Bill podniosła się ze stołu pod paskowaną, czerwono-białą markizą. Na szczęście większość flakoników była złota, zbiła tylko jeden szklany pojemniczek i powywracała pod stół całą hałdę pozostałych.
- ...Przepraszam – wybąkała sprzedawcy, łapiąc wzrokiem plecy Doktora. – Ja... Zapłacę za to wszystko... – palnęła nierozważnie i natychmiast zaczęła szukać wzrokiem napastnika.
Doktor nie zatrzymał się, tylko złapał za dno swojego cylindra i przyspieszył, prując między ludźmi, jak mała, czarna wyścigówka.
Nie mógł jej zgubić. Jego determinacja nabierała sił z każdym odepchnięciem nóg od ulicy. Zielona sukienka i biała koszula sprawiały, że dziewczyna mogłaby bez problemu zniknąć w tłumie, gdyby tylko nie uciekała, rozpychając ludzi na boki.
Wpadli w zaułek bez żadnych wyjść. Tylko brunatny, ceglany pięciometrowy murek z tyłu i wysokie ściany błękitno-pomarańczowych kamieniczek o śnieżnobiałych okienkach po bokach.
Dziewczyna zatrzymała się przy samym murze, mężczyzna, który za nią biegł stanął w odległości czterech metrów, w lekkim rozkroku, jakby gotowy, żeby zablokować dowolny punkt uliczki.
Doktor zatrzymał się gwałtownie, a Bill odruchowo zrobiła to samo.
- I tak nie ucieknie – stwierdził cicho Doktor.
- Przecież to ludzie – rzuciła Bill. – mieliśmy szukać Sontariańskiej technologii.
- Woźnica, który gonił cię przez miasto też był człowiekiem – stwierdził uszczypliwie Doktor. – Bardzo niskim człowiekiem, którego można było załatwić klepnięciem w plecy, zapewne?
Bill przez chwilę nie wiedziała czy coś odpowiedzieć.
- To też sontarianin? – zapytała wreszcie, wskazując ruchem głowy.
- Jesteś pewna, że to on jest sontarianinem?
Bill otworzyła usta, ale nic z nich nie wykrztusiła.
- Dobry kamuflaż. Nie zawsze wszystko jest oczywiste.
Dziewczyna nagle podniosła ciężki, stalowy pręt i grzmotnęła nim o rury biegnące wzdłuż ścian smukłego budynku. Coś zazgrzytało wewnątrz, dmuchnęła, buchnął dym, białe kłęby na moment zatoczyły się w całej alejce.
Przez ułamek chwili nic nie było widać. Nie stali w epicentrum dywersyjnego wybuchu, tylko przed nim, w przeciwieństwie do niskiego, łysego mężczyzny, który teraz odpędzał od siebie zasnute bielą powietrze.
W pyle coś mignęło. Gdy gruba chmura kurzu opadła, szyja mężczyzny pogrubiła się i wsiąkła w ciało. Barki nabrały nienaturalnych szerokości, nogi jakby się skróciły. Skóra przyciemniała i nabrała ostrej chropowatości.
Sontarianin obrócił się, kolebiąc na nogach i lustrując ich z kwaśnym wyrazem twarzy sięgnął pod czarny płaszcz, żeby wyszarpnąć broń.
Doktor podniósł dłonie, nie wyżej niż czubek głowy, ciągle subtelnie dzierżąc niewielkie, szare urządzenie.
- Ostrzegam, jestem wstanie wywołać tak wielki hałas, że zbiegnie się tłum gapiów, a soniczny impuls powinien być wstanie zakłócić twój teleporter – wyrecytował jak z pamięci Doktor.
Sontarianin zmierzył go wzrokiem, delikatnie opuszczając lufę broni i mrużąc jedno oko. Wyglądał, jakby za wszelką cenę próbował odszukać w pamięci twarz Doktora.
- Jeden fałszywy ruch i wszyscy wiedzą, że tu jesteś. Nie chcesz tego, prawda? – ukąsił Doktor. – Wszyscy tego nie chcecie. Nie chcecie otwartego konfliktu, prawda?
Sontarianin nie opuścił broni, ale pewnym ruchem sięgnął jedną ręką na obręcz wokół ramienia i zniknął w szybkim błysku poszarpanego snopu światła.
- Poddał się? – spytała Bill.
– To musiał być zwiadowca – odpowiedział Doktor.
Doktor przyklęknął. Bezskutecznie próbował znaleźć jakąś zapadnię, albo chociaż jej ślad. Nic nie znalazł, oprócz sterty zrzuconych na ziemię ulotek.
– Nie zniknęła. Musi tu być jakaś zapadnia – mamrotał Doktor. – Pomóż mi szukać.
Bill ukucnęła.
– Nie możesz sprawdzić śrubokrętem?
– Nie mam go przy sobie.
Bill zerknęła na dłoń Doktora, w której ciągle zaciskał coś w garści.
– Masz go w ręce.
– To jakiś flakonik – stwierdził Doktor, puszczając mały, metalowy wałeczek. – Ta dziewczyna wpadła na mnie i wyciągnęła mi z kieszeni śrubokręt.
Bill parsknęła lekkim śmiechem.
Doktor złapał w czerwone palce suchą, szorstką kartkę zapełnioną czarnym tuszem i przeskanował ją wzrokiem, jakby zobaczył tam ducha.
Ulotka została wydrukowana na brązowym papierze, tusz musiał niepoprawnie wyschnąć, miejscami rozmazując tekst, co innego grafika po lewej stronie poziomej karteczki, ta pozostawała dobrze widoczna.
Bill próbowała skojarzyć z czymś czarno-białą grafikę, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Coś jakby kula, od której odchodziły dziwne, płaskie i metalowe obiekty, wydłużone, jak lekko wygięte ostrza, połączone z kulą gdzieś w połowie, dwa wychodziły w górę, dwa w dół. Dla Doktora ten kształt był jednoznaczny, nie rozumiał tylko co sontariański statek robił na zwykłej ulotce.
– Tam są takie same rysunki – zauważyła Bill, wskazując kolejno na dwa wielkie kawałki płótna zawieszone po bokach największych kamienic u początków bocznej uliczki.
Przez następne sekundy obserwowała, jak wielkie oczy Doktora skanują po kolei każdy plakat w okolicy, aż nie zatrzymały się na adresie i dacie ulotki.
CZYTASZ
Doctor Who: Czas i Para
Ciencia FicciónFanfikcja do dziesiątej serii Doctor Who w zimowych klimatach steampunku. Doktor i Bill lądują na bliżej nieokreślonej, chłodnej i stale stygnącej planecie. Wkrótce odnajdują dziwne anomalie w historii umierającego świata. Tajemnicze miasto na środk...