Rozdział Trzynasty - Komplikacje

12 3 0
                                    

Usłyszał szelest łańcuchów kiścienia. Były zbyt blisko.

Sontarianie odwrócili się ku sobie. Zakotłowało się, wokół ostrza, kiścienie i kopniaki starły się w jednej wielkiej plątaninie, wśród okrzyków z całej widowni.

Doktor zaczął poprawiać mankiety marynarki.

– Nie sądziłem, że będę tak rozchwytywany – stwierdził ponuro.

– Dlaczego to robią? – spytała Bill.

– Obstawiam, że zwycięzca dostąpi zaszczytu. Będzie mógł mnie zabić.

Bill popatrzyła na Doktora osłupiałym wzrokiem. Nie spoglądał w jej stronę, obserwował arenę i sontarian, jakby wodził za czymś wzrokiem, cały czas nerwowo szurając opuszkami poczerwieniałych palców po śrubokręcie sonicznym.

– Co ty im zrobiłeś?

Nie odpowiedział, stał obserwując jedną z wielkich siat zawiniętych i podwieszonych pod sufitem, przy okrągłym otworze. Stalowe liny powoli się osuwały, z metalicznym odgłosem chrzęstu opuszczając zbite bryły metalu.

Liny zgrzytnęły nieprzyjemnie. Metalowe konstrukty wyrwały się z siatek i rąbnęły o ziemię. Zwycięska drużyna sontarian ruszyła w ich stronę.

– To nie walka... – Doktor spuścił wzrok, żeby popatrzeć na powalonych sontarian. Dopiero teraz spostrzegł, że ich pancerze różniły się, jedne były granatowe i przywodziły na myśl skorupę pancernika, inne szare i wykonane z jakiegoś miększego materiału, Doktor znał obydwa rodzaje pancerza.

Metal zrzucony na arenę zaczął się podnosić i mechanicznie formować, przywracając kształt z nieporadnej, krągłej bryłki na wyprostowaną, zbitą sylwetkę, w której mógł wygodnie zasiąść sontariański wojownik.

– ...To rzeź... – dokończył Doktor

Konstrukcja gigantycznej maszyny wyrównała się. Z rur na plecach buchnęła para. Prześwitujące za grubą, ciemnozieloną obudową tłoki i koła zębate intensywnie pracowały. Ramiona trzęsły się, jak uszkodzone, nawet kiedy Sontarianin zamknięty za kratą w kokpicie na piersi automatu nie poruszał żadnymi dźwigniami. Potężna konstrukcja na grubych nogach ze stopami okrągłymi i rozłożystymi jak rakiety śnieżne. Olbrzymi silnik parowy z każdą chwilą wydmuchiwał to przez wąskie rurki niekończące się strumienie pary.

– Imponujące... – przyznał po cichu Doktor. – W ogóle nie przypomina sontariańskiej technologii... Może poza tymi trzema palcami.

– To na pewno odpowiednia chwilą? – przerwała raptownie Bill. – WYŁĄCZ JE!

– ...Później może już nigdy nie być okazji... – odparł Doktor, monitorując kątem oka proces rozkładania drugiego automatu. – Nigdy nie widziałem u nich takiej rządzy... – dodał cicho. – Chyba musiałem im zrobić coś naprawdę strasznego.

– Nie możesz jakoś zawołać Tardis? – spytała Bill, nerwowo wbijając paznokcie w kurtkę.

– To nie pies – oburzył się Doktor. – Zresztą...

Sięgnął do kieszeni. Wyciągnął śrubokręt soniczny i przestawił palcami jego tryb. Przez dobrą chwilę mieszał palcami w ustawieniu śrubokręta, nie mogąc się na nic zdecydować. Później wybrał jeden, nie do końca perfekcyjny, ale na pewno przydatny tryb.

Sontarianin w automacie pociągnął za któraś z dźwigni i pstryknął niewielką przekładnię na jej szczycie. Mechaniczne ramię po prawej podniosło się, a okrągła piła tarczowa rozkręciła w przeciągu kilku sekund. Potężna maszyna do wyrębu drzew ruszyła naprzód.

Doctor Who: Czas i ParaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz