Kiedy Lauren i Harry przestali w końcu męczyć Anne Marie, by zabrała ich do wesołego miasteczka, od razu znaleźli sobie kolejną ofiarę swoich próśb. Można by podsumować to jako kolejny punkt do listy pechowej Ashtona, bo miał inne plany- jeszcze nie do końca wiedział jakie, ale rodzeństwo nie musiało o tym wiedzieć- i być zmuszony je zmienić. Na dodatek zdradzony przez własną matkę, która poparła pomysł ich wspólnego wyjścia, argumentując to jakąś gadką o dobrych relacjach w rodzinie i tak dalej.
No i chłopaczyna nie miał wyjścia.
A potem mógł tylko dziękować na kolanach za taki obrót spraw.
Mimo jęczącemu bratu, który chciał iść teraz na największą kolejkę w miasteczku oraz siostry, która ciągnęła go za rękaw bluzy w stronę straganów z tanimi „mazidłami” do twarzy, w zwyczaju nazywanymi kosmetykami do makijażu, humor Ashtona raczej nie mógł się popsuć, tak przynajmniej sądził w tamtym momencie, bo ujrzał istnego anioła.
Rude falowane włosy opadały na zdesperowaną buźkę dziewczyny, która starała się wygrać wielkiego miśka w jednej z loterii, oferowanych na jarmarku.
Irwin, każąc Lauren i Harry’emu usiąść na pobliskiej ławeczce i grzecznie na niego poczekać, tłumacząc się pilną sprawą niecierpiącą zwłoki, podszedł do stoiska. Rudzielec miał wypieki na policzkach ze zdenerwowana, natomiast jej koleżanka wyraźnie była znudzona sytuacją, najchętniej zrezygnowałaby już po pierwszej próbie trafienia piłką w obręcz. Nie dla niej takie zabawy.
-Może ja spróbuję?- zapytał, niepostrzeżenie stając obok nich.
-Jeszcze nie skończyłam- oburzyła się, mierząc nieprzyjaznym wzrokiem Irwina, a blondynka obok wywróciła oczami, mając nadzieję, że Ashton przerwał grę przyjaciółki na dobre i w końcu pójdą dalej do reszty swoich znajomych.
-Nalegam- uśmiechnął się do niej, używając swojego firmowego uśmiechu, który zazwyczaj działał i wręczył banknot mężczyźnie za ladą.
-Jak sobie chcesz- mruknęła niechętnie, zakładając ręce na piersi i bacznie przyglądała się poczynaniom blondyna.
Próba numer jeden. Nic z tego.
Drwiący śmiech rudowłosej, który prawdopodobnie nie miał być przez niego usłyszany, ale jednak był, odbijał się echem w jego umyśle. Nieprzyjemne uczucie.
-Hej, do trzech razy sztuka, tak to szło?- usprawiedliwił się nieco, a nawet na wypadek drugiego niepowodzenia.
Próba numer dwa. Pudło.
-Jeszcze jeden proszę!- poprosił o kolejną szansę, rzucając znowu banknot na ladę.
Próba numer trzy. Słodkie zwycięstwo.
-Wybierz sobie…nagrodę…- odwrócił się do dziewczyny z rudymi włosami, ale ani jej, ani jej koleżanki już nie było przy stoisku. Odchodziły w oddali dyskutując o „palancie”, który miał w zamiarze wygrać dla jednej z nich maskotkę (nie mówię, że nie liczył na coś więcej, ale wiadomo, przecież to facet- oni przecież nie są tacy bezinteresowni). To ocenianie ludzi po pierwszym wrażeniu troszkę zbiło go z tropu. Życie jest zupełnie jak show biznes.
Irwin, z miną męczennika oraz puchatym miśkiem pod pachą, wrócił wolnym krokiem po rodzeństwo.
Czy mogło być jeszcze gorzej?
Zgadnij.
Harry i Lauren zniknęli, a ławka była pusta. Ashton rozglądał się uważnie po okolicy, ale nie dostrzegł nigdzie ich sylwetek. Adrenalina zaczęła działać, czuł się jak w amoku, miał tylko nadzieję, że nie zostali porwani, przecież nie wiadomo kto mógł się tu kręcić i czego tak naprawdę chcieć zamiast dobrej zabawy w wesołym miasteczku. A uprowadzenie kogoś biskiego bogatej osoby mogło być łatwym zarobkiem, wystarczy zażądać okupu.
Nie, wyrzucił z głowy złe myśli i poszedł w głąb tłumu na poszukiwania, krzycząc imię Lauren i Harry’ego. Liczyło się tylko, by ich znaleźć, bo powiedzieć Anne Marie, że przypadkiem jego siostra i brat gdzieś się zapodziali równało się z… Więc no, lepiej jej nie drażnić w żaden sposób, bo niewiadomo czy człowiek wyjdzie z tego w jednym kawałku. Chyba nie trzeba więcej wyjaśniać, prawda?
Ashton szedł przez siebie, nie patrząc na ludzi i nie zważając na ich groźby czy „może tak przepraszam?” lub „jak łazisz, kretynie?!”, gdy kogoś przy okazji potrącił.
-Irwin?- Blondyn został zatrzymany przez czyjąś dłoń, która złapała go za nadgarstek. –Gdzie się tak spieszysz?- Opiekunka jego rodzeństwa, która przyszła tu dziś ze swoimi znajomymi, zaśmiała się, słysząc u Ashtona wyraźnie przyspieszony oddech- a to z powodu okrążenia placu jarmarku…dwa razy.
-Tiffany, cześć, chciałbym pogadać, ale zgubiłem coś i muszę to znaleźć- wyjaśnił szybko i chciał zaraz odejść, lecz brunetka ponownie go zatrzymała.
-A mózgu oby nie zgubiłeś?- zapytała z uniesioną brwią, na co Ashton zmarszczył czoło w konsternacji. Westchnęła głośno na jego niedomyślność. –Jesteś jakiś niereformowalny, ale i tak zapraszam cię na watę cukrową- pociągnęła go w stronę małej budki, gdzie Harry i Lauren zajadali się dopiero odebranym od sprzedawcy słodkim różowym puchem.
Ashton odetchnął z ulgą na ten widok. Miłość do waty cukrowej jest chyba u nich rodzinna.
-Zabawne, wiesz? Myślałam w pierwszym momencie, że zgubiłeś własne rodzeństwo, a potem się puknęłam w głowę, bo jak to tak- Tiffany uśmiechnęła się do niego, chociaż czuła jaka jest prawda i zwyczajnie nie chciała go pogrążać.
-Co ty, w życiu!- przytaknął, jakby nigdy nic złego się nie stało. –To, umm, może trochę rywalizacji?- zaproponował z postanowieniem, że tym razem będzie miał rodzeństwo na oku (przynajmniej jednym lub połówką… okej, dobra, wiadomo, że Tiffany będzie ich doglądać, więc mógł się całkowicie skupić na tej pięknej dziewczynie).
-Jak sobie chcesz.- Mrugnęła do niego okiem.
-Czy to prowokacja?- zapytał, słysząc te słowa już drugi raz w tym samym dniu.
-No skądże- chytry uśmiech wkradł się na jej buzię. –Hmm, właśnie, a gdzie masz tamtego miśka?- zapytała nagle.
Ooops? Przyłapany?
-To jest właśnie to, co zgubiłem- odpowiedział sprytnie, łapiąc się lekko ręką za kark.
Czy kupiła tą wymówkę w mniemaniu Ashtona? Oczywiście.
CZYTASZ
Think like a woman || a.irwin
FanfictionCo, jeśli nagle, tak bez żadnego powodu każda napotkana kobieta będzie bardziej skomplikowana niż zwykle? A co, jeśli jeden facet postanowi rozgryźć tą dziwną kobiecą psychikę? Uda się? Nikt nie obiecuje, że będzie łatwo. W każdym razie powodzenia...