Rok wcześniej (dzień cz. III)

23 9 0
                                    


― Tajemnica spowiedzi?! ― Komisarz nie wytrzymał. 

Obaj z księdzem siedzieli naprzeciwko siebie w pokoju dla gości. Od początku atmosfera, z uwagi na okoliczności, była napięta, jednak teraz sięgnęła zenitu. Żyła na skroni Jake'a Mrozovskiego pulsowała groźnie, a jego spojrzenie mroziło krew w żyłach. Komisarz wiedział, że z tajemnicy spowiedzi nie może księdza zwolnić nawet sąd. Niewiele dowiedział się od księdza, same ogólniki. Najistotniejsze rzeczy wydarzyły się niestety w trakcie spowiedzi.

― Jestem sługą Bożym. To nie mnie decydować o prawach, które zesłał nam Bóg Ojciec. Poza tym owe prawa dalece przewyższają nasze ziemskie. Powiedziałem, tyle ile mogę, niech mi pan wierzy.

Kapłan mówił spokojnym, wręcz monotonnym tonem głosu, lecz daleko było mu do równowagi emocjonalnej. Dłonie trzęsły mu się, a na twarzy widniał głęboki smutek wymieszany z jeszcze głębszym zamyśleniem. Tak jakby tylko jego ciało było obecne w tym pokoju, a myśli dryfowały gdzieś, nie mogąc znaleźć miejsca, w którym rzuciłyby kotwicę.

― Chyba nie mogę panu pomóc ― powiedział Marcus, rozkładając bezradnie ręce.

― Cholera mnie weźmie! Może jednak sobie coś wielebny przypomni, o czym jeszcze nie wiemy? Jak miał na imię?

― Nie przedstawił się. ― Komisarz rąbnął pięścią w stół, aż ksiądz podskoczył. ― Spokojnie, synu. Złość nie pomoże. Na pewno znajdziecie jakieś poszlaki. Teraz jest taka technologia i tylu profesjonalistów.

― Ech, problem w tym, że trup, który leży w OJCA konfesjonale, jeśli nawet był zabójcą, nie zostawił żadnych śladów na miejscach zbrodni. Jedynie kule z pistoletu i oczywiście ciała ofiar. Nie możemy jednoznacznie stwierdzić, że to on był mordercą. Być może jeszcze ten psychol kręci się po okolicy, albo jest ich dwóch! Musi mi ksiądz pomóc...

― Przyszedł do mnie z pistoletem! Przyłożył mi go do głowy, kiedy się modliłem! Nie wiem, co lepiej może określić mordercę! ― Kapłan nagle machnął ręką gwałtownie, o mało nie strącając obrazka Maryi z szafki obok fotela, na którym siedział. Dzięki temu, po chwili opamiętał się, poprawiając skrupulatnie ramkę. ― Nie znam procedur pracy policji, ale wszystko chyba jest jasne. Nikogo innego tutaj nie było. Tylko on i ja.

― No właśnie! ― Uniósł palec w górę, a potem wskazał księdza w oskarżycielskim geście.

― Co pan insynuuje? ― Marcus uniósł brew i skrzyżował ramiona.

Komisarz wstał, następnie pochylił się w kierunku księdza.

― To, że wieloletnie doświadczenie nauczyło mnie kilku rzeczy. Na przykład tego, żeby zbytnio nie zawężać grona podejrzanych. ― Zrobił pauzę, lecz kiedy zobaczył, że ojciec chce już wejść mu w słowo, kontynuował: ― Mogło to również wyglądać tak: pewien ksiądz, załóżmy, że jego imię to Marcus, pewnego dnia spojrzał się na swój kościół i zobaczył jak mizernie wygląda. Zrozumiał, że oddawał wszystkie pieniądze potrzebującym, aż w końcu sam zaczynał stawać się jednym z nich. Proszę dać mi dokończyć! ― uprzedził kapłana komisarz. ― Uznał, że wyeliminuje dwóch największych „rywali" z najlepiej prosperujących kościołów w Grand Rapids, a następnie upozoruje samobójstwo domniemanego mordercy u siebie w konfesjonale. Tłumy przybiegną, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, aby wesprzeć kapłana w potrzebie, bo biedaczek ledwo przeżył. A jemu skapnie całkiem niezły pieniądz. Kto chciałby w końcu być całe życie biednym altruistą, prawda?

― Przepraszam, że to powiem, ale pan kompletnie oszalał! ― Ksiądz zerwał się na nogi. ― To jest potwarz! Nikt nie pomagałby ludziom na pokaz przez prawie trzydzieści lat! To jest chore. Mam nadzieję, że Boża łaska spłynie na pana i wskaże dobrą drogę, ponieważ to są absurdy.

― Taka już moja praca. Tak czy inaczej, do wyjaśnienia sprawy, proszę nie opuszczać miasta.

Ojciec Marcus miał już znowu wygłosić, co myśli na ten temat, gdy uprzedziło go pukanie do drzwi. Do środka wszedł policjant w średnim wieku.

― Szefie! Jakaś kobieta twierdzi, że ma przydatne informacje w naszej sprawie. Może znać tożsamość zabitego mężczyzny.

Źrenice komisarza powiększyły się, a na twarzy zagościł uśmiech. Jake Mrozovski oblizał wargi i odpowiedział:

― Dobrze, William. Zaraz tam zejdę, czekajcie, i niech kobieta nie ogląda zwłok beze mnie. ― Komisarz zwrócił się potem do księdza. ― Może ci się upiekło, ojcze. Proszę tutaj poczekać, w towarzystwie mojego podwładnego.

Kapłan w odpowiedzi tylko zacisnął zęby.

RozgrzeszenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz