₹ Rozdział 16 - Znów to samo ₹

191 29 66
                                    

     Przyjaciele pędzili przez zarośla. Liczne, małe gałązki drzew uderzały ich w twarze i delikatnie kaleczyły, przez co musieli zasłaniać twarze; Abel, Saphir i Lunga biegli z taką prędkością, praktycznie się nie zatrzymując nawet na króciutki odpoczynek. Zbliżali się już do puszczy i wbiegli na jej skraj, lecz przed nimi pojawiła się czarna aura podobna do dymu: Pojawił się w niej Gotfryd, który stojąc nieruchomo tarasował im przejście. Karol i Hubert zatrzymali wilki i jelenia.

- Zejdź nam z drogi, idioto! - ryknął blondyn na intruza. Jedynie ten odpowiedział na to chłodną ekspresją i okropnym uśmieszkiem; Abel i Saphir wyszczerzyli swoje kły warcząc na mężczyznę.

- Tak prędko was nie puszczę - oznajmił, przybliżając się powoli. - Dajcie sobie spokój, wampiry są tuż-tuż zbliżeni na miejsce i za kilka chwil odetniemy mu głowę. 

    Karol powoli się wściekał.

- Kim ty w ogóle jesteś?! Puść nas dalej, bo nie mamy czasu się z tobą użerać!

   Gotfryd sapnął i pokręcił głową; zasięgnął za pazuchę i wyjął swoją maczetę, patrząc złowrogo na szatyna.

- Kimś lepszym od ciebie, przeklęty śmiertelniku.

- Że co...

    Gotfryd zaatakował go i wbił ostrze w jego brzuch. Hubert nawet nie zdążył zareagować i patrzył na ten widok oszołomiony i przerażony, a jego twarz pobladła. Widział ból w oczach przyjaciela, który drżącymi rękami trzymał ostrze maczety i starał się je wyjąć z siebie, kalecząc przy tym dłonie. Czuł, jak furia w nim narasta, oczy z błękitu przeszły w szkarłat, a brwi zmarszczyły się. Miał już zaatakować Gotfryda, lecz zauważył, że jego przyjaciel chce coś powiedzieć.

- H-Hubert... 

- Nic tu po mnie - rzekł wampir i brutalnie wyciągnął ostrze z chłopaka, który upadł bez sił na ziemię. - Zdychaj w męczarniach - po chwili znikł. Blondyn jak najszybciej kucnął przy przyjacielu i podniósł jego tułów, a w oczach zbierały się łzy.

- Karol... - wyszeptał ledwo słyszalnie. 

- Nie przejmuj się mną... - sapnął ciężko, przymykając oczy. - Idź i powstrzymaj ich. Dasz sobie radę.

- Bez ciebie nigdzie się nie ruszam! Nie pozwolę ci umrzeć! - chłopakowi powoli łamał się głos, a słone kropelki spłynęły po jego policzkach. - Słyszysz?!

   Szatyn jedynie się uśmiechnął do niego. Z trudnością uniósł rękę i dotknął jego policzka. Z jego szmaragdowych oczu także wypłynęły małe łezki.

- Dziękuję ci za wszystko. Za to, że cię spotkałem i że byłeś przy mnie. I za to, że uratowałeś mi życie. A teraz idź już.

     Te słowa jeszcze bardziej dobiły Huberta; bardziej się rozpłakał i ścisnął lekko dłoń przyjaciela. Bardzo się do niego przywiązał w ciągu kilku dni i nie chciał go zostawić. Nie chciał pozwolić mu odejść. Był dla niego jak brat. Kocha go tak, jak nikogo innego przedtem. Z wielkim bólem serca położył delikatnie jego tułów na trawie i podszedł do Abla, po czym wsiadając na niego, ostatni raz spojrzał na smutną, ale uśmiechniętą twarz. 

    Wampir westchnął i nakazał ruszać wilkom. Znów biegli przez zarośla, a w jego głowie pojawił się także inny cel: Zemsta. Nie płakał już; był zdeterminowany i chciał odpłacić się za śmierć jego przyjaciela. Był gotów przypłacić nawet tym czynem swoim życiem. 

    Dotarł na miejsce...

₹₹₹

   Szatyn z każdą sekundą czuł, jak powoli zaczyna przenosić się na tamten świat. Zdążył się już nieźle wykrwawić. Z pustką w oczach ostatni raz spojrzał w błękitne niebo, po którym leniwie posuwały się małe chmury.

   Nagle zerwał się wiatr tak silny, jak huragan, a w koronach drzew wydobyło się nie kilkanaście, tylko kilkanaście tysięcy grzechoczących główek małych, białych stworków, które były dla niego takie znajome. Przypomniał sobie! To są dzieci Ducha Lasu i pojawiają się tam, gdzie jest ktoś na skraju życia i śmierci, przyzywając swoją matkę, aby sprawdzić, czy ten osobnik zasłużył na dalsze życie, czy śmierć. Usłyszał także ledwie niesłyszalne odgłosy stawianie stóp jakiegoś kolosa; to też wydawało mu się znajome. 

- Czyżby znów ten sen? - wymamrotał. 

    Tysiące główek zaczęły głośniej grzechotać, gdy niebieskawo-przezroczysta zjawa pojawiła się na miejscu; zaczęła się przemieniać w boga życia i śmierci. Przybrawszy swoją zdumiewającą i lekko przerażającą postać, Duch zbliżał się do szatyna sprawiając gwałtowny wzrost kwiatów, a także jej szybkie gnicie. Karol także to pamiętał. Po krótkim momencie jego oczy spotkały się z oczami omena, a po jego sparaliżowanym przez ból ciele przeszedł lekki dreszcz. Nic dziwnego, w końcu Duch miał czerwoną twarz człekopodobną. Duch nawet nie mrugnął i wyciągnął swoją długą szyję zakrytą stertą długich włosów i przybliżyła pyszczek do rany na brzuchu, która zaświeciła się na złoto i wydobyła z siebie oślepiające, białe światło. Gdy blask zniknął, a wraz z nim rana, chłopak automatycznie poczuł przypływ utraconej energii. Nim zdążył mrugnąć, Duch Lasu przemienił się w kolosa i odszedł. 

    Karol otworzył szerzej oczy i gwałtownie się podniósł i spojrzał na miejsce, gdzie przed chwilą była rana; teraz pozostał tylko kawałek rozdartej maczetą koszuli.

- Dziękuję ci, bogu życia i śmierci - wstał z ziemi i wsiadł na Lungę. - Ruszaj! 

    Czy Duch Lasu zostanie uratowany?

₹₹₹

Yo, everyone! :D

Jak wam poszły egzaminy?

słów: 815

Dolina Wiatru i Słońca ×DxD×Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz