Rozdział 6

434 17 3
                                    

Dwadzieścia minut temu Leo i Piper odjechali w stronę Nowego Jorku.

Ja nadal tutaj stoję i wpatruję się w tory, którymi przed kilkanastoma minutami po moich przyjaciół przyjechał pociąg.

A czasu coraz mniej.

Musiałam jakoś przetransportować się na Florydę przed piątkiem.

Dzisiaj była środa po południu.

Jak piętnastoletnia dziewczyna ma pokonać 1050 kilometrów w jeden dzień?

Nawet jeżeli nie jest to zwykła piętnastoletnia dziewczyna, to mimo wszystko jest to niemożliwe.

No chyba, że pomoże jej grupa nastoletnich dziewczyn w srebrnych kamuflażowych kurtkach.

A taka właśnie grupa pojawiła się na horyzoncie.

***

- No cześć. Dawno się nie widziałyśmy - uśmiechnęłam się do starej znajomej.

- Taa - pokiwała potwierdzająco głową - Ale w związku z Artemidą chyba nie za bardzo tęskniłaś? Co nie?

- Znasz odpowiedź, a ja nie chcę tego wspominać - westchnęłam - Dobra Thalia, pomożesz mi?

- Po starej znajomości w miarę możliwości postaram się pomóc ale niczego nie obiecuję - wzruszyła ramionami - Może się nie udać.

- W takim razie co robimy?

- Patrz i się ucz - wyciągnęła z kieszeni małe prostokątne coś do którego była doczepiona karteczka z napisem "Amazonki pozdrawiają ;)"- Kiedy rozmawiałam ostatnio z Hyllą nasza wymiana zdań zeszła na projekt budowy namiotów Łowczyń. Hylla pomyślała, że jeśli możemy zmniejszać nasze namioty to czemu by nie stworzyć czegoś większego na tej samej zasadzie - wcisnęła bok prostokąta - I tak właśnie powstało to.

Metalowe coś zaczęło się rozkładać, aż w końcu na trawie przed nami stał pełnowymiarowy helikopter z wymalowanym na burcie napisem pochyłymi literami własność firmy Amazon spółka zoo.

- Eee Thalia czy ty na pewno umiesz tym kierować - zapytałam lekko zdezorientowana. -

- Spokojnie, rozmawiasz z córką boga nieba - odarła pewnym siebie głosem. -

- Z córką boga nieba, która ma lęk wysokości.-

- Hah, no fakt - zmieszała się - May będzie kierować. -

I tak właśnie znalazłam się w helikopterze z Łowczynią o imieniu May oraz poruczniczką Artemidy mającą lęk wysokości.

***

Leciałyśmy przez pół dnia.

W oddali było już widać zarys miasta do którego koniecznie musiałam dotrzeć.

Wszystko pięknie ładnie tylko dlaczego zrobiło się nagle tak zimno?

No nie tylko nie to.

Ona chyba nadal jest zła za tamtą imprezę.

- May musimy lądować. Natychmiast! Zaraz silnik zamarzniaaa... - helikopter zaczął spadać.

Rozbiłyśmy się w lesie w miejscu, które wyglądało dla mnie znajomo.

Bardzo znajomo.

Była to polana na której spaliśmy tego dnia kiedy odkryliśmy obóz Hyperiona.

Czyli jesteśmy blisko.

- Obóz wroga jest półtorej godziny z tąd na południe - wskazałam dłonią wybrany przeze mnie kierunek świata.

Opatrzyłyśmy rany powstałe na skutek rozbicia się naszego latającego środka transportu. Na szczęście nie było to nic poważnego.

Przeklnęłam Chione w myślach. Od tamtego razu planuje zemstę idealną.

Ehh mogłam po prostu do niego nie podbijać.

Skąd miałam wiedzieć że mi się uda.

Dobra, zapomnimy o tym.

Przez 30 minut zmierzałyśmy w stronę obozowiska przeciwnika.

Zdążyłyśmy na czas. Wszystko ma się rozegrać jutro.

Teraz wszystko zależy od Piper i Leona.

Czy im się powiedzie czy nie.

Nie mogliśmy zbliżyć się bardziej bo wtedy istniałoby bardzo duże prawdopodobieństwo iż zostałybyśmy wykryte.

A cały plan szlag by wziął.

Plan polegał na tym, że jutro przedostaniemy się do nieprzyjacielskich wojsk, ja zamienię się miejscem z Nikiem, a potem no... reszta planu polega na improwizacji oraz refleksie Leona i Piper.

Łowczynie rozłożyły swoje namioty i przygotowały resztę obozowiska.

Ja w tym czasie wzięłam się za rozpalenie ogniska co nie należy do moich największych umiejętności.

Po dziesięciu minutach maltretowania jednego drewienka drugim poddałam się i wyciągnęłam z plecaka zapałki.

Łowczynie popatrzyły na mnie pobłażliwym wzrokiem na co ja lekko się zarumieniłam.

No co. Dawno nie ćwiczyłam rozpalania ogniska. Moje przygody z przybocznymi Artemidy skończyły się dwa lata temu.

Właśnie, dwa lata temu, a do bogini łowów nadal nie dotarło że się skończyły.

Pomimo mojej stanowczej odmowy ona nadal próbuje namówić mnie do powrotu.

A ja zastanawiam co mnie opętało, że ja w ogóle kiedykolwiek się w tej grupie znalazłam.

Stare dzieje ale bynajmniej nie zapomniałam jak się strzela z łuku.

Podeszłam do Thalii i zapytałam czy mogę pożyczyć jej łuk.

Poruczniczka ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy podała mi broń.

Uśmiechnęłam się pewna siebie i nałożyłam strzałę.

Naciągnęłam cięciwę i wypuściłam pocisk w sam środek drzewa odległego o 70 metrów.

A to była dopiero rozgrzewka.

Ponownie przyjęłam pozycję strzelniczą i pokazałam prawdziwy kunszt łuczniczy.

W przeciągu 10 sekund wypuściłam cztery strzały, które wbiły się tuż obok pierwszego pocisku.

Łowczynie popatrzyły na mnie z jeszcze większym zdziwieniem.

Uśmiechnęłam się tylko kończąc tym samym występ.

- Ej, Rose. A ty na pewno nie chcesz do nas wrócić? -

Nic nie odpowiedziałam. Odwróciłam się i poszłam położyć się spać do namiotu.

Ha mogą sobie pomarzyć.

***

Pełniłam wartę jako ostatnia. Moim zadaniem było obudzić wszystkich rano.

Było coraz bliżej brzasku. Słońce już prawie wstało.

Wskazówka zegara zbliżała się do godziny 5:30.

Jeszcze tylko kilka minut. Jeszcze tylko kilka chwil.

Jest, słońce wzeszło.

Podbiegłam do namiotu łowczyń aby je obudzić.

Dzisiaj.

Dzisiaj wszystko miało się rozstrzygnąć.

___________________________



Daughter of Gods | Nico di Angelo ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz