Usłyszał szelest łańcuchów kiścienia. Były zbyt blisko.
Sontarianie odwrócili się ku sobie. Zakotłowało się, wokół ostrza, kiścienie i kopniaki starły się w jednej wielkiej plątaninie, wśród okrzyków z całej widowni.
Doktor zaczął poprawiać mankiety marynarki.
– Nie sądziłem, że będę tak rozchwytywany – stwierdził ponuro.
– Dlaczego to robią? – spytała Bill.
– Obstawiam, że zwycięzca dostąpi zaszczytu. Będzie mógł mnie zabić.
Bill popatrzyła na Doktora osłupiałym wzrokiem. Nie spoglądał w jej stronę, obserwował arenę i sontarian, jakby wodził za czymś wzrokiem, cały czas nerwowo szurając opuszkami poczerwieniałych palców po śrubokręcie sonicznym.
– Co ty im zrobiłeś?
Nie odpowiedział, stał obserwując jedną z wielkich siat zawiniętych i podwieszonych pod sufitem, przy okrągłym otworze. Stalowe liny powoli się osuwały, z metalicznym odgłosem chrzęstu opuszczając zbite bryły metalu.
Liny zgrzytnęły nieprzyjemnie. Metalowe konstrukty wyrwały się z siatek i rąbnęły o ziemię. Zwycięska drużyna sontarian ruszyła w ich stronę.
– To nie walka... – Doktor spuścił wzrok, żeby popatrzeć na powalonych sontarian. Dopiero teraz spostrzegł, że ich pancerze różniły się, jedne były granatowe i przywodziły na myśl skorupę pancernika, inne szare i wykonane z jakiegoś miększego materiału, Doktor znał obydwa rodzaje pancerza.
Metal zrzucony na arenę zaczął się podnosić i mechanicznie formować, przywracając kształt z nieporadnej, krągłej bryłki na wyprostowaną, zbitą sylwetkę, w której mógł wygodnie zasiąść sontariański wojownik.
– ...To rzeź... – dokończył Doktor
Konstrukcja gigantycznej maszyny wyrównała się. Z rur na plecach buchnęła para. Prześwitujące za grubą, ciemnozieloną obudową tłoki i koła zębate intensywnie pracowały. Ramiona trzęsły się, jak uszkodzone, nawet kiedy Sontarianin zamknięty za kratą w kokpicie na piersi automatu nie poruszał żadnymi dźwigniami. Potężna konstrukcja na grubych nogach ze stopami okrągłymi i rozłożystymi jak rakiety śnieżne. Olbrzymi silnik parowy z każdą chwilą wydmuchiwał to przez wąskie rurki niekończące się strumienie pary.
– Imponujące... – przyznał po cichu Doktor. – W ogóle nie przypomina sontariańskiej technologii... Może poza tymi trzema palcami.
– To na pewno odpowiednia chwilą? – przerwała raptownie Bill. – WYŁĄCZ JE!
– ...Później może już nigdy nie być okazji... – odparł Doktor, monitorując kątem oka proces rozkładania drugiego automatu. – Nigdy nie widziałem u nich takiej rządzy... – dodał cicho. – Chyba musiałem im zrobić coś naprawdę strasznego.
– Nie możesz jakoś zawołać Tardis? – spytała Bill, nerwowo wbijając paznokcie w kurtkę.
– To nie pies – oburzył się Doktor. – Zresztą...
Sięgnął do kieszeni. Wyciągnął śrubokręt soniczny i przestawił palcami jego tryb. Przez dobrą chwilę mieszał palcami w ustawieniu śrubokręta, nie mogąc się na nic zdecydować. Później wybrał jeden, nie do końca perfekcyjny, ale na pewno przydatny tryb.
Sontarianin w automacie pociągnął za któraś z dźwigni i pstryknął niewielką przekładnię na jej szczycie. Mechaniczne ramię po prawej podniosło się, a okrągła piła tarczowa rozkręciła w przeciągu kilku sekund. Potężna maszyna do wyrębu drzew ruszyła naprzód.
CZYTASZ
Doctor Who: Czas i Para
Fiksi IlmiahFanfikcja do dziesiątej serii Doctor Who w zimowych klimatach steampunku. Doktor i Bill lądują na bliżej nieokreślonej, chłodnej i stale stygnącej planecie. Wkrótce odnajdują dziwne anomalie w historii umierającego świata. Tajemnicze miasto na środk...