𝙿𝚛𝚘𝚕𝚘𝚐

3.9K 144 9
                                    

Siedziałam schowana za murem, czekając na dalsze rozkazy. Byliśmy w samym środku strzelaniny z buntownikami. Momentami miałam wrażenie, że głuchnę od strzałów, których dźwięk odbijał się echem od zniszczonych budynków opuszczonego miasta.

Po setkach lat wojen między ludźmi, wilkołakami, mentalnymi i wampirami nastał pokój. Chociaż momentami odnosiłam wrażenie, że pokój istnieje tylko na papierze. Buntownicy, którym nie podobał się nowy ustrój polityczny, nieustannie wszczynali rebelie i zamachy, tak jak teraz.

Wszystkimi czterema nacjami rządzi jedna rodzina, której najnowszą generację stanowią trybrydy. Wielki król wszystkich nacji to hybryda wampira i wilkołaka, a jego nieżyjąca już żoną była mentalna. Tak spłodzili oni trzy trybrydy, dwoje mężczyzn i jedną kobietę. To ta rodzina rządziła od czasu, kiedy król wampirów- Nired, wyszedł za kobiecą alfę wilkołaków- Sekfanę. Urodził im się syn Medard, hybryda, która poślubiła córkę przywódcy sabatów- Elajnę. W ten sposób połączono trzy najpotężniejsze rasy, ludzie nie byli brani pod uwagę w tym pokoju. Uznano ich za zbyt słabych, stali się niewolnikami trzech panujących ras.

- Sierżant Moor! - Moją uwagę przykuł Hermes, jeden z wilkołaków z mojego oddziału. Spojrzałam na niego, na znak by mówił. - Rebelianci przebijają się przez blokadę. Nie wiadomo, ile jeszcze wytrzymamy.

Warknęłam sama do siebie, opierając się o betonowy mur za moimi plecami. Byliśmy delikatnie mówiąc w dupie, a ja miałam związane ręce. Musiałam czekać na rozkazy, które mogły nigdy nie nadejść.

- Nie będziemy czekać, podaj mi radio. - Oświadczyłam stanowczo, a wilkołak podał mi urządzenie komunikacyjne. - Zgłasza się sierżant Moor oddział piąty. Proszę o pozwolenie na przeprowadzenie bezpośredniego ataku.

Siedziałam chwilę, oczekując odpowiedzi. Sygnał był opóźniony, w dodatku dowódcy wyżsi ode mnie rangą musieli podjąć decyzję. Te chwile oczekiwania wydały się najgorsze. Nienawiść i strach mimo adrenaliny nadal walczyły o kontrolę nad umysłem. Myśl, że możesz zginąć tu i teraz była przerażająca, jednak jako żołnierz musisz dzielnie ją znosić.

- Zgoda udzielona. Powtarzam zgoda udzielona. - Głos, który wydobył się z radia sprawił, że strach częściowo został zastąpiony przez potrzebę walki i rządzę krwi.

- Przyjęłam. - Oddałam urządzenie wilkołakom i przymknęłam oczy, by móc skupić się na tym co robię.

~ Do wszystkich przedstawicieli oddziału piątego, szykować się do natarcia. - Rozkazałam telepatycznie.

Wiedziałam, że nie muszę dwa razy powtarzać. Moja siła telepatii była bardzo duża, więc nie było możliwości, by ktokolwiek był poza zasięgiem.

Złapałam za broń i podniosłam się na nogi, byłam gotowa do walki. Czekałam już tylko na zgłoszenia mojego oddziału, kiedy w końcu zgłosili się wszyscy, mogłam ruszyć. Przeskoczyłam przez mur i podeszłam bliżej linii oporu. Zaczęła się strzelanina, stopniowo zbliżaliśmy się do rebeliantów. Schowałam się w jednym z budynków gdzie dostrzegłam rannego żołnierza, patrzył na mnie z błaganiem w oczach.

- Twoja wojna zakończona. - Wyjęłam pistolet, a kiedy jego usta ułożyły się w taki sposób, jakby mówił „dziękuję", skinęłam głową i strzeliłam mu między oczy, tak by na pewno go zabić.

Większość istot nadprzyrodzonych wolała umrzeć niż stać się kalekami. Kalectwo było dla nas niczym najgorsza kara dlatego, większość poważnie rannych żołnierzy błagała, by ich zastrzelić. Zazwyczaj decydowano się na ten akt łaski.

Nachyliłam się nad mężczyzną, nosił nasze barwy wojenne, był jednym z nas. Wyjęłam magazynki zza jego paska, jemu i tak już się nie przydarzą. Obróciłam jego ciało, kula wbiła się w kręgosłup i tak by umarł lub stałby się kaleką do końca życia. Nikomu nie życzyłam takiego końca.

Włożyłam magazynki do paska i podeszłam do wyjścia z budynku. Przeładowałam broń i byłam gotowa, by pokonać ostatnią prostą. Opuściłam budynek i ruszyłam do przodu. Mimo że musiałam skupić się na zadaniu, co jakiś czas obserwowałam swoich żołnierzy. Gdyby okazało się, że nam nie idzie, musiałabym w trybie natychmiastowym podjąć decyzję co dalej.

Nagle do moich uszy doszedł krzyk, na ułamek sekundy straciłam czujność. Mako oberwał w udo, jest on jednym z mentalnych, dlatego rana była dużo poważniejsza niż u wilkołaka czy wampira.

I wtedy to poczułam, przeszywający ból w brzuchu. Pieczenie dokładnie tak jakby ktoś palił mnie żywcem. Poczułam coś mokrego spływającego po moim brzuchu. Wszystko wokół mnie zaczęło się rozmazywać. Ktoś próbował coś do mnie powiedzieć za pomocą telepatii jednak mój umysł się zablokował. Obraz stał się mętny, później zastąpiła go stopniowo ciemniejąca jasność, aż w końcu widziałam już tylko czerń. Głosy wokół stawały się coraz cichsze, aż w końcu zastąpiła je głucha cisza. Straciłam kontakt z rzeczywistością.

~°~°~°~°

Chciałam wziąć wdech jednak nie byłam w stanie. Coś tkwiło w moim gardle, uniemożliwiając mi zaczerpnięcie powietrza. Otworzyłam gwałtownie oczy, które zostały zaatakowane przez białe światło. Oczy zabolały mnie, przez sztuczne oświetlenie jednak teraz to nie było istotne, ważny był tylko oddech.

Usłyszałam, jak ktoś podbiega i wyjmuje mi coś podłużnego z gardła. Następnie zdjęto mi z ust coś, co uniemożliwiało mi ich zamknięcie. Wzięłam kilka głębokich wdechów, czując, jak łzy spływają mi po twarzy. Obróciłam głowę i przymknęłam oczy, by móc spojrzeć na osobę, która stała obok mnie, po ubiorze wywnioskowałam, że to lekarz.

- Witaj Octavio, jestem doktor Salcman i zajmuje się tobą od kilku miesięcy. - Te słowa wprawiły mnie w zakłopotanie.

- Co się stało? - Wydusiłam z trudem przez suchość w ustach.

Podeszły do mnie dwie kobiety, które pomogły mi usiąść. Jedna z nich podała mi szklankę wody, którą od razu opróżniłam. Oczywiście z ich małą pomocą. Aktualnie moje mięśnie praktycznie do niczego się nie nadawały. O ile jeszcze jakieś miałam.

- Zostałaś postrzelona srebrną kulą z wilczym tojadem. - Wyjaśnił spokojnie lekarz. - Gdyby nie twoje mieszane pochodzenie, byłabyś martwa i zanim spytasz. - Dodał, kiedy tylko otworzyłam usta. - Byłaś w śpiączce przez cztery miesiące.

Spojrzałam na lekarza, nie dowierzając w to co słyszę. Byłam w śpiączce tyle czasu? Jego słowa do mnie nie docierały. Jakby mój własny umysł blokował sens słów, które miały do mnie dotrzeć.

- Pobiorę Ci krew i sprawdzimy czy jesteś już czysta  - Poinformowała mnie jedna z pielęgniarek, a ja posłusznie na tyle na ile mogłam wyciągnęłam rękę w jej stronę. Strzykawka już po chwili wypełniła się czerwoną cieczą.

- Ktoś bardzo chciał się z tobą zobaczyć. - Lekarz posłał w moją stronę ciepły uśmiech, po czym opuścił salę z pielęgniarkami.

W drzwiach stanął Hermes ze łzami w oczach. Wszedł niepewnie do sali i podszedł do mojego łóżka, łapiąc mnie za rękę.

- Dlaczego nie pozwoliłeś mi umrzeć? - Spytałam, próbując powstrzymać łzy.

- Chciałem okazać Ci łaskę. - Wydusił, patrząc w moje oczy. - To twój ojciec nie pozwolił.

- Nie czuję nóg. - Łzy spłynęły po moich policzkach.

Mężczyzna przytulił mnie mocno, a ja pozwoliłam, aby łzy swobodnie mogły spływać po moich policzkach. Moje życie było skończone.

Na granicy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz