29

39 2 0
                                    

Nikt mego bólu nie zrozumie
Dopóki sam go kiedyś nie poczuje
Ten mętlik myśli
Boje się, co takiego jutro mi
się przyśni
I wiem, że ten swiat wrogi jest dla mnie
Myśle i szukam
idealnego miejsca w niebie
Uciekne od problemów, od tego wszystkiego
Gdy chwycę żyletke do ręki, mam w oczach coś chaotycznego
Może to strach, z myślą czy dobrze postępuje?
Robie pierwsze cięcie
aż ręki nie czuje
Rana głęboka, jak twoja
Piękna dusza
Ale ta myśl nawet mnie
nie porusza
I robię kolejny zamach
swoimi palcami
Krew powoli spływa kafelkami
Nie powstrzymuje łez,
Które ciekną po policzkach
Uczucie smutku z cierpień,
Wcale nie oczyszcza
Kiedy tnę sie po raz trzeci
Kolejna łza spod powiek mi leci
Nie mogę opanować się
Tak bardzo ze mną źle?
Spokoju nie daje
wyniszczona ma psychika
mrok pojawia się i znika
Już wiem, odchodzę
w inne miejsce
I zostawię wszystko
na ciemnej, szarej ścieżce
Robie czwarte nacięcie
by uspokoić siebie
Aby mieć pewność,
że odlecę tam
gdzie nie wiem
Boje się, że ktoś
mnie tu zobaczy
Jak tonę we krwi,
rozpaczy
Z pociętymi nadgarstkami
z rozszarpanymi myślami
Z otwartymi oczami,
podciętymi żyłami
Z zimnym czołem
żalem na policzkach
Ciemną czerwień, rozmazaną
na płytkach
Słysze bicie swego serca,
coraz cichsze
Uczucie to ogarneło mnie,
powodując wiele zniszczeń
Dociera do mnie, czyjś krzyk
Nie rozumiem jednak z niego nic
Zmysły nadal słabną,
Dłonie nagle bladną
Widzę białą śmierć,
która weszła obok drzwiami
Walcze z nią, walcze
całymi sił ostatkami
Nie powstrzymam jej,
to nie sen.
Koniec, dociera to do mnie
niepotrzebny był płacz
zabijanie sie

WierszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz