Rozdział 3

699 33 19
                                        

Ubrudzona krwią i błotem wkroczyła do swojego domu na obrzeżach miasta. Los sprawił, że koło wejścia przechodził akurat Clint Barnes, który widząc swoją matkę w takim stanie zatrzymał się i otworzył szeroko usta ze zdziwienia.

-Mamo...

Kobieta nie odpowiedziała tylko uniosła dłoń i zaczęła pobierać od niego energię. Skupiła się na jego mocy i wieku. Chciała, by znów stał się trzylatkiem, który jest nieświadomy zła tego świata.

-Wybacz mi synku, ale to dla twojego dobra-powiedziała ze łzami w oczach, gdy przed nią na marmurowej posadzce leżał już mały chłopiec z duszą trzydziestoletniego mężczyzny.

-Dlaczego?-spytał dziecięcy głos mężczyzny.

-Bo Cię kocham Clint. Zablokuje twoje wspomnienia i stworze ci nowe. Oddam cię do rodziny Bartonów, których tak bardzo lubisz. Zawsze chcieli mieć syna-pogładziła syna po włosach i pocałowała go w czoło odbierając mu wszystko co go z nią łączyło. Jedynie zostawiła mi jego nadzwyczaj dobrze rozwiniętą umiejętność strzelania z łuku, który od tamtej pory był jego ulubioną bronią.-Gdy nadejdzie czas, przypomnisz sobie o mnie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

-Pilnujcie go. Nie mówcie mu nic o mnie, jest przekonany, że jest waszym dzieckiem-powiedziałam oddając im nadal śpiące dziecko.-Wiem, że będziecie go dobrze traktować.

-Oczywiście Jennifer-powiedziała pani Barton przytulając do swojej piersi chłopca. Czule się do niego uśmiechając.

-Żegnajcie przyjaciele...

-Żegnaj-odpowiedzieli oboje patrząc za mną z widocznym smutkiem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wróciłam do domu i spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka. Broń, ubrania i jedzenie. Kiedy wychodziłam oblałam wszytko alkoholem, który został w moim gabinecie i rzuciłam zapałkę przez próg budynku. Nie oglądając się na palący się dobytek ruszyłam w stronę motocykla stojącego przy chodniku, na który sprawnie wsiadłam i czym prędzej odjechałam. Musiałam dotrzeć do bazy przed północą, to był warunek.

~~~~~~~~~~~~~~~

Niewiele przed północą dotarłam na miejsce nie mogąc uwierzyć jak potoczyła się moja historia. Jeden nieszkodliwy z pozoru błąd i staczamy się na samo dno.

Wyłączyłam motocykl i z niego zeszłam. Od razu zostałam otoczona przez ubranych w czarne uniformy mężczyzn, którzy skuli mi ręce. Jeden z nich wyciągnął broń.

-Pójdziesz z nami-warknął wysoki, umięśniony szatyn przykładając mi pistolet do pleców.-Jeden nie właściwy ruch i nie żyjesz.-Prychnęłam na co ten jedynie mocniej wbił mi pistolet w ciało.-Idziemy.

Szliśmy przez plątaninę szarych wąskich korytarzy, na których ścianach co jakiś czas pojawiały się stalowe drzwi. Mijaliśmy pojedynczych agentów oglądających się za nami. Byłam sensacją w tej bazie, legendą. Wielu o mnie słyszało, a dla niektórych byłam nawet kimś niesamowitym. Dziwiłam im się, żadna ze mnie bohaterka.

-Słychaj no ty. Masz się zachowywać, bo inaczej od strzelę Ci łeb-syknął mi blisko ucha szatyn, który coraz bardziej działał mi na nerwy.

Zostałam wepchnięta do małego i ponurego gabinetu, którego centrum stanowiło ciężkie drewniane biurko obładowane masą papierów. W pomieszczeniu były jeszcze pojedyncze regały wypchane różnymi dokumentami i książkami. Jednak rzeczą a raczej osobą, która od razu rzuca się w oczy był niski, łysy okularnik, którego nie trzeba było mi przedstawiać.

-Jennifer moja droga, tyle lat minęło a ty dalej wyglądasz jak podczas naszego ostatniego spotkania- mężczyzna wstał z za biurka i stanął parę kroków ode mnie uważnie obserwując każdy mój ruch.

-Witaj z powrotem Zola- odpowiedziałam sucho mierząc go nie przyjemnym spojrzeniem, na co delikatnie się wzdrygnął.-Czy te twoje żołnierzyki mogły mnie rozkuć? Nie chcę nic mówić, ale chyba nie tak wita się starych przyjaciół.

-Ah, tak. Rozkuć ją, nie tak traktuje się gości, a szczególnie kobiety-mężczyzna, bez krzty delikatności odpiął mi kajdanki co skwitkowałam tylko krótkim a jakże trafnym komentarzem, "Dupek". Ten jedynie spojrzał na mnie jak na najgorszego potwora i odsunął się z nadal morderczą miną.-Zapewne zastanawiasz się, dlaczego Cię tu zaprosiłem...

-Nie nazwałbym tego zaproszeniem, raczej wymuszeniem-przerwałam mu rozmasowując obolałe nadgarstki.-Kontynuuj.

-Jak już wspomniałem, zaprosiłem Cię tu być pomogła mi w pewnej sprawie. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że możesz nie wyrazić chęci pomocy. Wiedząc jednak jakie wartości w życiu wyznajesz i co jest dla ciebie najważniejsze wiem, że się zgodzisz- jego monotonny i strasznie długi monolog coraz bardziej mnie irytował, co zdawać by się mogło wyczytał z wyrazu mojej twarzy. -Dlatego z miejsca proponuje Ci pozycję mojej wspólniczki.

-Słucham?! Kim ja miałabym być?

-Była byś razem ze mną dyrektorką-powiedział jak by to było normalne, że po wielu latach nie utrzymywania kontaktu nagle proponuje się tak wysoką pozycję.-Przyjmujesz moją propozycję?

-Jaki jest haczyk?- "Musi być haczyk, to nie jest normalne".

-Twoim zadaniem będzie szkolenie agentów specjalnych, pomoc przy badaniach, no i oczywiście twoja specjalność, misje.

-Tylko tyle?

-Tylko tyle i aż tyle.

"Jest haczyk, czegoś mi nie mówi. Ale oferta jest niezwykle kusząca" .

-Zgadzam się...

~~~~~~~~~~~~~~~~~

Byłoby mi miło, gdybyś zostawił/a po sobie ślad ---> ⭐💬

EgzekucjeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz