𝙸

2.4K 121 24
                                    

Siedziałam skupiona na widokach za oknem. Nie mogłam uwierzyć, że tam wracam. Dom rodzinny był ostatnim miejscem, w którym chciałam dochodzić do siebie. Na początku upierałam się, że zostanę w ośrodku, jednak na marne poszedł mój opór. Wypisano mnie za żądaniem mojego ojca. Który nie miał zamiaru tego ze mną przedyskutować. I niech ktoś mi wyjaśni, po co ja mam wracać do domu? Będę tylko zbędnym ciężarem. Jednak z moim ojcem nie ma rozmowy. Jeśli on coś sobie ubzdura, to tak musi być i koniec kropka.

Mój stan w dalszym ciągu był nie najlepszy. W nogach odzyskałam częściowe czucie. Dzięki temu mogłam chodzić za pomocą specjalnych szyn. Jednak chodziłam wolno, a po schodach nie było szans bym weszła. Zejść jeszcze mogłam, ale nie byłam w stanie unieść nogi na tyle, by wejść. Miałem ogromne blizny na brzuchu i potrzebowałam pomocy nawet w najprostszych czynnościach. Nie mogłam sama się ubrać ani umyć, co było okropne. Byłam od kogoś całkowicie zależna.

Czułam się z tym okropnie. To było cholernie krępujące. No bo stój i daj się komuś rozbierać. Zwłaszcza że na początku to w ogóle, żeby mnie ubrać i umyć potrzebne były przynajmniej dwie osoby. Czuję się z tym okropnie. Powinnam była wtedy umrzeć, leżąc na tym cholernym piachu wśród gruzów. Wszystkim byłoby o wiele lepiej.

W końcu samochód się zatrzymał. Jednak nie byliśmy jeszcze na miejscu. Oderwałam wzrok od szyby i spojrzałam w lewo. Młody wilkołak kontrolował dokumenty. By wjechać na teren watahy trzeba były mieć pozwolenie i ważne dokumenty. Inaczej nie ma chuja. Strasznie tego pilnowali. Nie było ulg dla nikogo.

Chwyciłam za torbę i wyjęłam z niej leki. Brałam bardzo silne prochy przeciwbólowe i jakieś na oczyszczenie nerek, które mocno ucierpiały przez tojad w mojej krwi. Potem cały spis witamin i leków na wzmocnienie. Czasem czułam się tak, jakbym jadła całą tablicę Mendelejewa. Wolałam wziąć leki, zanim spotkam się z rodziną. Nie musieli wiedzieć, w jak bardzo złym stanie byłam. Jakimś cudem udało mi się ubłagać lekarza, by nie mówił im wszystkiego. Tak było lepiej. Oni mniej się martwili, a ja miałam większą swobodę. A przynajmniej mam nadzieję, że tak będzie. Popiłam leki wodą, z trudem je przełykając. Były po prostu paskudne. No, ale na to nic nie poradzę.

W końcu wjechaliśmy na teren watahy. Zajmował on teren dawnego Nowego Jorku. Niewiele wiem o tym, jak wyglądał ten świat, kiedy to ludzie nim władali. Znam nazwy kilku dawnym wielkich miast i ważnych przywódców. Jednak mówienie o większości rzeczy jest zakazane. Ponoć to mogłoby podżegać ludzi do buntu. A tego nikt nie potrzebował. Nadprzyrodzeni rządzili ziemią już niemal dwieście lat. Wszystko zaczęło się od ślubu księcia wampirów i księżniczki wilkołaków. Wtedy zjednoczone królestwo wampirów i wilkołaków zaczęło wojnę, która trwała pięćdziesiąt lat. W międzyczasie mentalni dołączyli się do przymierza, by nie być przegranymi. I tak ludzie utracili władze.

Świat przeszedł gruntowne zmiany. Zburzona część zabudowań, by zrobić więcej miejsca na lasy. Usunięto dużą część fabryk i innych instytucji, które zostały uznane za zbędne. A utworzono miejsca niezbędna dla naszych ras. Takie jak bary, gdzie można było napić się z kelnerów. Świat pewnie nie przypominał już tego sprzed wojny nawet w najmniejszym stopniu.

- Za ile będziemy? - Zwróciłam się do Alexa, który był najlepszym przyjacielem mojego ojca i moim kierowcą. Przynajmniej dzisiaj.

- Za jakieś dziesięć minut. Wszystko w porządku? - Spytał, spoglądając w lusterko by mi się przyjrzeć.

- Tak. Po prostu chce być już w domu. - Skłamałam, obdarzając go uśmiechem, który o dziwo nie był sztuczny. Lubię tego faceta. Był dla mnie jak wujek.

Tak naprawdę nogi zaczynały mnie strasznie boleć. Nie mogłam za długo siedzieć ze zgiętymi kolanami. Przez większość czasu musiałam mieć wyprostowane nogi najlepiej uniesione ku górze. Przysięgam, że kiedyś przez to oszaleje.

Zgodnie z zapowiedzią na miejscu byliśmy po dziesięciu minutach. Po raz kolejny czekała na nas kontrola. Potem przejechaliśmy jeszcze dosłownie kilka metrów, a Alex zaparkował samochód. To były dawne obrzeża miasta. Tutaj zdecydowanie rządziła zieleń, a cały teren otaczała masa drzew. A pośrodku tego wszystkiego stał gigantyczny budynek. Mój dom. Chociaż dom to chyba mało precyzyjne określenie.

Alex otworzył mi drzwi i pomógł mi opuścić samochód. Z jego pomocą stanęłam na równe nogi, co wiązało się z falą mocnego bólu, który przeszedł moje ciało. Skrzywiłam się lekko, jednak on tego nie zauważył. Potrzebowałam chwili, by mięśnie mogły się rozgrzać. Te nogi kiedyś mnie wykończą.

- Octavia. - Mój starszy brat już na mnie czekał. Po chwili znalazłam się w jego mocnym uścisku. - Nawet nie wiesz jak dobrze cię widzieć. Kiedy usłyszałem o wypadku...

- To nie był wypadek Heron. To było ryzyko zawodowe, które podjęłam. - Oświadczyłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na widok brata. Tak dawno go nie widziałam. - A gdzie ten gówniarz?

- Gówniarz to ty jesteś - Kalipso stał w oddali bardziej zainteresowany telefonem niż moją osobą.

- A kto tu ma piętnaście lat i humorki jak pięciolatka? - Spytałam, uśmiechając się wrednie.

- Jeb się. - Rzucił, w dalszym ciągu nie odrywając wzroku od telefonu.

- To było cholernie dojrzałe - Stwierdziłam rozbawiona. - Co tam u reszty rodzinki? - Zwróciłam się tym razem do Herona, który był zdecydowanie bardziej zainteresowany rozmową.

- Tata jak zawsze nie odrywa się od pracy, ciotki wypruwają sobie żyły, bo pracoholizm to jest u nich rodzinny. No a dziadkowie jak zawsze narzekają, bo nic nie jest tak jak powinno.

- Typowy dzień u rodzinki Moor - Spojrzałam na gigantyczny budynek. - Dwie kule mnie nie wykończyły, a im z pewnością to się uda.

- Hej. Nie będzie tak źle. - Brat objął mnie ramieniem, chcąc mnie pocieszyć.

- Ta już sobie wyobrażam pierwszą rozmowę z dziadkiem. Mówiłem Ci, jak to się skończy. Wojsko to nie miejsce dla kobiet. - Rzuciłam wkurzona. - Miał rację i nigdy nie przestanie mi tego wypominać.

- Ej ma już swoje lata. Może w końcu przestanie gadać. - Stwierdził pełen nadziei. To pewnie było cholernie wredne, jednak jakoś mi to nie przeszkadzało.

- On będzie jeszcze tańczył na grobach nas wszystkich - Parsknęłam śmiechem na to przerażająco, prawdopodobne stwierdzenie. - Co ja pieprzę. On będzie tańczył na grobach naszych wnuków.

- Nieśmiertelny skurwiel - Warknął mój młodszy brat. To była jedna z tych niewielu kwestii, w której się z nami zgadzał.

Jak można się domyślić żadne z nas nie pala do niego miłością. Był wymagający i wiecznie niezadowolony. Zawsze bez wyjątku musiało być tak jak on chciał. A trzeba o nim wiedzieć, że jest staroświecki. Gdybym go słuchała, chodziłabym ubrana jak zakonnica i już byłabym matką i żoną. Zresztą moje ciotki też chciał tak urządzić. Niestety odziedziczyłyśmy po nim upór i jakoś mu się nie udało. Co niewiarygodnie go wkurzało.

- Chodźmy. Czas zmierzyć się z poprzednimi pokoleniami.

Na granicy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz