Spowiedź

30 10 3
                                    

12 Lipca 2013  (kilka dni wcześniej)

Stan Michigan

Wiatr hulał po polach na przedmieściach miasta Grand Rapids. Niósł w dal muzykę świerszczy wymieszaną z szumem liści jabłoni, rosnących w sadzie obok Kościoła Świętego Sebastiana. W godzinach nocnych parafia stała zamknięta na cztery spusty, niemniej jednak siwiutki ksiądz Jonathan oczekiwał dzisiaj wyjątkowego gościa. Ubrany w sutannę, na której spoczywała biała komża, dokończył modlitwę o łaskę zdrowia. Mrok rozpraszały jedynie płonące świece na ołtarzu. Duchowny przeżegnał się, a potem wstał z kolan i spojrzał na zegarek. Prawie północ. Usiadł obok konfesjonału, położył dłonie na udach, a palce same zaczęły postukiwać o nogi.

Dopiero pięć minut później do jego uszu doszedł dźwięk silnika samochodu. Ksiądz wstał i żywo, jak na swój wiek, podszedł do bocznego wejścia do budynku. Otworzył drzwi, uprzedzając pukanie.

― Szczęść Boże ― przywitał gościa z uśmiechem.

― Szczęść Boże, Jonathanie ― odpowiedział siwy pięćdziesięciopięciolatek, ubrany w prostą, błękitną koszulę oraz spodnie od garnituru.

Wyciągnął rękę na przywitanie, lecz ksiądz odsunął ją, a następnie objął gościa i poklepał po plecach jak przyjaciela.

Weszli do środka.

― Dobrze cię widzieć w zdrowiu, Ojcze Marcusie.

― Nie jestem już księdzem ― odparł prawie natychmiast gość, uciekając wzrokiem w stronę konfesjonału. Jego ręka niemal odruchowo dotknęła pierścionka na łańcuszku na szyi, potem spojrzał na Jonathana, nie do końca wiedząc, jak się zachować. Marcus poczuł jak pot przykleił mu koszulę do pleców.

― Mów, co chcesz, przyjacielu. Kapłanem zostaje się na całe życie. ― Uśmiech staruszka w sekundę wprowadził spokój w Marcusie, choć ten mógłby przysiąc, że na ścianie przy klęczniku dostrzegł zaschniętą krew oraz policyjną taśmę. Przetarł zmęczone oczy i spojrzał jeszcze raz. Nic tam nie było. Półmrok oraz emocje stanowią niebezpieczną kombinację.

― Może zacznijmy. Bardzo długo czekałem na tę łaskę, nie chciałbym odsuwać jej w czasie.

Jonathan skinął głową w odpowiedzi, następnie podszedł do konfesjonału i przełożył fioletową stułę przez kark. Usiadł w środku, potem wyjął końcówkę stuły na zewnątrz, oczekując na penitenta.

Marcusowi trzęsły się dłonie. Obszedł konfesjonał z drugiej strony, by choć przez chwilę postawić się atakującym wspomnieniom. Uklęknął. Przeżegnał się i wypowiedział pozdrowienie, pokonując suchość w ustach:

― Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

― Bóg niech będzie w twoim sercu, abyś skruszony w duchu wyznał swoje grzechy.

― Amen. ― Marcus nie byłby w stanie zliczyć, ile razy słyszał następujące później słowa, lecz w tej chwili coś go blokowało. Zatykało krtań. Paraliżowało. Dopiero, kiedy ojciec Jonathan mu podpowiedział, tamten złamał ograniczającą go barierę. ― Ostatni raz u spowiedzi świętej byłem półtora roku temu. Rozgrzeszenia nie otrzymałem. ― Zrobił długą pauzę.

― Wyznaj grzechy, synu ― szepnął spowiednik, dodając mu otuchy.

Marcus przełknął ślinę, musiał zmierzyć się jeszcze raz z traumą, która go przerastała. Nabrał powietrza w płuca i zaczął mówić.

RozgrzeszenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz