Kara to kara. Nie mam na to wpływu. Czy uważam decyzję rodziców za zła? Szczerze, to jeszcze nie wiem co o tym myśleć. Zawsze wyróżniałam się z tłumu w miejscu, z którego pochodzę. Zawsze byłam inna. Nie trzymałam się schematów, zasad. Chciałam żeby ocenieano mnie po tym kim jestem, a nie przez pryzmat mojego pochodzenia. No i stało się. W końcu przegięłam i teraz odczuję tego skutki. Będę musiała się przyzwyczaić, pokazać z jak najlepszej strony i co najważniejsze oni będą musieli mnie zaakceptować. Z tą akceptacją będzie prościej jak nie poznają mojego pochodzenia. A co za tym idzie, kim jestem. Albo raczej kim byłam.
***
Pojawiłam się na werandzie domu, który był.. no wielki. Obok znajdowało się boisko do siatkówki gdzie kilkoro nastolatków prowadziło niezwykle emocjonującą rozgrywkę.
W oddali majaczyły domki. Każdy wyciągnięty jakby z innej bajki. Pachniało truskawkami co pewnie zawdzięczamy faktu iż za moimi plecami rosły pola pełne tych właśnie owoców.
Obok mnie mężczyzna z brodą lekko przyprószoną siwizną na wózku inwalidzkim układał pasjanasa. Podeszłam do niego przerywając jednoczenie przekładnie dwójki na asa i powiedziałam o co chodzi i co tu robię.
Pokiwał tylko głową ze zrozumieniem. Poprowadził mnie w stronę tych domków (należy nadmienić, że upszednio wstał z wózka, rozprostował swoje końskie nogi i przez obóz przeprowadzał mnie już w swojej prawdziwej centurzej formie).
Otworzył drzwi tego, którego ściany zewnętrzne były zrobione z szarego, szorstkiego kamienia, z kawałkami muszli i koralowców. Czyli nic dodać nic ująć domek pod patronatem Starego Wodorosta.
Weszłam do środka i usiadłam na jednym z łóżek. Rozglądałam się po pokoju kiedy niespodziewanie przyszła mi do głowy pewna myśl.
- Ee Chejronie, gdzie się podział Percy? - zapytałam.
- Twój brat musiał wyjechać żeby coś... załatwić - przy ostatnim słowie jakby się zawahał. W jego oczach czaił się smutek kiedy wypowiedziałam imię jego podopiecznego oraz duma.O tak, był z niego dumny. Jak mógłby nie być jeżeli gość dwa razy uratował świat.
Centaur wyszedł i zostawił mnie samą ze swoimi myślami oraz plecakiem pełnym ubrań do rozpakowania na pożegnanie informując, że kolacja jest o 19.
Przełożyłam swoje 5 koszulek, bieliznę, dwie pary jeansów, czarne szorty i dresy koloru niewiadomojakiego do niebieskiej szafy. Siadłam ponownie na swoim łóżku i w związku z tym że do kolacji zostały trzy godziny, a ja na razie nie miałam ochoty nawiązywać kontaktu z obozowiczami postanowiłam się zdrzemnąć.
To tak kilka słów o snach w moim przypadku.
Nigdy wcześniej ich nie miałam. Ha, teraz mogę tylko te czasy powspominać. Hypnos postanowił chyba nadrobić zaległości i marzenia senne uderzyły we mnie z całą mocą. Jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się czy człowiekowi może śnić się ciemność to odpowiedź brzmi - tak.
Na początku była ciemność. Zastanawiałam się co ja tu do cholery robię. Z ciemności wyłoniła się jakaś postać. Im bliżej mnie była tym bardziej zdawała się jaśnieć. W końcu zjawa zatrzymała się 3 metry ode mnie.
Teraz pomieszczenie było wręcz skąpane w świetle. Wrażenie było tym większe, że kiedy się tu pojawiłam było przeraźliwie ciemno. Mężczyzna (tak to był mężczyzna, wielki świecący mężczyzna) spojrzał na mnie z szyderstwem wymalowanym na twarzy.- No no witaj dziecinko - uśmiechnął się - Wiesz że jesteś naszym kluczem do sukcesu? Możesz czuć się zaszczycona. - zaśmiał się. Jeżeli tarka do warzyw mogą się śmiać to brzmiałoby to tak jak on teraz.
- Przyjdziesz do nas sama czy mamy cię przyciągnąć siłą? - ton jego głosu zmienił się na groźniejszy.Wizja się skończyła.
Potem nie było już nic istotnego. Do końca drzemki śniły mi się tylko hipokampy tańczące makarenę.
Obudził mnie dźwięk konhy obwieszczający że czas na kolację. Przebrałam się w jeansy oraz czarny T-shirt i poszłam na posiłek. Na szczęście jakoś dotarłam do pawilonu jadalnego kierując się wrodzoną zdolnością do wykrywania jedzenia.
Siadłam przy stoliku Posejdona co spotkało się ze zdziwieniem herosów. Zamówiłam niebieskie gofry z sosem czekoladowym (tak, niebieskie. Uwierzcie mi to u nas rodzinne), spaliłam trochę jako ofiarę i wysłuchałam się w słowa Chejrona stojącego na środku jadalni.
- ... Rosemary Hoover, wystąp - mniej więcej tyle wyłapałpałam z jego pięciominutowej przemowy. Wstałam z ławy i podeszłam do starego centaura.
- Witamy dzisiaj w Obozie Rose Hoover, córkę Wstrząsającego Ziemią, Pana Mórz, Stwórcy koni..
- Czyli Posejdona. Córkę Posejdona - dokończyłam za niego co wywołało naganne spojrzenie Chejrona i śmiechy obozowiczów.Wróciłam na miejsce i wgryzłam się w swojego gofra, który zdążył już wystygnąć.
Do końca posiłku nie działo się nic istotnego i godnego waszej uwagi. Potem tylko pobiegłam do domku położyłam się i no poszłam spać. Dostałam chyba taryfę ulgową bo dzisiaj już nic mi się nie śniło.
Cała noc przespałam spokojnie. Przez następne dwa tygodnie żyłam sobie jak typowy obozowicz, biorąc udział w zajęciach i bijąc się czasem w bitwie o sztandar.
Podsumowując,umiałam machać jako tako mieczem robiąc zamieszanie w szeregach wroga (oraz swoich ale to pomińmy żeby nie niszczyć jeszcze bardziej mojej już i tak szarganej reputacji).
Wszystko byłoby w porządku gdyby nie ta dziwna sobota rozpoczynajaca najdziwniejszy tydzień w moim dotychczasowym życiu (a uwierzcie widziałam już dużo dziwnych rzeczy)
_____________________________________
Ok, prolog za nami. Wszystko się musi jakoś zaczynać więc nie zrażajcie się tym nudziarstwem w tym rozdziale :).
Pozdro,
Tatamta :3
CZYTASZ
Daughter of Gods | Nico di Angelo ✓
FanfictionHistoria o postaci innej niż wszystkie. Należy jednak pamiętać że inny nie znaczy gorszy. Ona jest idealnym przykładem tego stwierdzenia. W pewnym sensie jest wyjątkowa. I w związku z tym poszukiwana przez wrogów. Przez jej obecność w świecie śmiert...