Rozdział piętnasty

904 79 40
                                    

Luna z wielkim entuzjazmem przyjęła zaproszenie, zatem Harry mógł spokojnie odetchnąć z ulgą. Cóż, trochę niegrzecznie myślał, że dziewczyna zechce dotrzymać mu towarzystwa, bo i tak nie miałaby nic ciekawszego do roboty, ale wbrew pozorom istniała realna szansa na to, że był w błędzie. Krukonce czasem zdarzało się narzekać na samotność, nigdy zaś na nudę.

Spotkawszy się w umówionym miejscu, wymienili uprzejmości i ruszyli naprzód, do gabinetu w lochach. Dziewczyna wyglądała nieco inaczej, niż przywykł. Na co dzień zaplatała długie blond włosy w warkocz, teraz opadały miękkimi falami na materiał schludnej różowej sukienki z puchatym srebrnym paskiem w talii, łudząco podobnym do łańcucha zawieszanego na świąteczne drzewko. Luna całym swoim jestestwem promieniowała radością jak słońce wychodzące zza granatowych chmur w deszczowy dzień. Samą obecnością, bez słów, dodawała otuchy, która, im bliżej celu, była bardziej Harry'emu potrzebna.

Na dotychczasowych kolacyjkach u profesora Slughorna nie czuł się aż tak źle, mimo drętwej atmosfery. Każdy zajmował swoje krzesło, zajadał słynne ciasto z kandyzowanymi ananasami (Horacy, widząc, jak każdy zajada ten deser, lubił wspominać, iż żadna magiczna cukiernia nie jest w stanie zrobić lepszej wersji jego unikatowego wypieku), i odzywał się, jeśli nauczyciel zapytał. A potem nadchodził czas cichy nocnej i "wyrafinowana" śmietanka towarzyska, rozchodziła się, każdy w swoją stronę. Tym razem miało być inaczej. Dla Harry'ego — tylko gorzej. Właściwie nie wiedział, co ze sobą zrobić, jaką postawę przyjąć, ani jak dokładnie postępować; żadnych instrukcji, czysty żywioł, niby przyjemny wieczór, a przysporzył go o drżenie rąk. Ile potrwa to przyjęcie? Do ciszy nocnej? Całą noc? A może do rana? I to nie tak, że nie lubił Luny i chciałby jak najprędzej uciec. Czuł się normalnie w jej obecności, ale przecież nie mogą cały ten czas siedzieć sztywno przy stoliku i jeść ciasto. Wypadałoby porozmawiać (o czymś innym niż tylko ględatki) i — co gorsza — potańczyć. Ale gdyby tak po godzince lub dwóch zrobił się senny? Albo rozbolała go głowa? Czy wyjście wcześniej byłoby niegrzeczne?

— Harry, nie idź tak szybko, inaczej przestraszysz istotki — poprosiła Luna, łapiąc go za rękaw wyjściowej czarnej szaty.

Zwolnił, zrównując z nią kroku. Chciałby znów wrócić na siódme piętro i pokonać drogę dzielącą go od lochów na nowo.

— Trochę się denerwuję — wyjaśnił, machinalnie poprawiając okulary.

— Będzie fajnie — zapewniła, patrząc w sufit. — Ale jak nie będzie ci się podobało, to wyjdziemy i zjemy budyń czekoladowy. Może tak być?

— Jasne. Brzmi o wiele lepiej niż ten bal, więc może po prostu na niego nie idźmy, co? Zjemy budyń, a później zagramy w gargulki.

— Nie martw się, Harry — rzekła delikatnie. — Ja też nie umiem tańczyć. I bardzo bym chciała być na tym przyjęciu, bo to prawie tak, jakby wszyscy byli moimi przyjaciółmi.

— Masz mnóstwo przyjaciół, Luna. Wiesz o tym, prawda?

— Wiem. — Uśmiechnęła się kącikami ust, patrząc mu przyjaźnie w oczy. — Choć może nie ma czegoś takiego jak przyjaciel. Może wszyscy są dla nas tacy sami, a jedynie my sami nadajemy ludziom różne tytuły na jakiejś, nie do końca sprecyzowanej, podstawie. Każdy buduje dom w naszej pamięci i sercu, a my potem wspominamy go dobrze lub źle. Może czasem ktoś chciał być uznany za twojego przyjaciela, ale zdarzyło się, że oceniłeś go i jego domek zbyt pochopnie. Może nawet nie dałeś mu wystarczająco czasu, by budowę dokończyć albo zacząć na nowo.

W elegancko przyciemnionym, przestronnym gabinecie świece połyskiwały tajemniczo tuż pod sufitem jak w Wielkiej Sali. Ściany obwieszono złotymi kotarami, spod których wyglądały gobeliny oraz skrawki ruchomych obrazów w ciemnych drewnianych ramach. Kilkuosobowa orkiestra zaopatrzona w mandoliny i cymbały grała jakąś dziwną piosenkę o kociołku pełnym gorącej miłości. Do jej melodii tańczyło pośrodku dusznego pomieszczenia kilka par, każda po swojemu. Między gośćmi przeciskał się Neville w jasnym garniturze. Nad głową trzymał oburącz srebrną tackę z musującym napojem. Początkowo jego rolę miały pełnić skrzaty domowe, lecz na wieść o tym Hermiona stanowczo wyraziła swój sprzeciw. Pod ścianą stał długi stół z różnorodnymi smakowitymi przekąskami, począwszy od pieczonych batatów, przez pucharki z lodami, talerzykami z ciastem i czekoladową fontanną, aż do owocowego ponczu, wina z czarnego bzu i szampana. Naprzeciwko ustawiono kilkanaście okrągłych stoliczków nakrytych białym obrusem, przy którym mogły usiąść maksymalnie cztery osoby.

O przebiegłości prawie idealnej | Drarry ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz