-Co?! - mój głos zabrzmiał jak pisk.
Ashley machnęła zaciskanym w dłoni przedmiotem, który prawdopodobnie był testem ciążowym.
-Jest pozytywny, rozumiesz?!- jej wypowiedź była przerywana ciąganiem nosem.
Podeszłam do kanapy i usiadłam obok przyjaciółki.
-Pokaż mi to - wyciągnęłam rękę, a ona położyła go na mojej otwartej dłoni. Wynik faktycznie był pozytywny.
-Kupiłam to wczoraj, dzisiaj kiedy wyszłaś.... - i znowu się rozpłakała.
Cholera cholera cholera.
-Ash - przytuliłam dziewczynę - nie płacz, to jeszcze nie koniec świata - głaskałam ją po plecach - wszystko będzie dobrze, przecież nie zostaniesz z tym sama.
-Tak, teraz wszyscy tak mówicie, ale ostatecznie to ja zostanę samotną matką w wieku dwudziestutrzech lat.
-Dwudziestuczterech - sprecyzowałam.
Jej ciałem znowu wstrząsnął szloch.
-Ashley, ten płacz jest bez sensu. Nie zmienisz tego, co już się stało. Teraz po prostu musisz zaakceptować to, że za jakieś dziewięć miesięcy będziesz miała kogoś jeszcze do kochania.
Po chwili odsunęła się i pociągnęła nosem. Wyciągnęłam chusteczkę z opakowania na stoliku i podałam przyjaciółce. Głośno wydmuchała nos.
-Masz rację, to nie może być takie straszne. Dam sobie radę, prawda? - spojrzała na mnie z nadzieją w oczach, niczym małe dziecko.
-Tak, oczywiście. Ale po pierwsze, musisz iść najpierw do lekarza, tak?
Kiwnęła głową.
Kiedy zobaczyłam, że jest już trochę spokojniejsza zadałam kluczowe pytanie
-Ojcem jest James, prawda?
-Tak, to na pewno on - przygryzła wargę i wbiła wzrok w poduszkę.
Westchnęłam. I co teraz? Przecież James do niej nie wróci. To jasne.
-Jutro zastanowimy się co z tym zrobić. Dobrze?
-Nie powiem mu - odparła od razu.
-Ash, to będzie też jego dziecko - znowu westchnęłam.
-No i co? Zostawił mnie - wzruszyła ramionami.
-Ashley, ale będziesz potrzebowała jego pomocy, nie utrzymasz sama dziecka...
-Nie chcę jego pieprzonej litości! - wykrzyknęła - Nie potrzebuję jego pomocy, jego pieniędzy, rozumiesz!? Dam sobie radę sama, bez niego!
Podniosłam brwi na jej nagłą zmianę. Jeszcze przed chwilą płakała, a teraz wrzeszczy. Jeśli tak wesoło będzie przez następne dziewięć miesięcy, to chyba dziękuję.
Nie zmienia to jednak faktu, że zostanę z nią i będę ją wspierać.
Postanowiłam na razie odłożyć temat James'a. Ashley musi ochłonąć, oswoić się z myślą, że będzie matką. No wiecie, będzie musiała dużo w swoim życiu zmienić. Jak już wcześniej wspominałam, to ona zawsze była tą 'szaloną'. Teraz musi stać się przede wszystkim odpowiedzialna. Poza tym, Ash nie ma pracy, dotąd utrzymywała się z pieniędzy wysyłanych jej przez rodziców. Robiła to niechętnie, bo kiedy wyniosła się z rodzinnego domu, postanowiła, że już nigdy ich o nic nie poprosi, udowodni im, że będąc malarką, też może zajść daleko. Moja przyjaciółka miała duszę artystki, jej rodzice byli racjonalnymi prawnikami. Jak się pewnie domyślasz, to nie było dobre połączenie. Nie dogadywali się, ciągle kłócili. Mimo wszystko, stwierdzili, że Ashley wciąż jest jej córką, więc muszą jej pomagać. Wiem, trochę to zagmatwane, ale w moim domu wcale nie jest prościej. Tak oto co miesiąc na jej koncie bankowym lądowała pewna suma, dla samej Ashley wystarczająca, dla niej i dla dziecka, nie koniecznie.