Rok wcześniej (noc cz. II)

29 9 5
                                    


 ― Wstań, ojcze ― powiedział nieznajomy głosem nieznoszącym sprzeciwu. Ksiądz wykonał polecenie, patrząc cały czas na ukrzyżowanego Jezusa, prosząc w duchu o jego łaskę. ― Odwróć się. Powoli. Właśnie tak.

Spojrzeli sobie w oczy. Naprzeciw Marcusa stał dość młody chłopak, może około trzydziestki, ubrany na czarno, z długimi włosami tego samego koloru, spiętymi w kucyk. Pod długą, zarośniętą brodą widniał delikatny uśmiech, a w jego brązowych oczach szaleńcza satysfakcja. Ksiądz uciekał wzrokiem, bał się samego widoku nieznajomego, a co dopiero wycelowanej w niego broni.

― P-p-po c-c-co przyszedłeś? ― wyjąkał. Strach już uwił gniazdo w jego sercu. Tyle, jeśli chodzi o wcześniejsze postanowienia.

― Jeszcze się nie domyślasz?

Marcus przełknął ślinę. Domyślał się. Słyszał pogłoski o zabójcy grasującym po Grand Rapids, ale nie sądził, żeby chciało mu się przeczesywać kościoły, gdzieś na uboczu, kilkanaście mil od centrum.

― Po rozgrzeszenie. Zabiłem dwie osoby, chcę się wyspowiadać. ― Satysfakcja, z jaką mówił o śmierci, przyprawiła księdza o ciarki. ― Wybrałem najlepszego spowiednika w okolicy, czyż nie? Wyszukiwałam właśnie ciebie, ojcze. Zostałeś mi polecony przez księdza Anthony'ego zaraz po tym jak złamał tajemnicę spowiedzi.

― Potrzeba skruchy, aby otrzymać łaskę pana.

― Chyba możemy zmienić zasady, na tę wyjątkową okazję, prawda? ― Przysunął rewolwer do czoła księdza, tak, że ten wyczuł chłód metalu nad brwiami. Pokiwał szybko głową.

Morderca odsunął lufę od czoła księdza, ale nadal miał go na muszce. Kapłan nie potrafił patrzeć długo w szalone, wręcz obłąkane, oczy mężczyzny. Mózg pracował ojcu na najwyższych obrotach, a jednak stres blokował wszelkie działanie.

― T-t-to może za-zaczniemy sa-sakrament?

― Dobrze. Ty pierwszy. Skończ z tym jąkaniem.

― Mu-muszę ― Marcus chrząknął i nabrał powietrza do płuc. ― Muszę się przebrać, ponieważ to święty...

― Obejdzie się ― uciął nieznajomy, następnie wskazał konfesjonał. ― Ty pierwszy.

Ojciec się nie kłócił. Podeszli do konfesjonału, lecz kiedy ksiądz chciał zająć miejsce spowiednika, morderca powstrzymał go, kładąc mu rękę na ramieniu.

― Miałem na myśli, że ty pierwszy się spowiadasz. Przyszedłem po rozgrzeszenie... ale nas obu. ― Kapłan bez słów wykonał polecenie, choć wydało mu się dziwne. Zbir zamknął za sobą drzwiczki i rozsiadł się jakby był w fotelu. ― Wygodnie macie w środku. Poduszeczka obszyta wokół siedzenia, no proszę. A ludziom każecie klęczeć na drewnie, wstyd.

― S-s-am za-zadbałem o wygodę penitentów. Mają lepszy materiał, niż ten, na którym siedzisz, synu.

― Wybacz ― syknął ― ale dość szybko przestałem wierzyć w altruizm. Pamiętaj, że mam cię na muszce.

Ksiądz zareagował klękając na miejscu penitenta. Przeżegnał się. Zapatrzył się chwilę w wylot lufy, wystający zza krat, wycelowany prosto w jego twarz, następnie spuścił głowę. Mimo odgłosów szalejącego wiatru na zewnątrz, odbijającego się od witraży, słyszał wyraźnie mocne bicie swojego serca. Skronie pulsowały. Ręka odruchowo złapała za krzyżyk zawieszony na łańcuszku u szyi.

― Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

― Daruj sobie regułkę. Wyznaj grzechy, ojcze. ― Ton młodego chłopaka przesiąknięty był dziwnym jadem, którego Marcus nie potrafił zrozumieć.

Ksiądz przełknął ślinę i zaczął mówić.

RozgrzeszenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz