Pod szpitalem znalazłam się dwie minuty przed dziewiątą. Teraz musiałam dostać się do środka i i odszukać sekretariat, gdzie miałam zostać oficjalnie powitana przez dyrektorkę placówki i otrzymać klucze do gabinetu, który w najbliższej przyszłości zajmę. Zabrałam torbę, wysiadłam i zamknęłam za sobą samochód. Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku schodów prowadzących do budynku. Nie był to szpital o jakimś strasznym rygorze. To znaczy, przebywali tu razem chorzy przestępcy i normalni(?) chorzy Nie zrozum mnie źle, nie mam nic przeciwko pracy z przestępcami.
Ale wracając, nie panował tu wielki rygor, ale wchodząc trzeba było się wylegitymować, średnio przyjemnie wyglądającym ochroniarzom. Kiedy praktycznie wbiegłam już po schodach, zważając na moje wysokie obcasy o mało się nie zabiłam, podeszłam do dwójki mężczyzn
-Dzień dobry - wysiliłam się na uśmiech - Melody Morgan, miałam się stawić o dziewiątej w sekretariacie - dodałam, czekając na ich reakcję.
Spojrzeli po sobie i kiwnęli głowami. Jeden z nich chwycił za klamkę i otworzył mi drzwi (były to bardziej wrota, ale nieważne).
Kiedy odstąpili mi drzwi weszłam do środka. Od wewnątrz wyglądało to zupełnie inaczej. Od zewnątrz była to odnowiona, romańska budowla z czerwonej cegły z oknami i drzwiami zakończonymi półkolistymi łukami, natomiast w środku było sterylnie czysto, przewodnimi kolorami były biały i.... turkusowy? Było zdecydowanie nowocześnie. Znajdowałam się w czymś w rodzaju holu. Na wprost były drzwi do windy, a po bokach korytarze. Mogłam zaobserwować kilku ochroniarzy przechadzających się po korytarzu i pielęgniarki kręcące się pomiędzy salami. Byłam tu już, ale mimo to musiałam wyglądać na zagubioną, ponieważ po chwili poczułam na ramieniu czyjąś rękę. Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą pielęgniarkę. Była młoda, ale starsza ode mnie. W sumie nie zdziwię się, jeśli każdy z lekarzy i personelu będzie ode mnie straszy. Kobieta była niska i szczupła, miała rude, kręcone włosy i sympatyczny wyraz twarzy, w przeciwieństwie do pielęgnkarek, które mogłam już zobaczyć. Na uniformie miała przyczepioną małą plakietkę z napisem ''Eva Collins''
- Mogę jakoś pani pomóc? - posłała mi zachęcający uśmiech.
- Szukam sekretariatu, nazywam się Melody Morgan, mam dziś zacząć tu pracę.
- Oczywiście. Miałam panią odnaleźć i wskazać pani drogę - odwróciła się i dała znak bym poszła za nią.
Szłyśmy jednym z korytarzy po marmurowej posadzce. Dookoła panowała cisza, przerywana jedynie odgłosem moich kroków. Inne nosili pewnie buty z gumową podeszwą. Czy coś.
Po chwili dotarłyśmy pod drzwi sekretariatu. Kobieta spojrzała na mnie z uśmiechem.
- Jesteśmy, ale myślę, że najpierw powinna zajrzeć pani tam - wskazała ręką na drzwi obok - pani dyrektor już czeka.
Po czym odwróciła się na pięcie i odeszła w tylko sobie znanym kierunku.
Zapukałam do drzwi i po chwili usłyszałam
- Proszę
Wzięłam głeboki oddech i pociągnęłam za klamkę, weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi.
-Dzień dobry
-Dzień dobry, niech pani siada - kobieta szczupłą ręką wskazała na krzesło przy biurku. Ruth Carver. Miała około czterdziestu lat i już ostatnio mogłam ją poznać jako konkretną osobę. Miała średniej długości, czarne włosy, była wysoka (wyższa nawet ode mnie, a ja do najniższych osób nie należałam) i bardzo szczupła, wręcz chuda, a jej cera była niesamowicie blada. Przy mojej oliwkowej karnacji zdecydowanie było to widać. To znaczy, nie myśl, że jest straszna, czy coś. Nie, choć z mojego opisu można to wywnioskować.