Przebudzenie

80 10 3
                                    


Klakson wyrwał go z zamyślenia. Kątem oka zobaczył światła, a huk uderzenia omalże nie rozerwał mu bębenków. Rozpryskujące się kawałki szkła, poraniły mu twarz. Krzyk mężczyzny przebił się przez chaos. Potem nastała ciemność.

***

19 Lipca 2013

Stan Michigan

Marcus, wybudzony ze snu, czuł się cudownie, jakby ktoś wypełnił jego stare ciało puchem. Mimo pięćdziesięciu pięciu lat na karku miał wrażenie, że odmłodniał o dobre trzy dekady. Doskonale widział, choć niedawno bez okularów nie był w stanie przeczytać tytułu książki, trzymanej przed nosem. Podskoczył dwukrotnie, gibki jak sprężyna. Wykonał piruet i tylko rozsądek powstrzymał go od zrobienia bardziej skomplikowanej akrobacji.

Euforia zmieniła się w powagę, gdy dotarło do niego, że stoi na samym środku izby szpitalnej. Otoczony łóżkami, kroplówkami oraz ludźmi, na których twarzach odbijały się osobiste tragedie. Łączyły ich dwie rzeczy, każdy miał poważne powody obecności w szpitalu i nigdy nie było to nic dobrego. Marcus skarcił się w myślach za swoją nierozwagę i nadmierne szczęście. Nie wypadało. Skulił się w sobie i powiedział:

― Przepraszam, nie chciałem.

Nie odnotował żadnej reakcji na swoje słowa. Zmęczone twarze ludzi, toczących codzienny bój z chorobami, mówiły wyraźnie: „raduj się gdzie indziej, chamie".

Jeden z pacjentów trzymał w ręku gazetę. Morderca księży odnaleziony! ― Tytuł zapisany wytłuszczonymi literami wypełniał całą pierwszą stronę. Czerwony napis ociekający krwią, wyglądał nawet bardziej złowieszczo niż brzmiał, ale całkowicie wyczerpywał dziennikarski styl i szukanie sensacji.

Co ja tu robię? ― pytanie przyszło do niego bez ostrzeżenia i nie potrafił znaleźć na nie odpowiedzi. Nie przypominał sobie momentu, kiedy zabierała go karetka, ani też żadnej ochoty, aby odwiedzić poszkodowanego znajomego. Miał jedynie świadomość siebie. ― Starość, nie radość...

― Ratujcie go! ― krzyk dobiegł z sali obok. Marcus zainteresowany przeszedł przez otwarte drzwi, a później zobaczył jak kilku lekarzy biegnie w stronę wołającego ich księdza. Duchowny trzymał im drzwi. Taszczyli gotowy do użycia defibrylator.

Niewiele brakowało, a Marcus wszedłby im w drogę, ale w ostatniej chwili odskoczył. Mężczyzna poczuł impuls intuicji, aby pójść i sprawdzić, co się dzieje. Wślizgnął się za nimi do środka, starając się nie zwracać niczyjej uwagi, a potem stanął za parawanem. Zamieszanie spowodowane krzykiem i paniką, znacznie pomogło mu w ukryciu.

― Proszę księdza, niech ksiądz opuści pomieszczenie! ― Lekarz wyprosił siwego kapłana, który wydawał się Marcusowi znajomy. Jednak nie potrafił przypomnieć sobie jego imienia. Tamten nie protestował, tylko przeżegnał się i wyszedł oszołomiony.

― Migotanie komór... podpinamy. Matt rozepnij koszulę, Cindy sztuczne oddychanie, Clark masaż serca. Do roboty!

Marcus już miał wyjść za księdzem, ale coś ciągnęło go w inne miejsce. Możliwe, że chęć pomocy, choć czterech lekarzy zajmowało się pacjentem i na pewno znajdował się w dobrych rękach. Zrobił kilka kroków w ich stronę. Z boku akcja ratunkowa przeprowadzana przez tylu ludzi wyglądała niczym chaos, jednak kiedy przypatrzył się każdemu z nich z osobna, dostrzegł profesjonalne, precyzyjne działania. Podszedł jeszcze bliżej, praktycznie na wyciągnięcie ręki od stołu. Spojrzał przez ramię doktora i zobaczył coś, co odebrało mu mowę. Coś co nie śniło mu się nawet w najgorszych koszmarach. Ledwie opanował odruch wymiotny...

Na stole leżał on sam.

RozgrzeszenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz