10. Rozdział + życzenia a little bit

232 24 2
                                    


Rzuciłam na podłogę kolejny zestaw ciuchów zupełnie nie mając pojęcia co ubrać na wywiadówkę. Nie mogłam ubrać się nazbyt elegancko bo zostałoby to źle odebrane przez damską część przybyłych rodziców, ani wyzywająco co mogłoby się w ogóle źle dla mnie skończyć. Postanowiłam zdać się na jeansy i czarną koszulę. Zrobiłam delikatny makijaż i za pięć piąta postawiłam swój samochód na parkingu, niestety jedyne wolne miejsce było na przeciw przedpotopowego samochodu Styles'a.

Oblizałam wargi co dodało mi złudnej pewności siebie, a potem poprawiłam włosy w tym samym celu.

Nie znałam na tym zebraniu zupełnie nikogo poza wychowawcą i Styles'em, ale nie czułam się tam nieswojo. W końcu moja nowa kolekcja była tematem rozmów oraz tematem najnowszych modowych plotek, a przecież nawet jeszcze się nie ukazała. Fakt, że ludzie czekają na to co pokaże dodawał mi skrzydeł.

- Pani Whiteley! - zawołał Lucas Hemmings wychowawca Eleanor ściągając mnie tym na ziemię.

- Tak? - podniosłam się, a głowy zebranych zwróciły się w moją stronę.

- Prosiłbym aby została pani po zebraniu, tak samo jak i pan Styles. Reszcie rodziców serdecznie dziękuję, do widzenia.

- Jakiś problem, Luke? - zapytałam podchodząc do biurka, przy którym siedział nauczyciel.- Jestem trochę ograniczona w czasie...

- To zajmie tylko chwilkę, proszę usiądź - Luke wskazał na krzesło koło Styles'a. Kolano Harrego utrudniało mi zajęcie miejsca, ale on nie zamierzał się nawet ruszyć.

- Mógłbyś? - warknęłam.

- Nie - szczeknął Styles, a ja zdecydowanym ruchem przesunęłam jego nogę i usiadłam na krześle.

- Nie chcę wam się wpieprzać w prywatne sprawy, ale jako nauczyciel zobligowany jestem zaproponować waszym podopiecznym całkowicie bezpłatne spotkania z psychologiem w naszej szkole. Robię to wyłącznie z rozkazu. Kazano mi również przedstawić wam powody dla których zaproponowano te spotkania, tak więc Darcy tragicznie straciła rodziców, a Eleanor nie ma ojca.

- Któżby się spodziewał?! - szczeknął ponownie Styles, a ja uniosłam brwi. Na końcu języka miałam jedno zdanie zamykające jego niewyparzoną gębę, ale to nie był dobry moment na wyciąganie broni tego kalibru.

- Harry, proszę Cię... - mruknął Luke, a ja posłałam mu niepewny uśmiech.

- Czy to wszystko? - zapytał Styles.

- Nie zgadzasz się? - zapytałam.

- A ty? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Chętnie dowiem się jak brak ojca wpłynął na moją córkę - mruknęłam i podpisałam podany mi przez Luke'a dokument.

- To Twoja córka nie moja, ale z taką matką jak ty, ja na jej miejscu szukałbym już łóżka w psychiatryku.

Spuściłam głowę zamykając oczy i nie pozwalający by moje łzy wyszły na światło dzienne. Szybko zabrałam torbę i miarowo stukając obcasami skierowałam się w stronę wyjścia,

- O Boże, Chlesea przepraszam! - krzyknął Harry, ale ja byłam już za daleko by chcieć się zatrzymać.

Jak mógł powiedzieć coś tak okropnego nie mając pojęcia o naszej sytuacji? Jak śmiał obrazić mnie?

Gdy dotarłam do domu, czułam, że coś jest nie tak. Otwrałam drzwi wejściowe i znajomy zapach damskich perfum owiał moją skórę, a Niall stał w kuchni i przygotowywał herbatę.

- Eleanor ma gorączkę, Twoja mama odebrała ją od Connie Haller i już wtedy była taka rozpalona - mruknął.

- Dzięki - rzuciłam torebkę na kanapę i pobiegłam do pokoju Ellen. Moja mama siedziała na łóżku i opowiadała coś usypiającej El.

Nie zorientowała się na początku, że jestem razem z nią w pokoju, ale po chwili powiedziała:
- Nie chciałam Cię denerwować, ale myślę, że czas ruszać do szpitala.

Zerwałam się jak oparzona i kazałam Niall'owi zejść do samochodu i czekać na nas, ale chłopak oburzył się i powiedział, że zniesie Eleanor na dół, bo w końcu jest facetem.

Zgodziłam się bo jak najszybciej chciałam dotrzeć do szpitala.

Nigdy wcześniej, poza porodem, nie byłam w szpitalu, ani ja ani nikt z moich znajomych nigdy nie byli w szpitalu za co chwała Bogu.

Na nocnym dużurze była Suz Irwin siostra Ashton'a. Od razu zajęła się moją Ellen. Po dziesięciu minutach od podania przez Suz Eleanor lekarstwa mała zasnęła.

- To nic poważnego - powiedziała siadając koło mnie. - Gorączka już przeszła.

- Dziękuję Ci, Suz - mruknęłam i przytuliłam ją do siebie,

- Dzwoniłam do Ashton'a i...

- Chelsea!

- O właśnie tu jest! - uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.

Ashton ubrany w czarne spodnie i skórzaną kurtkę bez okularów szedł pewnym krokiem po korytarzu.

Gdyby nie to, że nie uleciał ze mnie jeszcze strach o własne dziecko, śliniłabym się na jego widok.

- Twoja mama pojechała z mężem Rity - ogłosił siadając na przeciw mnie. - Ja odwiozę Ciebie - powiedział.

- Muszę tu zostać! - sprzeciwiłam się.

- I tak nic tu nie zdziałasz, a z Eleanor jest już lepiej. Przywiozę Cię tu rano za nim jeszcze wstanie - mruknął, a ja skapitulowałam.

Koszulka Ashton'a wylądowała na podłodze tak jak i reszta naszych ciuchów. Jego ciepły tors delikatnie podnosił się i opadał, a razem z nim moja głowa. Delikatny zapach przesiąkał moje tkanki, aż do krwi w której powoli się roztapiał.

Ash mruknął coś czego nie zrozumiałam i pocałował mnie w czoło.

Potem zasnęłam.


HARRY JEST OKROPNY, PRawda?
Jak w ogóle mógł powiedzieć coś takoego??? Ugh. Faceci.
Komentujcie. Gwiazdkujcie.


ŻYCZENIA {żeby było jasne nie umiem ich składać}
Nie wiem czy będzie widać te piękne choinki, które tu wkleiłam, ale chciałabym wszystkim życzyć WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, GDYŻ JEZUS SIĘ PRAWDZIWIE NARODZIŁ
WESOŁYCH ŚWIĄT ⭐
PS. Teraz przez Vampsów śpiewam 'Merry Christmas' na melodię 'Happy Birthday'. #idiots

Stories of What We DidOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz