno...

– Nie przeszkadza im zimno? – spytała Bill, ostrożnie przyglądając się podejrzliwym twarzom sontarian.

– Mają termostaty w zbrojach – odparł Doktor. – Posłuchaj, musisz cały czas zachować spokój i nie odpowiadać na żadne pytania – polecił nagle Doktor, wbijając poważny wzrok w otwarte drzwi. – I nie ruszaj się. Stój przy mnie.

Bill rozejrzała się, próbując zrozumieć o co chodzi.

– Dlaczego...

– ....Ani o krok! – rozkazał cicho Doktor. – Stój w tym miejscu i zaczekaj.

Doctor Who: Czas i ParaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz