Audrey nie pamiętała kiedy ostatnio spała bez koszmarów. Kiedy nie budził jej dziwny ucisk w gardle i zimne dreszcze. Kiedy jej sny przedstawiały coś innego niż martwą Denise, lub wijące się w agonii, ofiary zabójcy z Millhaven. Ta noc postanowiła obdarować ją wizją kolejnego morderstwa. Dokładnie, Sadie O'Reilly.
W pokoju było duszno, wnętrze domu tonęło w nieprzyjemnej ciszy, a o zaparowane okna uderzał deszcz. Dziewczyna przewracała się z boku na bok, próbując odepchnąć od siebie mroczne myśli. Bez skutku. Zaplątana w cienki koc, wlepiała puste spojrzenie w ściany.
Może przez to, że władze miasta nie wyrażały większego zainteresowania w ochronę kolejnych ofiar, a może dlatego, że los zesłał w jej dłonie dziennik Denise, czuła, że jej rolą jest ostrzeżenie Sadie. Albo chociaż sprawdzenie, czy z kobietą wszystko w porządku. Istniała szansa, że choć na chwilę poczuje spokój.
Nie widział jej się jednak spacer po mieście, gdzie w cieniu każdego mijanego drzewa mógł czekać na nią zabójca. W tym momencie mocno żałowała, że nie ma prawa jazdy, ani chociaż roweru, którego mogłaby użyć. Przełknęła ślinę, kładąc się na plecach. Świdrowała wzrokiem sufit, rozważając czy opcja "Dario" miałaby jakikolwiek sens. Szybko jednak zaniechała tego pomysłu. Chłopak nie chciał mieć z tą sprawą do czynienia i choć Audrey nie zawsze rozumiała jego decyzję, musiała ją uszanować. Wciąganie go z powrotem w to bagno, byłoby mocno niesłuszne. I mimo że Ganavan wzbudzał w niej silną mieszankę sprzecznych uczuć, nie chciała wpakować go w kłopoty. Dzisiaj, musiała grać sama.
Wstając z łóżka, ciągle walczyła z niepewnością. Było tyle rzeczy, które przemawiały za nieruszaniem się z sypialni, a ochronę mieszkańców Millhaven pozostawieniu Caine'owi. Musiała się jednak upewnić. Te koszmary ją wykończały. Musiała udowodnić sobie, że nie są niczym więcej niż efektem jej bujnej wyobraźni i przeżytych traum.
Zdjęła spodenki od pidżamy, spoglądając na swoje gołe nogi. Od czasu obudzenia się w parku, na prawym udzie pojawił się obrzydliwy siniak, który powoli wchodził w zielony odcień. Nie pamiętała co mogło go spowodować. Było to dosyć dziwne, bo wyglądało jakby coś nieźle w nią uderzyło.
Włożyła na siebie ciepłe dresy, buty i na paluszkach wyszła z domu. Mokry asfalt lśnił w blasku księżyca, drzewa stały bez ruchu, a okiennice okolicznych budynków były zatrzaśnięte. Dom Loreline górował nad całością, teraz pozostając jedynie pustym szkieletem bez serca.
Audrey zadarła głowę, jakby spodziewała się ujrzeć kogoś w oknie. Nadaremno doszukiwała się tajemniczego cienia o postaci młodej Francuzki, przemykającego w ciszy korytarzami zmarłej. Nic takiego się nie stało, a ona oblizała wargi i żwawym krokiem ruszyła wzdłuż ulicy.
Noc była głucha, zimna i wilgotna. Nie szeleścił wiatr, lisy nie grzebały w śmietnikach, zniknęły wszystkie sowy. Dziewczyna pociągnęła nosem, dzielnie podążając dalej. Czuła się jak desert, podany na eleganckim talerzyku z porcelany. Gdziekolwiek był zabójca z łatwością mógł ją dopaść.
W głębi duszy czuła jednak, że jest bezpieczna. Musiała się upewnić, że Sadie O'Reilly również. Jej wizje stawały się coraz realniejsze, a strach, początkowo tak obecny w każdym zakamarku jej ciała, zdawał się blednąć coraz mocniej i mocniej. Audrey wiedziała, że od pewnego czasu jest sama w drużynie. Nikt jej nie wierzył, każdy sugerował, że zwariowała. Straciła umysł.
Stąd też musiała wziąć wszystko we własne ręce. Znała dziennik Denise jak wnętrze własnej dłoni; czytała zżółknięte stronice z uporem maniaka; przestudiowała ich wnętrze od deski do deski. Wszystko wskazywało, że następna w kolejce jest Sadie O'Reilly, a skoro szeryf Curantt pozostawał głuchy na jej ostrzeżenia, ona pozostanie na jego przestrogi.
![](https://img.wattpad.com/cover/116151872-288-k205043.jpg)
CZYTASZ
Przekleństwo Millhaven
Mystery / ThrillerGdy Audrey Couldson opuszcza rodzinne Rochester, nie podejrzewa, że ekscentryczna przeprowadzka zainicjowana przez rodziców, skończy się czymś więcej niż codziennymi awanturami i przepychankami. Irytacja dziewczyny szybko zmienia się w strach, kied...