18.

94 11 22
                                    


Przeciągnęła się wysapana na łóżku. To był jej kolejny dzień w nowej pracy. Czuła, że dziś zrobi coś wielkiego. Stanie na wysokości każdego zadania jakie ześle jej ten dzień. Wyskoczyła wesoło spod kołdry i jeszcze raz przeciągnęła się. Słońce nad Los Angeles świeciło w pełni. Odsłoniła kotary przysłaniające okno i jego blask zalał pokój. Czuła się wygraną. Jak królowa swojego życia. Mimo tego co stało się w Chicago była przekonana, że teraz będzie lepiej. Spokojniej i pokaże na co stać Avery Rogers. Zeszła wesoło po schodach na parter. Mieszkanie w domu spodobało jej się tak bardzo, że zawsze na koniec zjeżdżała teatralnie po poręczy, zeskakując na koniec. 

- Avery ile razy mówiłam! Nie rób tego. Zrobisz sobie kiedyś krzywdę. - oznajmiła mama widząc wszystko z kuchni. 

- Przepraszam, ale to samo tak jakoś wychodzi. - odparła skruszona siadając przy stole. 

- Tak, oczywiście. - westchnęła podając jej śniadanie - Jedz, zaraz masz... - nim dokończyła jej ręka zadrżała i talerz spadł na posadzkę. 

- Mamo? - Avery podniosła się, zszokowana tym co zobaczyła - Co się dzieje? - Kobieta skuliła się i przykucnęła, przerażając swoja córkę jeszcze bardziej - Mamo!!! - krzyknęła, ale nie usłyszała odpowiedzi. 

Wylądowały w szpitalu. Karetka zjawiła się pod ich drzwiami kilkanaście minut po jej telefonie. Zabrali kobietę na nosze i zapakowali do pojazdu. Avery na krok nie odstępowała mamy. Była zła na siebie, że nie zauważyła jej złego samopoczucia wcześniej. Analizowała setki scenariuszy, ale żaden nie był optymistyczny. Nagle jakby wszystkie uleczalne choroby przestały istnieć, a zostały tylko te najgorsze, nieuleczalne. Wjechali na izbę przyjęć. Znaczy jej mama i ratownicy, ona musiała zostać w poczekalni. Bała się jak mało kiedy. Nie przypuszczałaby nigdy, że jedyna osoba, którą akurat ma przy sobie, która kocha nad życie, znajdzie się na sali jako pacjentka. Czekała godzinę nim wyszedł do niej doktor Oman. 

- Avery. - zaczął spokojnie, od razu zrozumiała, że nie jest dobrze - Twoja mama...

- Zawał? Niewydolność? Proszę powiedzieć.... - nie mogła opanować nerwów.

- Niewydolność. - odparł z lekkim uśmiechem, był pewny, że dziewczyna od razu znała diagnozę - Twoja mama ma przerost lewej komory serca, do tego problemy z nerkami. Zleciliśmy listę badań jednak, ona nie chce wyrazić zgody na leczenie.

- Jak to? - Avery nie mogła uwierzyć, że to ona odmówiła. W końcu jej mama była jedyną osobą, która dbała o zdrowie i zawsze powtarzała, że ono jest najważniejsze. Zawsze brała witaminy i dbała o zdrowe jedzenie. Dlaczego nie chce leczyć swojego serca?

- Powiedziała, że nie potrzebuje ich, bo wie co jej dolega. - dodał - Prosiła, aby cię zawołać. Chce ci powiedzieć sama. - westchnął. Nie czekając na więcej, minęła lekarza i wbiegła na izbę przyjęć. Zobaczyła swoją mamę, leżącą na łóżku szpitalnym. Była blada, ewidentnie zmęczona. Miała podpięte kroplówki i monitor funkcji życiowych, które nie były najlepsze. Wolno wkroczyła do pokoju starając się zmienić wyraz twarzy by jej nie wystraszyć. 

- Avery. - rzuciła zmęczonym tonem - Jesteś. - wyciągnęła do niej rękę, a to od razu ją chwyciła - Kochanie, wiedziałam, że kiedyś się to wyda. - westchnęła. 

- Mamo co ci jest? - ze łzami w oczach stała ściskając dłoń mamy, błagała o to aby choroba nie była jedną z jej listy. 

- Fabry. - odparła, a Avery od razu ugięła się pod ciężarem tej diagnozy - Wiem od wielu lat. Starałam się brać leki regularnie i robić wszystko abyś nie musiała patrzeć jak choruję. Ale teraz...

- Mamo... - szepnęła - Gdybym wiedziała? Mogłabym coś znaleźć, wymyślić... Przecież sama mówiłaś, że jestem twoim małym geniuszem. Tyle lat...

- Kochanie wierzę w ciebie, jednak to nie jest to czym powinnaś się zajmować. - odparła - Ważna jest twoja kariera. Masz przed sobą świetlaną przyszłość! Wyleczysz wiele osób i zrobisz setki operacji ratujących życie. Ale musisz się uczyć i pamiętać o tym, że tylko ty się liczysz. 

- Ale....

- Nie ma żadnego "ale". Masz żyć własnym życiem, ja już swoje przeżyłam. Wychowałam najwspanialszą istotę na tej ziemi!!! - zaśmiała się, a Avery rozpłakała się. 


Po tych słowach kobieta jeszcze jakiś czas rozmawiała z córką. Potem gdy już zabrano ją na oddział, Avery poszła do jej lekarza. Mimo słów matki nie zamierzała zostawić jej choroby. Szukała wiele tygodni, miesięcy. Szukała leku, który mógłby wydłużyć jej matce życie. Który uśmierzyłby ból na tyle, aby mogła normalnie funkcjonować. By mogła być z nią dłużej niż zakładano teraz. Jedyne co udało jej się osiągnąć to przeczytanie większej ilości książek, próbowanie nowych leków i poznanie nowych metod chirurgicznych. Wtedy uświadomiła sobie, że jej powołaniem jest transplantologia. Chciała w ten sposób pomóc mamie, jednak jej choroba wykluczyła ją całkowicie z dostępu do organów. Nic by to nie dało. Przedłużanie agonii to nie leczenie. Zrozumiała to dopiero gdy zobaczyła cierpienie matki. Po roku jej już nie było, a Avery stała się samodzielną jedyną w swoim rodzaju panią doktor. Była tylko ona i jej praca.

Zostało jej tylko jedno zobowiązanie wobec mamy. Pogrzeb. Okazał się być dla niej czymś straszniejszym od wiadomości o chorobie. Miała stanąć nad trumną matki i powiedzieć, że nie dała rady jej ocalić, mimo że podobno jest genialna w tym co robi? Czy powinna powiedzieć, że to czeka nas wszystkich! Mimo tego, że będzie się starać jako lekarz przedłużyć życie każdego pacjenta jaki wpadnie pod jej ręce, on i tak umrze? Co powinna powiedzieć córka nad grobem matki? Na jej szczęście zjawiła się osoba, której nie spodziewała się zobaczyć. Adam, jej brat, stanął obok niej obejmując ramieniem i wypełniając jej obowiązek. Powiedział to co sam czół gdy jego matka umierała. Avery wsłuchiwała się w pełen bólu monolog jej przyrodniego brata. Starała się z całych sił nie uronić łzy. Jednak to co mówił, było tym co ona powinna powiedzieć. Przy ostatnich słowach posypała się krzycząc nad trumną "Przepraszam". 


Po tygodniu zaczęła normalnie pracować. Postanowiła nie użalać się nad sobą. W końcu ma zadanie jakie poleciła jej mama. Ma być najlepszym lekarzem jakiego świat nie widział. Ma ratować życia! Ma być wspaniała. Taka też będzie! Na ostatnim roku przeszczepiła kończyny osiemnastolatka mężczyźnie, który pracował w fabryce. Dała mu drugie życie i szansę na powrót do rodziny i przyjaciół. A co najważniejsze do pracy którą kochał. 


Po tym stała się sławna. Wielu dyrektorów szpitali chciało mieć ją w swoim zespole, a lekarze choć raz chcieli zobaczyć jej zdolności podczas operacji. Pewnego dnia poznała bruneta z zarostem, który usiadł na bezczelnego przy niej tuż przed operacją. Wszyscy dobrze znali zasadę. Nie przeszkadzać lekarce przez operacją czy zabiegiem. Ona potrzebowała spokoju i ciszy, a on... 

- Nie wiesz, że nie życzę sobie towarzystwa. - westchnęła chłodno nie podnosząc wzroku znad książki.

- Wiem, ale musiałem. Doktor Connor Rhodes. - przedstawił się z uśmiechem, a miał go bardzo uroczy - Będziemy razem operować. - oznajmił 

- Świetnie, więc do zobaczenia na sali, a teraz jeśli możesz...

- Posłuchaj. - przerwał jej - Pójdę sobie, ale musisz mi obiecać, że pójdziemy na kolację. 

- Słucham? - w końcu spojrzała na lekarza. Przystojny opalony, wyglądał nieziemsko. Ale nie była w stanie sobie tym zaprzątać głowy - Nie umawiam się z kolegami z pracy. 

- Nie pracuję tutaj. Ściągnęli mnie tylko na tą operację, później wracam do domu. - oznajmił uśmiechając się znacząco. - Wiec jak?



Emi, czekam na komentarze... krytykę czy coś? :D XD

Chicago P.D. - Cruel Intentions.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz