Teodor Nott nie sądził, że powszechne zamiłowanie do słodyczy przysporzy mu w przyszłości mnóstwo nieprzyjemności. Ale po kolei. Na początek przyjrzyjmy się wchodzącemu do hogwardzkiej kuchni Draco Malfoyowi.
Pracujące skrzaty nie zwróciły na niego większej uwagi, tak samo, jak to było w przypadku innych uczniów. Zgodnie ze słowami dyrektora obsługa odwiedzających nie należała do ich priorytetów. Tylko Zgredek automatycznie zakwilił w kącie na widok chłopca, boleśnie ciągnąć się za uszy. Co sił pobiegł na krótkich nogach w stronę spiżarni, po drodze przewracając się o wiadro z wodą. Ślizgon prychnął z dezaprobatą. Nie przejęty rozlaną wodą przysadzisty skrzat wyciągnął z piekarnika blaszkę gorących, owocowych muffinek, odstawiając je na blacie szafki do ostudzenia. Draco bez skrępowania wycelował różdżką jedną z nich. Muffinka zgrabnie lewitowała przed jego nosem aż do samego pokoju wspólnego Slytherinu, gdzie trafiła prosto w pulchne ręce Goyle'a.
Teodor odrabiał lekcje przy pobliskim biurku, złociste kręgi zapalonej świecy pokrywały pergamin oraz jego jasną twarzy. Niemal natychmiast wyczuł smakowity aromat świeżego wypieku. Nie mógł przepuścić okazji.
I tym samym wpadł w pułapkę.
Gregory celowo ociągał się ze zjedzeniem i nie oponował, kiedy babeczka została mu bezczelnie wydarta z dłoni. Nott zjadł ją w dwóch kęsach, posyłając Malfoyowi swój zwykły, głupi uśmieszek. Tamten z założonymi na piersi rękami, odpowiedział mu tym samym.
— Co powiesz na pogawędkę, Nott? — zapytał z usatysfakcjonowanym błyskiem w oku, stanowczym ruchem zmuszając szatyna do opadnięcia na fotel z czarnym, błyszczącym obiciem.
×××
Sklepienie Wielkiej Sali przykrywały smutne, szare obłoki, z których lada chwila mogłaby runąć rzęsista ulewa. Podobnie miało się tysiące świec — ich niestabilny płomień, gotów był zgasnąć w każdej chwili. Stoły całkowicie zniknęły, zastąpione kilkudziesięcioma ponurymi rzędami długich ławek, między którymi smętnie lawirowały duchy.
Profesor McGonagall z wyjątkowo dziwną, niepokojącą miną poprosiła prefektów każdego Domu o zebranie wszystkich uczniów w głównej sali. Przez szmery oraz szepty zapanował harmider gorszy niż na co dzień, po tym, jak młodzi czarodzieje zobaczyli na podeście obecnych absolwentów, kilku urzędników z Ministerstwa Magii w tym samego ministra oraz inne osoby spoza szkoły, takie jak: kierowcę Błędnego Rycerza, kapelę Fatalnych Jędz, a nawet charłaczkę, panią Figg z ulicy Privet Drive i wiele, wiele innych osobistości mniej lub bardziej lubianych, ubranych w szaty od niechlujnych po najbardziej eleganckie.
Harry dobrze wiedział, co się święciło, choć przyjaciele do ostatniej chwili próbowali wyciągnąć mu z głowy te parszywe, pesymistyczne myśli. Bezskutecznie. Wymienił spojrzenie z Remusem i łzy ponownie zapiekły go w oczy. Stojąca obok Lupina Tonks co chwilę wycierała nos chusteczką, a jej barwne na co dzień włosy przybrały smutny, mysi kolor.
Minister Magii podszedł do mównicy. Wykuta ze złota sowa, zamachała skrzydłami i znieruchomiała. W sali zapanowała głucha cisza, wszystkie pary oczu wpatrywały się w mężczyznę, który w wyniku udawanej rozpaczy, mówił tak cicho, iż ci siedzący najbliżej, mogli dosłyszeć jedynie skrawki jego wypowiedzi, układające się w coś na kształt: "szlachetne serce", "ogromna strata" i "niezwykły hart ducha". Pokazowo pociągnął nosem, spojrzał w sufit, po czym odszedł po minucie ciszy. Profesor McGonagall od razu zajęła miejsce przy mównicy.
— Wiele rzeczy chciałoby się teraz powiedzieć, ale żadne ze słów nie są dostatecznie dobre, by wyrazić ogrom krzywdy, jakiej doświadczyliśmy poprzez stratę dyrektora naszej szkoły, Albusa Dumbledore'a — mówiła głośno i wyraźnie. — To, co teraz powiem, może nie spodobać się wam, waszym rodzicom, a zwłaszcza Ministerstwu, lecz nie zamierzam ukrywać przed wami tak ważnych faktów. — Uniosła dłoń, chcąc powstrzymać zzieleniałego na twarzy Rufusa, przed palnięciem czegoś niestosownego. — Albus Dumbledore zginął bowiem podczas próby przeciwdziałania bestialskim rządom Lorda Voldemorta.
CZYTASZ
O przebiegłości prawie idealnej | Drarry ✓
FanfictionHarry od zawsze cenił sobie rutynę. Była wygodna, bezpieczna i bez żadnych pułapek albo tajemnic. Zatem naturalne, że zaczął się niepokoić, kiedy element jego przyzwyczajeń nie pojawił się w drzwiach pociągowego przedziału. Co więcej, zupełnie nic n...