Rozdział Piąty - Odmrożenia

27 4 5
                                    

Wielkie młoty zakończone gigantycznym kołami ze stali w górze pracowały w górę i w dół, równym tempem, ale nie zsynchronizowane, gdy część się podnosiła, część opadała. Gigantycznie wysokie struktury górowały nad miastem. Były wyższe od wszystkich kamieniczek, nawet tych kilku pięciopiętrowych.

Bill zorientowała się, że musiały przejść do czegoś w rodzaju dzielnicy przemysłowej. Domy tutaj były biedniejsze, wyłącznie wielomieszkaniowe kamieniczki. Pożałowała trochę, że wymyśliła sobie spacer po Tinclad. Było dużo zimniej, niż mogła się spodziewać, szczególnie tam, między przemysłowymi strukturami miasta.

Wszystkie uliczki miasta były ciasne, zdawały się nie mieć końca, ciągnęły się w wiecznym zakręcie, pomiędzy wysokimi, jakby wiktoriańskimi budowlami i licznymi barakami z cienkiej blachy, czy posklejanych niedbale desek.

Dom pani Alerty znajdował się na rogu, niedaleko smukło wybudowanego pubu i starego magazynu. Była to przyjemnie wyglądająca, choć wyraźnie biedniejsza od tych z centrum miasta kamieniczka o trzech piętrach. Miała prostokątne, proste okna, nie tak ozdobne, jak te w klasztorze, wszystkie identyczne i pociągnięte wzdłuż piętra w podobnych odległościach.

Na klatce schodowej leżał jakiś człowiek w zczerniałym od brudu, znoszonym płaszczu i połatanych czerwoną kratą szarych spodniach. Wybrał sobie miejsce w kącie, przed drugimi drzwiami do sali schodowej, wciśnięty za grzejnik.

Bill w pierwszej chwili pomyślała, że to bezdomny, nawet utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy mężczyzna podniósł na nią wzrok spod wełnianej, brązowej czapki, przywodzącej na myśl sporą skarpetę.

– Proszę pani...

Spojrzenia mężczyzny i pani Alerty spotkały się ze sobą w dziwny sposób. Na twarzy obojga zamalował się lekki niepokój.

Bill pewnie zniknęłaby chwilę później, albo weszła do domu tylko na chwilę, żeby się ogrzać, a potem zawróciła do klasztoru, ale ta dziwna reakcja podpowiadała jej, żeby została.

– Coś się stało? – zapytała Alerta, nerwowo zaciskając dłonie na grubym materiale płaszcza.

– Przepraszam – wybąkał młody mężczyzna, podnosząc się z ziemi i puszczając grzejnik. – Pan Tojer wysłał mnie, żebym pani przekazał że dwie osoby były w zasięgu stacji grzewczej na rogu siedemnastej ulicy i czwartej alei, kiedy wybuchła... Ale chyba nic poważnego się nie stało.

Alerta przełknęła ślinę.

– Mój mąż?

Mężczyzna kiwnął powoli głową.

– Jest w szpitalu, ale chyba nie stało się nic strasznego...

Zerwała się natychmiast w stronę drzwi.

*

– Jak wygląda sytuacja w Ellmore? – spytał spokojnym tonem Heler, odwracając się do Doktora. – Dużo macie chorych?

– Więcej, niż byśmy chcieli – odparł wymijająco Doktor.

Nie interesowało go tamto konkretnie miejsce, ale cały czas spokojnie sprawiał pozory, mając nadzieję, że da radę znaleźć Tardis i Bill.

Szpital miał duże korytarze i wielkie sale, po parędziesiąt łóżek każda. Nie przypominał szpitala w Nowym Nowym Jorku, był brudny i dziwnie ciasny, pomimo szerokich korytarzy. Być może ten efekt wywoływały nisko zawieszone sufity. Wszędzie było pełno grzejników, każde drzwi były ciężkie i grube. Doktor dostrzegł parę sal bez żadnego otworu na zewnątrz, a inne miały tylko malutkie, tanie okienka z grubym szkłem.

Doctor Who: Czas i ParaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz