— W porządku, przełożyłeś trening na niedzielę przez Dumblerore'a, ale dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Jakby Katie nie zauważyła tej karteczki i nie krzyknęła do reszty, tobym nic nie wiedział.
— Chciałem powiedzieć, ale nie przy Cormacu, bo na pewno zadawałby jakieś głupawe pytania. Wolałem tego uniknąć — wyjaśnił Harry Ronowi. — Później tak jakoś samo wyszło, że zapomniałem. — Zrobił skwaszoną minę. — Wiecie co? Jestem pewien, że tamte zatrzaśnięte drzwi to nie przypadek, zaś celowe działanie.
Od ostatnich paru miesięcy niczemu nie ufał tak bardzo, jak przeczuciu, krzyczącemu: "Ktoś za tym stoi!" Pierwszy raz nie podejrzewał o tamtejszą sytuację Malfoya, choć on także miał swoje za uszami, co z kolei wiązało się z innymi sprawami. Jako pierwszego potencjalnego sprawcę wyznaczył profesora Slughorna, bo być może jego uprzejmość to farsa dla naiwniaków, za jaką mogło stać coś groźnego. Harry ostrożnie zapytał Dumbledore'a, czy aby nikt poza ich dwójką nie wie o temacie tychże lekcji, ale Albus stanowczo temu zaprzeczył. Następnie pod ostrzałem pytań znalazł się Neville, udzielając jednej szczerej odpowiedzi:
— Jak dla mnie to Slughorn jest w porządku. Tylko teraz cały w nerwach chodzę na obronę zamiast na eliksiry.
Oprócz nauczyciela podejrzewał także McLaggena, skorego do wyrażenia w tak prymitywny sposób swojej frustracji. Niestety, nie mógł mu nic zarzucić prosto w oczy. Nie miał dowodów ani świadków, więc pozostawało puścić wadliwą łazienkę w zapomnienie, jednocześnie wypatrując innych wypadków potwierdzających winę którejś z osób. Jednakże zabawa w stale czujnego detektywa Moody'ego bywała męcząca i — przez większość czasu — bezsensowna.
— Pomyślałem, że na wszelki wypadek każde z nas może nosić przy sobie te monety do komunikacji — zaproponował Potter. — Co ty na to, Hermiono? Zrobisz je dla nas?
— To naprawdę dobra myśl, Harry. I sądzę, że przydałoby się, gdybyście obaj potrafili rzucić zaklęcie Proteusza.
— To poziom Owutemów, mamy jeszcze czas — wypalił Ron mało entuzjastycznie i przepuścił przyjaciół w drzwiach.
Większość uczniów rezydujących przy stole Gryffindoru i Ravenclawu nie miała dziś apetytu przez natłok odczuwanych emocji. Kręcili się jak na karuzeli wokół entuzjazmu i niepohamowanego poddenerwowania, spowodowanego zapowiedzianego parę tygodni wcześniej, pierwszego meczu Quidditcha w tym sezonie, właśnie między tymi Domami. Dodatkowe, podniecone szepty należały do Puchonów. Jako że Lee Jordan zwolnił stanowisko komentatora, każdy, kto wpisał swoje nazwisko na listę w gabinecie profesor McGonagall, miał szansę jednorazowo przejąć jego rolę (mimo to każdy zgodnie twierdził, iż nikogo lepszego niż Lee nie będzie). Tym razem, tego zaszczytu dostąpił Zachariasz Smith, oblężony swoimi współdomownikami. Puszył się przy tym, co najmniej jak paw, próbując zwrócić na siebie uwagę wszystkich osób w pobliżu, a najlepiej całej Sali. Ron i Harry posłali mu spojrzenie pełne zdegustowanej pogardy. W zeszłym roku chłopak, co prawda, uczęszczał na wszystkie spotkania GD, ale nie zaskarbił sobie tym sympatii Gryfonów, ani żadnych choćby najmniej pozytywnych odczuć.
W przeciwieństwie do rozgadanego Zachariasza Cormac siedział cicho jak mysz pod miotłą, ale patrzył rozgniewanym wzrokiem na większość swojej drużyny tak intensywnie, iż w pewnym momencie Weasleyowi łyżeczka od herbaty wypadła z ręki i potoczyła się pod stół, tak że musiał prawie cały się po nią wgramolić. Hermiona nieco poczerwieniała na twarzy i udała, że nadlatująca sowia poczta interesuje ją bardziej niż cokolwiek innego. Kiedy Ron w końcu należycie usiadł na krześle, zaglądał jej przez ramię, w poszukiwaniu czegoś istotnego w "Proroku Codziennym". Całe szczęście od długiego czasu nie było żadnej wzmianki o przestępczych wyczynach Śmierciożerców, Szmalcowników lub wydarzeń bezpośrednio powiązanych z ich działalnością. Odetchnąwszy z ulgą, zabrał dziewczynie ostatnią stronę gazety, gdzie zawsze publikowano żenujące dowcipy. Potrzebował czym prędzej zająć myśli czymś mało wymagającym. Coś nieprzyjemnego przeszło mu przez żołądek, mimo że wepchnął w siebie skromne, jak na swoje przyzwyczajenia, śniadanie. Nawet wydawało mu się, że któryś ze Ślizgonów zanucił prześmiewczą piosenkę "Weasley jest naszym królem". Harry pokrzepiająco klepnął go między łopatki.
CZYTASZ
O przebiegłości prawie idealnej | Drarry ✓
FanfictionHarry od zawsze cenił sobie rutynę. Była wygodna, bezpieczna i bez żadnych pułapek albo tajemnic. Zatem naturalne, że zaczął się niepokoić, kiedy element jego przyzwyczajeń nie pojawił się w drzwiach pociągowego przedziału. Co więcej, zupełnie nic n...