Rozdział 4

511 20 11
                                    

- Stało się coś? Wyglądasz jakby cię przejechały schody ruchome.
- Nie zauważyłeś przypadkiem, że kogoś tu brakuje? - zapytałam rozdrażniona - Gdzie jest Solace? - dodałam po chwili.
- Pewnie w domku Apollina - odparł Leo.
- Dzięki, idź do Chejrona i poinformuj go, że trzeba zwołać naradę. - powiedziałam ruszając w stronę domku nr. 7.

Po kilku minutach stałam już przed drzwiami domku dzieci boga słońca. Zapukałam lekko.

Drzwi otworzyły się, a na światło dzienne wychynęła piegowata facjata Willa.

- Mogę wejść? - zapytałam jednocześnie sama dając sobie pozwolenie na wstąpienie do mieszkania i przekroczyłam próg - Musisz mnie szybko opatrzyć żebyśmy zdążyli na naradę grupowych.

- Co Ci się stało? - złapał mnie za łokieć i zaciągnął na łóżko szpitalne na którym kazał mi usiąść.

- Mantikora i.. i - zająknęłam się przypominając sobie sytuację z przed kilku godzin - i Nico.

- Ej spokojnie - popatrzył mi w załzawione oczy - opatrzę ci ranę i jak będziesz chciała to wszystko mi opowiesz.

Przez kilka minut majstrował coś przy moim boku co ostatecznie doprowadziło do owinięcia mojej talii warstwą bandaży. Następnie Solace kazał mi wypić szklankę nekatru.

Od razu poczułam się lepiej fizycznie.

Z naciskiem na ostatnie słowo.

Fizycznie.

Moja psychika nadal była (mówiąc delikatnie) lekko nadszarpnięta.

Gość został porwany z mojej winy. Siedzi teraz niewiadomo gdzie. Może jest torturowany.

A ja siedzę sobie w obozie popijając nektar.

Od początku to ja miałam być na jego miejscu.

Ehh...

- Dobra, choć na tą naradę - złapałam Solaca za rękę i pociągnęłam za sobą chcąc jak najszybciej znaleźć się w Wielkim Domu

***

- Rose, opowiadaj co się stało - cenatur wyrwał mnie z transu polegającego na gapienie się w ścianę.
- Yyy tak oczywiście, już - zaczęłam - kiedy pojawiliśmy się w okolicy Miami zostaliśmy zaatakowani przez Mantikorę i... ona porwała Nica. Oni chcą mnie zwabić. Chcą żebym oddała się w ich ręce. Ja muszę... musimy go uratować. - oczy zaszły mi łzami ale tym razem nie pozwoliłam im znaleźć ujścia.

Nie mogłam płakać.

Musiałam być silna. Nie okazywać słabości.

- W takim razie potrzebujemy zorganizować misję ratowniczą  - podsumował Chejron - Rachel?

Wyrocznia podeszła do mnie i złapała za rękę. Skupiła się.

Jej zielone tęczówki rozszerzyły się zajmując powierzchnię białka.

Rachel otoczyła zielona mgła.

Po czym zniknęła (mgła oczywiście, nie Rachel).

Wyrocznia pokręciła tylko głową zrezygnowana.

- Nie widzę twojej przyszłości. Masz jakąś magiczną barierę. Nie wiem co możemy w takiej sytuacji zrobić... -
- Ale ja wiem - przerwał jej dźwięczny głos, który już dzisiaj słyszałam - Musicie posłuchać mnie.

Na stole pingpongowym pojawiła się moja dobra znajoma Artemida.

- Sprawa przedstawia się następująco - zaczęła - Rose przepowiedni nie dostanie. Córko Posejdona musisz wziąć ze sobą tego synka Hefajstosa  i znaleźć Hekate. Możesz sobie wybrać jeszcze kogoś jak chcesz bo wy przecież lubicie chodzić trójkami. Hekate będzie umiała wam pomóc. Szukajcie w Atlancie - poruszyła znaczącą brwiami - a jak będziesz mieć dość towarzystwa tego samca to zawsze możesz się do mnie przyłączyć.

- Już raz ci odpowiedziałam. Nigdy nie dołączę do Łowczyń. Myślisz że mogłabym zmienić zdanie? Szczególnie teraz.

- Cóż jeżeli się jednak zdecydujesz to wiesz gdzie mnie szukać.

Bogini łowów rozpłynęła się w srebrną mgłę i opuściła nasze przemiłe towarzystwo pozostawiając po sobie zapach odświeżaczy powietrza w kształcie choinek.

***

- Czyli obowiązkowo idzie ze mną Leo - przewróciłam oczami - a jako trzecią osobę wybieram Piper. Oczywiście jeżeli chcesz iść McLean?

- Jasne, ktoś przecież musi trzymać Valdeza żeby nie żeby nie zrobił nic głupiego. - odparła z uśmiechem.

- Uważasz że bym sobie nie poradziła? - powiedziałam unosząc jedną brew z powątpiewaniem.

- Tak właśnie uważam - teraz do prawej brwi dołączyła jeszcze lewa w niemym geście niedowierzania.

Ta kłótnia mogłaby trwać jeszcze długo gdyby nie to że została przez centaura, który nakazał nam się przygotować do wyprawy.

Wpadłam w pośpiechu do trójki łapiąc w pędzie mój czarny plecak.

Wpakowałam do niego boskie jedzenie, kilka koszulek, latarkę, a do pasa przypięłam pochwę z mieczem.

Po chwili byłam już gotowa.

Kiedy zmierzyłam w stronę sosny Thalii dołączyła do mnie córka Afrodyty.

Pod drzewem opierając się o pień stał nie kto inny jak Leo Valdez.

Cała nasza trójka pożegnała się z Chejronem i wsiadła do samochodu prowadzonego przez Argusa, który miał nas zawieźć do Nowego Jorku.

Po godzinie jazdy byliśmy już na miejscu.

Nasz kierowca wysadził nas na przystanku autobusowym, pomachał nam na pożegnanie i odjechał.

Skierowaliśmy się w stronę peronu gdzie pociągiem mieliśmy się dostać do stanu Georgia.

- Ej wiecie, tak sobie myślałem... - ciszę przerwał Valdez.

- Naprawdę?! Leo Valdez pomyślał?! Ludzie, szkoda że nie wzięłam ze sobą kalendarza bo bym zapisała tą datę jako nowe święto narodowe.

- Taa - Leo nie stracił rezonu - tak się... zastanawiałem że wiecie fajnie byłoby być nieśmiertelnym - uśmiechnął się i wypiął dumnie pierś - Bóg Leo Valdez, uosobienie piękna i seksowności.

- Ej a tej posady to nie ma już Afrodyta? - zapytałam szczerząc zęby.

- No niby tak ale ja nie jestem różową walnietą zołzą - przewrócił oczami - sorry Piper

- Nie ma za co przepraszać. Całkowicie się z tobą zgadzam.

- A ty Rose wolałabyś być śmiertelna czy nieśmiertelna - zapytał Valdez.

- Wiesz chyba śmiertelna - odparłam z wachaniem.

- Tak, a czemu?

- Hm, zazwyczaj każdy wybiera to czego nie ma... -

- Aha... - Valdez pokiwał głową że zrozumieniem - Czekaj, zaraz. CO?!

- O czy to przypadkiem nie nasz pociąg? - zapytałam zmieniając temat tej rozmowy.

Wsiedliśmy do pociągu i zajęliśmy miejsca w swoim przedziale.

Tym to razem Piper rozpoczęła rozmowę.

- Jak się trzymasz Rose?

- Ok? Nie wiem

- Hm - córka Afrodyty ze swoim niesamowitym taktem postanowiła przenieść moje myślenie na inne tory - Podoba ci się ktoś? -

- Taak - uśmiechnęłam się ale po chwili miną mi zrzedła.

- Czy ta osoba jestem ja? - Valdez poruszył sugestywnie brwiami.

- Ee nie? Kiedy ci się to uroiło?

Większość drogi przespaliśmy nie nękani przez żadne problemy.

No prawie żadne.

Daughter of Gods | Nico di Angelo ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz