Rozdział 17

180 13 1
                                    

Blondyn pakował swoje rzeczy do toreb, podbierając się na wszystkim, co się da. Mimo złamań i chodzenia o kulach chciał być jak najbardziej samodzielny, dlatego postanowił spakować swoje rzeczy zanim jego chłopak i dziadek przyjadą go odebrać. Zamknął ostatnią torbę i usiadł na łóżku, ścierając z czoła kropelki potu. Westchnął cicho i rozejrzał się po pomieszczeniu, które było jego domem przez ostatnie kilka tygodni. Chociaż może lepszym słowem byłoby określenie pomieszczenia jako celę, bo nie chciał tu być. Wyciągnął z kieszeni bluzy telefon i odczytał wiadomość od czarnowłosego.

Zaraz będziemy, właśnie parkujemy.

Uśmiechnął się i wstał, kuśtykając do okna, z którego mógł zobaczyć, jak dwie postaci wysiadają z samochodu i kierują się do wejścia do szpitala. Uśmiechnął się i wrócił do łóżka, nie mogąc dłużej ustać. Lekko kręciło mu się w głowie, ale nie miał zamiaru okazywać słabości, ani tym bardziej dawać się wyręczać we wszystkim. Mimo to, pakowanie się zmęczyło go bardziej, niż był skłonny to przyznać. Już po chwili drzwi otworzyły się i do sali weszli dwaj mężczyźni, z szerokimi uśmiechami na ustach.

-Yurij, pakujemy cię i idziemy do domu.

Oznajmił staruszek, rozglądając się po pomieszczeniu, szukając, co może spakować.

-Ale ja już się spakowałem.

Powiedział dumny z siebie i wyszczerzył ząbki w uśmiechu. Jednak obaj mężczyźni spojrzeli na niego karcąco.

-Ej! Nie jestem kaleką i nie zamierzam się tak zachowywać.

Odparł, wydymając wargi, niczym naburmuszone dziecko.

-Póki chodzisz o kulach, jesteś kaleką. Koniec i kropka.

Głos młodego Kazacha był stanowczy i silny, blondyn aż spojrzał na niego zaskoczony, ale już nie protestował, gdy obaj brali jego torby i otwierali mu drzwi. Mruczał do siebie jakieś przekleństwa, ale nic więcej nie powiedział, nie chcąc ich jeszcze bardziej zdenerwować. Wsiadł do samochodu i ułożył sobie kule na kolanach, trzymając je, by nie wypadły.

-Nie bądź jak dziecko, dobrze wiesz, że musisz się oszczędzać, jeśli chcesz szybko wrócić do zdrowia.

Oznajmił starszy mężczyzna, odpalając auto i zerkając na wnuka w lusterku.

-Co mi z powrotu do zdrowia, skoro i tak nigdy więcej nie będę mógł jeździć na łyżwach?

Zapytał ponuro chłopak, patrząc za okno. Nikt mu nic nie odpowiedział, więc ruszyli w drogę do domu, każdy pogrążony we własnych myślach.

-W piątek wracam do siebie.

To zdanie nagle, niczym piorun, rozległy się po samochodzie i trafiły w samo serce byłego łyżwiarza, który przełknął drzwi i nic nie powiedział na tę informację. Wysiadł z auta, nim jego dziadek zdążył wyłączyć silnik i wszedł do domu, od razu kierując się do sobie tylko znanego miejsca. Chciał zostać sam. Siwowłosy westchnął, słysząc trzask drzwi.

-Juratchka... jemu bardzo na tobie zależy. Bardziej, niż byłbym się skłonny spodziewać. Twój powrót dobił go. Ale zawsze jesteś tu mile widziany.

Powiedział, patrząc z lekkim uśmiechem na rosłego, młodego mężczyznę. Ten skinął głową w odpowiedzi i uśmiechnął się delikatnie. Wysiedli ze starego samochodu i wnieśli bagaże najmłodszego z nich do domu.

-Jurij! Yuri, gdzie jesteś?!

Czarnowłosy szukał swojego chłopaka, jednak nie potrafił go znaleźć.

-On ci nie odpowie, jeśli go nie znajdziesz.

Usłyszał spokojny ton i spojrzał na dziadka, który właśnie parzył herbatę i zabierał się za robienie obiadu dla nich wszystkich. Kazach westchnął po raz kolejny tego dnia i zaczął chodzić po całym domu, szukając swojego chłopaka. W pewnym momencie zauważył schody na strych, i chociaż wątpił, czy blondyn wspiął się na stromą drabinę, i tak postanowił sprawdzić. Z zaskoczeniem zauważył nastolatka siedzącego przy oknie i patrzącego na chłodny krajobraz.

-Yuri...

Szepnął, żeby go nie wystraszyć i podszedł do niego. Usadził się, opierając plecy o ścianę, a drobne ciało wsunęło się między jego nogi, opierając plecy o silną klatkę piersiową i otulając się ciepłem, bijącym od umięśnionego ciała. Westchnął i wtulił się w to ciepło, mrucząc niczym rasowy kot.

-Yuri! Idę do sklepu, wrócę za dwie godziny, macie kanapki na stole!

Usłyszeli przytłumiony głos z dołu i po chwili obaj obserwowali, jak samochód wyjeżdża z podjazdu. Chłopcy siedzieli w ciszy, wtuleni w siebie, obserwując pustą ulicę.

-Przepraszam.

W pewnym momencie ciszę rozdarł cichy głos nastolatka, który z zamkniętymi oczami leżał na swoim ukochanym.

-Nie masz za co. Zaskoczyłem cię informacją o moim wyjeździe. Ale wrócę. I ty też możesz mnie odwiedzać.

Cichy, kojący głos pieścił uszy młodszego chłopaka, aż się uśmiechnął.

-Z pewnością. Beka?

Zapytał, odsuwając się trochę i obracając przodem do niego, po chwili łącząc ich usta w namiętnym pocałunku. Przyciągnął do siebie starszego chłopaka, kładąc się z nim na ziemi pod nim i nie przerywając nawet na moment pieszczoty ust. Jednak czarnowłosy odsunął się delikatnie, pieszcząc dłonią jego ciało.

-Yuri, nawet nie wiesz, jakbym chciał. Ale powinieneś najpierw wyzdrowieć. Gdy następnym razem się spotkamy, zrobimy to, okey?

Poprosił, całując jego twarz i szyję. Blondynek zamknął oczy z przyjemności.

-W porządku.

Szepnął, znów wpijając się w usta starszego chłopaka. Po chwili wrócili do swojej wcześniejszej pozycji i obserwowali krajobraz za oknem.

-Kocham cię, Beka.

Powiedział nastolatek w pewnym momencie, uśmiechając się lekko. Głaszcząca go po boku dłoń ujęła jego palce a miękkie usta złożyły na nich pocałunek.

-Ja ciebie też, Juratschka.

Jak powietrzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz