Kręgi nad konsoletą obracały się w rytmie szybkiego tykania. Za malutkimi okienkami od drzwi Tardis wydawało się coś błyszczeć, na zmianę pojawiać i znikać. Bill miała wrażenie, że błyski na moment dostały się do środka, jakby przeniknęły przez ściany Tardis i natychmiast zniknęły.
– Zabieramy się stąd – ogłosił Doktor.
– Dokąd... ? – urwała Bill.
Tardis zadrżała z ogromną siłą, gdy Doktor znów chwycił za stery.
– Przez nanoboty nie możemy opuścić planety, ale możemy zmienić czas, na taki, kiedy jeszcze nie było ani jednego nanobota na całej planecie.
Zapadła straszna cisza. Zerknął w bok. Bill opierała się o barierkę, sprawiała wrażenie, że nie jest wstanie sobie poukładać wszystkich wydarzeń w głowie.
– Na chwilę przed prawdopodobną pierwszą ingerencją sontarian – sprecyzował Doktor. – Miejsce to samo, czyli Surenis. planeta na krańcu galaktyki. Dalej nie ma już żadnego życia – odpowiedział Doktor, czytając z ekranu konsolety. – Żadnych szlaków handlowych w okolicy, żadnych cywilizacji. Tylko samotne, małe słońca i kamienne planety bez atmosfer.
– Dlatego jest tu tak zimno? – spytała Bill. – Małe słońce?
– Nie, słońce jest niewiele mniejsze niż to, które ogrzewa Ziemię, to planeta porusza się za szybko – odbił Doktor. – Żeby zachować swoją orbitę, każda planeta musi poruszać się z określoną prędkością, jeśli zwolni, spadnie na gwiazdę, ta przyspieszyła i zaczęła się stopniowo oddalać. Minie parę tysięcy lat, zanim temperatura zabije całe życie, na razie jest tylko "zimno".
– Czyli ci sontarianie będą tu żyć jeszcze przez parę wieków?
– Sontarianie tak, ale tylko jeśli znajdą sposób, by przetrwać bez sztucznej reprodukcji. W przeciwnym razie wyginą na długo przed epoką lodowcową.
Doktor wbił niewiarygodnie poważny, świdrujący wzrok w ekran.
– Coś się stało? – spytała pewnym siebie głosem Bill, próbując coś wyczytać z jego twarzy.
– Ten sontarianin – wspomniał Doktor, nie odrywając oczu od małego ekranu. – Bardzo, bardzo rzadko trafia się sontarianin, który wyrywa się z tego... Imperium. Być może jest... jak uszkodzony egzemplarz sontarianina...
– To ma coś wspólnego z tym, co im zrobiłeś?
Doktor podniósł wzrok znad monitora. Pochylony przy ekranie trzymał dłonie z poprzeplatanymi palcami na brzegu konsolety.
– ...Zrobisz... – poprawiła się Bill. – W przyszłości wrócimy do Tinclad z przeszłości? – spytała, próbując palcem w powietrzu nakreślić poplątaną linię czasu. – Prawda? I wtedy zdarzy się coś, co sprawi, że sontarianie wybiorą życie na planecie, albo nie będą mogli się wydostać... I będą ci to mieli za złe?
Doktor oderwał się od sterów z głośnym stęknięciem.
– Z pewnością to drugie...
Bill kiwnęła lekko głową.
– Byli wściekli, ale teraz nikogo już nie zabiją. Poza tym...
– Skąd pewność, że to ja? – zaatakował Doktor, świdrując ją twardym wzrokiem.
Bill stała jak słup soli, nie mogąc złapać myślami sensu w wypowiedzi Doktora.
– Ktoś coś zmienił w przeszłości – stwierdził Doktor, wyrysowując w powietrzu palcem linię czasu, parodiując Bill. – To się zdarzyło po nas i przed nami. W tym miejscu mógł być ktokolwiek inny, albo mogło nie być nikogo. Błąd jakiegoś sprzętu podczas inwazji – przystanął na chwilę, spuszczając dłoń z wyimaginowanej linii czasu. – To równie dobrze mogłabyś być ty.
Bill uśmiechnęła się delikatnie i otworzyła szeroko oczy w głupim wyrazie.
– Ja? – spytała.
Mina Bill bardzo szybko zrzedła.
– W tej chwili dla nas to jest tak samo prawdziwe, jak wszystkie hipotezy. Dopóki nie sprawdzimy, nie będziemy wiedzieć.
– Bali się ciebie – wskazała dziewczyna. – Mnie prawie nie zauważyli.
Bill promiennie się uśmiechnęła.
Mina Doktora dziwnie się zmieszała. Nabrała na moment niezwykłej plastyczności.
– Nie jestem zdecydowany, czy powinniśmy tam wracać.
Bill lekko się zacięła. Pokręciła głową, nie wiedząc, co powiedzieć.
– A co, jak to ty to zrobiłeś?
– Może dałoby się to sprawdzić inaczej? – zaproponował Doktor.
Przez moment równolegle się zastanawiali.
– Ci sontarianie żyją w pokoju – zaczęła nagle Bill. – Skoro udało ci się stworzyć grupę morderczych wojowników stroniącą od wojny, to chyba dobrze, prawda?
Doktor zerknął z powrotem na ekran. Pociągnął stanowczo za różne dźwignie i przekładnie. Statkiem szarpnęło.
- ... Tam nie było żadnego żywego tincladczyka - rzucił Doktor pod nosem.
Bill podniosła wzrok. Wielki sopel obracających się kręgów zatrzeszczał jak nakręcany i przyspieszył. Proste symbole trudniej było już odczytać.
Tardis zaskrzypiała donośnie.
– Lecimy w przeszłość? – spytała z zapałem Bill.
Pokład zatrząsnął się, jak samochód przejeżdżający przez przejazd kolejowy. Później w jednej chwili wszystko stało się statyczne i znów można było swobodnie rozmawiać.
– W ślad za aktywnością Sontarian – wyłożył Doktor, wbijając wzrok w ekran. – Nie lecimy do momentu, gdzie sontarianie się wkurzyli, tylko dużo, dużo wcześniej. Muszę zrozumieć co tu się dzieje. Lecimy w ślad za polem, emitowanym przez sontariańskie nanoboty.
– Możemy sprawić, żeby sontarianie nigdy nie wylądowali na tej planecie?
– Nawet gdybym wiedział jak – zaczął Doktor, pochylając się nad konsoletą – to dalej nie mógłbym tego zrobić. Jesteśmy częścią tych wydarzeń, widzieliśmy już sontarian na planecie i widzieliśmy efekty tego, co dopiero się wydarzy. Niewiele można tu zmienić.
– A gdybyśmy stąd odlecieli? Bez wtrącania się?
– Nie mam pojęcia. Pewnie kiedyś wrócilibyśmy tutaj, żeby się dowiedzieć.
Doktor przesunął ostatnią przekładnie, zdecydowanym ruchem wyhamowując Tardis w podobnym miejscu, ale zupełnie innym czasie.
Skrzypienie ucichło, jak wcześniej wstrząsy. Obroty pierścieni nad konsoletą ustały. W jednej chwili zrobiło się nieziemsko spokojnie.
Doktor oderwał oczy od monitora, przerzucając wzrok na Bill.
– ...Na cztery godziny przed początkiem...
CZYTASZ
Doctor Who: Czas i Para
Ciencia FicciónFanfikcja do dziesiątej serii Doctor Who w zimowych klimatach steampunku. Doktor i Bill lądują na bliżej nieokreślonej, chłodnej i stale stygnącej planecie. Wkrótce odnajdują dziwne anomalie w historii umierającego świata. Tajemnicze miasto na środk...