X. Świt

583 85 12
                                    

Atmosfera w peugeocie była ciężka. Trudno znaleźć konkretną przyczynę dlaczego powrót do Millhaven odbywał się w całkowitym milczeniu. Nie dlatego, że była ona zagadką. Po prostu powodów było niezwykle wiele.

Fiasko wyprawy, przygnębiająca pogoda, niezręczne napięcie pomiędzy Dario, a Audrey oraz sam fakt, że za kilka godzin miną granicę swojego miasta. Nikt nie chciał wracać. Oczywiście żadne tego nie powiedziało, ale nie musieli. Było to widać w ich oczach.

Will od kilku godzin spał w najlepsze, budząc się tylko po to, aby poprawić jeansową kurtkę, którą zarzucił Angie na ramiona. Sama dziewczyna oparła głowę na szybie, snując wzrokiem po krajobrazie z asfaltu i kurzu. Audrey widziała jak oboje złączyli dłonie w uścisku, nieumiejętnie schowanym pod płachtą jeansu. Było to na swój sposób słodkie, ale też kiczowate. Zbyt oczywiste.

Dario prowadził ze szczęką zaciśniętą tak mocno, że mógłby połamać sobie trzonowce. Kierownice trzymał sztywno i wydawałoby się, że skupia spojrzenie na trasie, gdyby nie to, że czasem uciekało ono w stronę Audrey. Couldson nie była dłużna - z resztą, od poranka to była ich jedyna forma komunikacji. Nie uszło to uwadze Willa, jednak niczego nie skomentował. Wszystko pozostawiał w strefie swoich domysłów.

— O, wesołe miasteczko — zauważyła Angie unosząc leciutko głowę. Popatrzyła przez szybę na kolorowy lunapark, a jej twarz rozjaśnił znajomy uśmiech.

— Mogę cię tu wyrzucić, Dumbrowsky — zaproponował nieprzyjemnie Dario, po czym docisnął gazu, wymijając tym samym zabłąkanego seata.

Audrey wymieniła szybkie spojrzenie z kierowcą wyprzedzanego samochodu, dochodząc do wniosku, że oschłość chłopaka zaczęła ją irytować. Fakt, Angie zasłynęła w tym towarzystwie z rzucania zdań bez znaczenia, jednak nikogo tym zabiegiem nie krzywdziła. Couldson zdążyła się do tego przyzwyczaić, a nawet w pewien sposób akceptować.

— Daruj sobie ten miły ton głosu. Z resztą od ostatnich godzin czuję się jak na pogrzebie. Mnie wyrzuć — rzekła twardo Audrey.

Dario zwolnił, pozwalając, aby seat ponownie wyszedł na prowadzenie. Popatrzył na nią, marszcząc czoło.

— Od kiedy zostałaś obrońcą życiowych sierot?

— Nie twój biznes. Chcę wysiąść.

Napięcie wzrosło na tyle, że obudziło zaspanego Willa. Uniósł prawą powiekę, oceniając czy pora interweniować czy poczekać na rozwój sytuacji. Wybrał opcję drugą.

— Przykro mi, ale nie będę spełniał twoich zachcianek. Już zbyt długo brałem udział w tej farsie, wracam do domu.

Chłopak dla potwierdzenia nacisnął pedał. Kolejne spotkanie wzrokiem z kierowcą seata, po czym Audrey oburzona podniosła głos.

— Ja nie mam zamiaru tam wracać. Wysadź mnie. To nie jest już prośba.

— Rozkazujesz mi?

Angie przestała leżeć na szybie, zaniepokojona wojną, którą niechcący rozpętała. Usiadła prosto, wodząc wzrokiem pełnym winy od jednej strony, do drugiej.

— Tak.

— Wydaję mi się, że jednak coś ci się pomyliło.

Audrey zacisnęła pięści, w środku prawie się gotując. Nie wiedziała dlaczego tak bardzo zapragnęła wizyty w lunaparku; być może strach przed Millhaven zmuszał ją do podejmowania tak ekscentrycznych i dziecinnych decyzji.

— Jeśli się nie zatrzymasz, to wyskoczę.

Tym razem Angie zbladła, niemo prosząc Willa, aby zakończył kłótnie. Field pozostawał jednak obojętny.

Przekleństwo MillhavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz