Rozdział dwudziesty czwarty

848 84 17
                                    

Choć Harry z powodu zawstydzenia wolał nie stawiać czoła swoim emocjom, z charakterystycznym poddenerwowaniem od rana czekał z ręką na kieszeni, byleby nie przegapić wiadomości od Malfoya, wyrytej na złotej monecie. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, zasiadł wygodnie w skrzypiącym fotelu, patrząc na dogasające palenisko. Niedługo potem Ginny usiadła na podłodze, opierając się plecami o jego nogi. W ręku trzymała ten sam komiks, który Harry podarował kiedyś Ronowi. Przez bijące od jej ciała ciepło, chłopcu zachciało się spać, więc mimowolnie przymknął oczy.

— Romilda Vane spytała mnie, czy to prawda, że Draco ma blizny po ataku hipogryfa — rzekła po kilku minutach jakby od niechcenia. Przewróciła kolorową stronę i wróciła do lektury.

— I co jej powiedziałaś? — Otworzył szeroko oczy i w konsternacji zmarszczył brwi.

— Żeby lepiej spytała ciebie. — Wzruszyła obojętnie ramionami. — Teraz to ty zajmujesz większość miejsca w jego grafiku, no nie?

— To jakaś zbrodnia? — Użył głośniejszego tonu, niż zamierzał.

— Niczego takiego nie powiedziałam. I byłoby o wiele milej, gdybyś się na mnie nie wydzierał — burknęła z przekąsem, wstając na równe nogi.

Chłopcu zrobiło się głupio.

— Co jest, Harry? — zagadnął Ron, wychodząc z przejścia za portretem Grubej Damy. Za nim człapała Hermiona z koszykiem wypełnionym małymi wełnianymi czapeczkami. — Słychać cię w holu.

— Rozmawialiśmy o Malfoyu — rzuciła Ginny zaczepnie.

— O Malfoyu? — Ron zrobił zdegustowaną minę. — Po jakie licho?

— Harry najwyraźniej...

— Poczekaj, to znaczy, że ty nadal wolisz obserwowanie tego wapniaka, zamiast zajęcie się pożytecznymi sprawami? — zapytał Harry'ego tonem, jakby wyzywał go na pojedynek.

— Ron, z tego, co już wiem — zaczął Potter cierpliwie — wciąż nie wszystko jest jasne i ja tylko...

— Proszę, tylko nie mów, że tobie nadal zależy na tej zamkniętej łazience, bo i tak nie uwierzę. Dałbyś już spokój, Harry.

— Jeszcze zobaczysz, że miałem rację — odrzekł oschle.

— Harry, mamy marzec. Od początku twojego śledztwa minęło pół roku — wtrąciła Hermiona znad podarków dla domowych skrzatów. — Nie sądzisz, że gdyby Malfoy faktycznie miał jakieś szemrane powiązania, to wszystko już by się wydało?

Stwierdził, że póki co nie będzie niczego tłumaczył, jeśli i tak wezmą każde słowo za wyolbrzymione. Nie miał im tego za złe. Doskonale wiedział, że prawdopodobieństwo, iż Malfoy jako niepełnoletni czarodziej należał do śmierciożerców, było dosyć niskie, a fakt, że Ginny nie poniosła żadnych szkód wynikających z przyjaźni między nimi, dodatkowo jakby wszystkich uspokajał.

Nieoczekiwanie do okna przyfrunęła Hedwiga. Dziobem, w którym trzymała szarą kopertę, stukała w szybę. Ginny wpuściła ją do środka, na co radośnie zamachała białymi skrzydłami.

— Dziś wieczorem muszę iść do Dumbledore'a. Znowu przeszłość — powiedział przyjaciołom, mając na myśli młodego Toma Riddle'a. — Zwykle pisał z wyprzedzeniem, ale tym razem nie mógł przez jakieś ważne sprawy.

— To może spędzimy popołudnie we trójkę? — zaproponowała Hermiona, bo Ginny zniknęła w swoim dormitorium. — Poszlibyśmy nad jezioro albo do Hagrida, co wy na to?

— Dziś nie mogę — powiedzieli równocześnie Harry i Ron.

— Obiecałem pomóc Hannie.

— A ja mam coś do załatwienia w Hogsmeade.

O przebiegłości prawie idealnej | Drarry ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz