Każdy dzień zaczął wyglądać dokładnie tak samo. I chociaż polegał na ciągłym eliminowaniu zagrożenia, dla Franka Castle stało się to normalnością. Mimo tego, że zemścił się na ludziach, którzy przyczynili się do śmierci jego rodziny, nie zaznał spokoju. Został sam, starając się wykorzystywać samotność jako obronę samego siebie. Bo tylko to było w stanie go złamać - narażenie bliskich. Mogło mu się zdawać, że już ich nie ma, ale byli ludzie, którym na nim zależało i którzy w trosce o niego zrobiliby wszystko. Dlatego zaczął przed tym uciekać, całkowicie oddając się walce i zabijaniu.
Z czasem jednak nawet mafijni zbrodniarze, handlarze narkotyków, czy mordercy przestali być dla niego sensem egzystencji, stając się monotonnością. Frank pragnął oczyścić miasto ze zła, jednak nigdy nie jest to do końca możliwe. Zawsze znajdzie się ktoś, kto wykorzysta krzywdę innych dla własnego zysku. Właśnie dlatego Castle nigdy nie przestał walczyć i tak naprawdę nigdy nie wrócił z wojny, która wszędzie mu towarzyszyła.
Kolejny dzień, kolejne wymierzenie sprawiedliwości przez Franka. Po ciężkim wieczorze, wracał do mieszkania przez spustoszałe miejsca, gdzie zasięg był ledwo do złapania. Był zmęczony, ale nie na tyle, aby zrobić sobie chociaż dzień wolny od przemocy. Taki już był. Noc była spokojna jak zwykle gdy wracał, mając na widoku jedynie gwiazdy, będące świadkami jego czynów. Zatrzymał się na poboczu, aby zmyć z policzków widoczne ślady krwi, które mógłby zauważyć przypadkowy kierowca, lub ktoś z budynku, w którym mieszkał. Namoczył kawałek koszulki wodą z butelki i spoglądając w przednie lusterko zanurzył w niej twarz.
Spojrzał na leżący na przednim siedzeniu telefon, który pokazywał już jedną kreskę zasięgu. Nie oczekiwał od nikogo wiadomości, a ku jemu zdziwieniu na wyświetlaczu pojawiło się ich kilka. Wszystkie o nieudanej próbie skontaktowania się z nim, a pomimo tego, że numer był nieznany, opcji nie było wcale tak dużo. Domyślił się, komu mogłoby zależeć na samozwańczym stróżu prawa.
Znów jechał dalej, aby dotrzeć do mieszkania przed wschodem słońca, gdy usłyszał wibracje dochodzące z telefonu. Numer nieznany. Po chwili zastanowienia wziął go do ręki i patrząc to na niego, to na drogę postanowił odebrać.
-Czego potrzebujesz tym razem? - przełączył na tryb głośnomówiący i ulokował urządzenie obok siebie.
-Skąd wiedziałeś kto dzwoni? - usłyszał kobiecy głos po drugiej stronie słuchawki. Wciąż skupiał się na drodze, powoli dojeżdżając do miasta.
-Nie otrzymuję za wiele telefonów Madani - odparł, słysząc krótki śmiech z jej strony.
-Co nie zmienia faktu, że trudno się do ciebie dodzwonić. Musisz być zajęty - Frank przeczuwał, że kobieta wiedziała o jego działaniach i wciąż stanowiła dla niego zagadkę pod względem tego, że nie został aresztowany. Może to przez to, co razem przeszli i jak zostali skrzywdzeni przez tego samego człowieka, a może po prostu oboje czerpali z tej znajomości korzyści.
-Przejdź do rzeczy - mówiąc to zaczął mijać budynki, aż w końcu wjechał na główną drogę prowadzącą od obrzeży miasta, aż do samego centrum.
-Chodzi o morderstwo Johnsona - powiedziała, jednak Frank nie znał wcześniej tego nazwiska.
-Kto to? - zadał pytanie, wciąż nie wiedząc o co chodzi. Skoro Madani do niego zadzwoniła, musiało oznaczać to, że śledzczy sobie z tym nie radzą, a co za tym idzie, Castle mógłby przydać się w wytropieniu kogo trzeba.
-Przez pięć lat racował dla Cardiffa - to nazwisko poznał od razu. Frank niejednokrotnie o nim słyszał. Szef mafii, z którą zmagał się przez ostatnie miesiące, jednak nie był w stanie dotrzeć do nich tak szybko. Wytężył słuch i skupił swoją uwagę na kolejnych słowach padających z ust Madani, która po ciszy poznała, że Castle zna już kilka informacji na jego temat - Musimy coś na niego znaleźć i zamknąć go na długo.
CZYTASZ
Shoot me ||Punisher
ActionFrank Castle spełnił swoją obietnicę zemsty, jednak co dalej? Walka ze złem, które kryje się na każdym kroku doprowadza go do tajemniczej sprawy morderstwa. Pakowanie się w kłopoty to dla niego normalność, ale przez dziewczynę uwikłaną w sprawę, po...