12.

120 14 18
                                    


Minął ponad tydzień od tej nocy, a Avery jeszcze nie rozmawiała, ani z bratem, ani z detektywem. Wszyscy byli pod wpływem procentów i mówili za dużo. Żadne nie chciało się przyznać do tego, ale żałowali. Teraz dziewczyna skupiła się na swoim zadaniu. W końcu po coś tu przyjechała. Miała spełnić marzenie o zostaniu pierwszym na świecie transplantologiem, który w jednym czasie przeszczepi prawie wszystkie organy w ciele. Dziewczyna była zachwycona, bo to co szykuje się na stole operacyjnym będzie czymś wielkim dla całego świata medycznego. To, że już jest wielka w tym co robi udowodniła w Los Angeles, przeszczepiając całe kończyny innemu pacjentowi. Prawa ręka i noga, które jej pacjent miał zmiażdżone po wypadku w fabryce ona zastąpiła kończynami zmarłego osiemnastolatka. To było wręcz niemożliwe do zrealizowania, a jej się jednak udało. Zespolenie tylu ścięgien i nerwów... było niejako cudem. Po tym otrzymała łatkę "dr.Puzzel". Ale i dzięki temu odzyskała wiarę w siebie. To co się stało cztery lata wcześniej było czymś strasznym.

Zaczynała rezydenturę w Mercy. Od tamtejszego lekarza dostała pod opiekę pacjenta po wypadku. Chłopak był stabilny bez widocznych urazów, oprócz otarć i zadrapań. Rozmawiał z nią, żartował i kiedy na zewnątrz zrobiło się tłoczno, a wszyscy zaczęli biegać w te i wewte bo karambol na autostradzie dostarczył im jeszcze więcej pracy chłopak zaczął się krztusić. Avery była w szoku. Nie wiedziała co ma robić. Wezwała lekarza, ale żaden nie zjawił się. Zdecydowała w kilka sekund, że za intubuje pacjenta. Wyjęłam z szafki zestaw i stanęła za chłopakiem. Odchyliła mu głowę do tyłu, włożyła w usta laryngoskop* i starała się dokładnie wsunąć rurkę. Jednak na nic to się zdało. Próbowała kilka razy, ale czas się kończył i jedyne co przyszło jej do głowy to tracheotomia. Pacjent był już nieprzytomny, nawet nie pomyślała o znieczuleniu.  Wyjęła z szafki skalpel i jodynę. Zdezynfekowała szyję i wyczuwając odpowiednie miejsce przecięła skórę, a później wbiła się głębiej. Krew poleciała po ciele chłopaka, a Avery oczy zaszły łzami.  Obtarła je rękawem i starała się równo oddychać, aby nie popełnić błędu. W nacięcie włożyła trójgraniec, a przez niego wsunęła rurkę. Dokończyła zabieg i pacjent zaczął się stabilizować. Odetchnęła z ulgą i dumna z siebie chciała szybko wezwać kogoś bardziej kompetentnego, ale nim się zorientowała funkcje życiowe pacjenta poleciały na łeb na szyję. Szukała przyczyny i znalazła. Odma opłucnowa. Nic gorszego nie mogło ją spotkać, no chyba, że zgon chłopaka. Tego zabiegu nie mogła wykonać. Jednak lekarz wciąż się nie zgłaszał. Została z tym sama. Wyjęłam więc odpowiedni zestaw i wzięła się do roboty. Po kilku minutach płuco się rozprężyło i pacjent znów mógł oddychać. Gdy sytuacja była opanowana do sali wszedł lekarz z rodziną pacjenta. Był w szoku widząc co dziewczyna zrobiła. Chciała wytłumaczyć, ale wywalił ją z sali i kazał spakować swoje rzeczy. Później było już tylko gorzej. Rodzina złożyła skargę. Lekarz wymigał się mówiąc, że stan pacjenta był dobry gdy wychodził i zarzekał się, że nie dostał żadnej informacji o tym, co się dzieje. Avery była jednym słowem w dupie. Dlatego stanęła przed sądem. Jednak sędzia był znajomym jej ojca. Widział jak bardzo zależało dziewczynie na tym aby chłopak przeżył i że robiła co w jej mocy. Jednak wyszła poza swoje kompetencje, a chłopak ucierpiał na zdrowiu, więc musiał wymierzyć karę. Karą było zakończenie szkoły medycznej i zostanie dobrym lekarzem. A dodatkowo miała odrobić sto godzin pracy społecznych. Gdy tak się stało wyjechała. Wraz z mamą osiedliły sie w Californi i żyły razem. Chciała zapomnieć o Chicago i o cały tym mieście, ale miała tu jeszcze rodzine. A po smierci matki... Teraz wróciła pewna siebie i gotowa na swoje kolejne pięć minut w historii transplantologi. Tyle że kolejny raz na drodze stanął jej Detektyw. Pierwszy raz zabawila się z nim. Tyle, że gdy rozmawiała z nim w tamtym barze, coś dziwnego się z nią zaczęło dziać.  Nie mogła się skupiać bo myśli zaprzątał jej Jayden. Jego oczy i uśmiech. To było dla niej coś całkiem nowego. A później gdy zobaczyła go z tą blondynką,  na dodatek jego partnerką? Chciała znów być oziębła, ale nie potrafiła. I mimo iż powiedziała za dużo gdy wylądowała w szpitalu chciała aby przy niej był. Później jednak już się nie zjawił i to powodowało u niej złość.

- Connor. - zawołała za lekarzem w czarnym stroju - Kiedy zjawi się pacjent z nerką? -

- Za kilka godzin. Reszta już jest. - odparł zadowolony. Udzielił mu się entuzjazm dziewczyny, która bardzo czekała na ten moment. To była jedyną jej odskocznia od tematu policjanta.

- Zaczynamy jutro? - zapytała pełna nadziei.

- Jeśli stan pacjenta się nie zmieni. To tak. - usiadł za stołem. Przysuwajac tacę z obiadem do siebie.

- Zróbmy dziś próbę. - Doktor Rhodes nie wiedział o co jej chodzi - Zróbmy taką wizje lokalną, tyle że tego co będzie się dziać i co może się stać. Musimy być przygotowani na wszystko.

- Dobry pomysł. Załatwię salę na wieczór. Weźmiemy wszystkich i zobaczymy.

- Super. - ucieszyła się. Doktor kontynuował swój posiłek, a Avery usiadła na przeciw zgaszona.

- Co się stało?

- A co jak się nie uda? - dopadły ją wątpliwości mimo, iż była pewna tego co umie.

- Przestań. - upomniał ją - Zawsze jest ryzyko. Ale ty masz zrobić wszystko co w twojej mocy.

- Connor to jest coś wielkiego dla mnie. Nie mogę pozwolić sobie na jakieś...

- Więc przestań czarno widzieć. Avery jesteś najlepsza w tym co robisz! Dlaczego wciąż ci brakuje wiary w siebie? - rzucił sztućce na talerza zwracając uwagę kilku lekarzy.

- Może dlatego, że ciągle mi się przypomina o porażkach. - odpowiedziała smutno.

Po tej całej sytuacji z Avery Adam nie mógł dojść do porozumienia z Jayem. Często się spinali ze sobą i nie potrafili normalnie pracować. Po kilku dniach Trudy odesłała  ich do Voighta. Miała dość tej dziecinnej zabawy w swoim towarzystwie. Voight niechętnie, ale przyjął ich, a że mieli mnóstwo papierkowej roboty osadził za biurami i kazał wypełniać raporty. To nie zmieniło faktu, że obaj trzymali jeszcze większy dystans między sobą.

- Dobra! Mam dość! - Halstead nie wytrzymał wszedł do pokoju socjalnego zamykając drzwi. Był gotowy na wszystko. Nawet na bójkę. Chciał raz na zawsze wyjaśnić o co ma pretensje Ruzek.

- Czego? - od niechcenia spojrzał na Jaya zastanawiając się co ma na myśli.

- Powiedz mi o co jesteś wściekły? Wyjaśnimy to, bo tak dalej nie może być. Jeszcze tydzień temu wszystko grało... - Jay zaczął wolno łączyć fakty - To przez Avery? - Ruzek wściekły rzucił łyżeczkę do zlewu. Odwrócił się do kolegi i wzrokiem potwierdził.

- Jak mogłeś ją tam zostawić? - wycedził z niedowierzaniem.

- A co miałem iść z nią?

- Tak. - odpowiedział pewnie - Wolałbym żebyś spędził z nią noc, niż żeby ktoś ją zabił na klatce. - wyjaśnił.

- Gdybym wiedział, że tam ktoś jest... to myślisz żebym ją puścił? - krzyknął, a Adam w końcu odpuścił.

- Jay... - westchnął - Przepraszam. - zrezygnowany usiadł  na krześle - Nie mam z nią kontaktu od tamtej nocy. Nie odbiera telefonów, a w domu prawie jej nie ma.

- Przecież to nie twoja wina. - Jay nie rozumiał dlaczego Avery miałaby się odciąć od brata.

- Wiem. Ale ona taka jest. - wyjaśnił- Po tym jak o mały włos nie umarł pacjent, którym się zajmowała, a później uniknęła kary też się od nas odsunęła. Skończyła rezydenturę prawie się z nami nie widując. Boję się, że teraz znów tak będzie. - Halstead współczuł Ruzekowi. Trochę winy leżało po jego stronie.

- Mam z nią pogadać? - zapytał ze szczerymi chęciami.

- Nie wiem czy to dobry pomysł



*Emi pewnie wolałaby nazwę wziernik krtaniowy :D 

Dobra to jeszcze jeden i zaczynamy bailando.

Chicago P.D. - Cruel Intentions.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz