Nie mogłam zasnąć.
Po pierwsze dlatego że mi się nie chciało, a po drugie dlatego że stałam na warcie, a stojąc na warcie się nie śpi (albo przynajmniej nie powinno).
Gdzie my w tej chwili jesteśmy?
Siedzimy w obozowisku rozłożonym na polu kukurydzy przy drodze krajowej numer 85 na granicy stanu Georgia i Karoliny Południowej.
A czemu tutaj jesteśmy?
Ponieważ dwie drakainy rozwaliły wczoraj nasz pociąg.
To było tak.
Jechaliśmy sobie spokojnie pociągiem rozmawiając, śpiąc bądź robiąc dziwne niezidentyfikowane rzeczy jak to było w przypadku Leo.
W pewnym momencie do naszego przedziału weszły dwie drakainy w szarych wełnianych płaszczach.
Czas jakby zwolnił. Ludzie z naszego wagonu zniknęli.
A my?
My siedzieliśmy i czekaliśmy na atak, który miał za chwilę nastąpić.
Zbliżaliśmy się do stacji.
To była nasza szansa.
Drakainy zaatakowały. Ja odparowywałam ciosy mieczem, Piper walczyła sztyletem, a Leo zadawał uderzenia swoim pięciofuntowym młotkiem cały czas wygrażając stworom.
Kiedy zatrzymaliśmy się na stacji. Udało mi się otworzyć drzwi wagonu i po chwili w pośpiechu wysiedliśmy z pociągu.
Gdy znajdowaliśmy się pół kilometra od peronu usłyszeliśmy za sobą wybuch i dotarła do nas fala ciepła.
Nasz wagon płonął.
Miejmy nadzieję, że żaden śmiertelnik nie ucierpiał.
I tym właśnie sposobem znaleźliśmy się na polu kukurydzy w stanie Georgia nie wiedząc jak dostać się do Atlanty i co dalej robić.
***
Otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy.
Było jasno
Cholera, zasnęłam!
Popatrzyłam po obozowisku.
Uff, nic się nie stało.
Tylko gdzie jest Piper?!
Podeszłam do Leona i już miałam go budzić żeby rozpocząć poszukiwania kiedy nasza zguba magicznie się znalazła.
- Gdzie. Ty. Byłaś? - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Poszłam załatwić nam transport - uśmiechnęła się lekko widząc moje zdenerwowanie.
- I nie mogłaś mnie o tym poinformować?! Martwiłam się kretynko. -
- Zasnęłaś i nie chciałam cię... - przerwałam jej
- Wiesz co się mogło stać? Naraziłaś nas na niebezpieczeństwo. A gdyby tak.. - tym razem to ona powstrzymała mój monolog.
- Dobrze mamo, następnym razem będę uważać - przewróciła oczami.
- A co właściwie za transport nam załatwiłaś? - zapytałam z powątpiewaniem.
- Otóż zadzwoniłam do Melli - nimfy wiatru, sekretarki mojego ojca i zapytałam czy nie poprosiłaby swoich przyjaciółek żeby nas przeniosły do Atlanty. Zgodziła się. Transport będzie za 15 minut.
- A mogę wiedzieć skąd wzięłaś telefon? - uśmiechnęłam się.
- No tam stoi - wskazała w prawo na czerwoną budkę telefoniczną.
- A no tak. Sorry zapomniałam o tej sieci budek telefonicznych w USA porozstawianych samotnie na polach kukurydzy - powiedziałam sarkastycznie na co Piper tylko wzruszyła ramionami.
***
Nigdy więcej.
Nigdy więcej nie pozwolę zmienić się w chmurę.
Tracisz wtedy cały swój ciężar i kształt. Patrzysz na świat z perspektywy osoby trzeciej.
I ten stan nieważkości wcale nie jest fajny.
Ale wracając do meritum. Jesteśmy już w Atlancie.
Pomimo tego całego zamieniania w obłoczek pary, przyjaciółki Melli okazały się być bardzo pomocne.
Co wcale nie oznacza że zamierzam korzystać z i usług więcej niż ten jeden raz.
Teraz trzeba tylko znaleźć Hekate.
- Ej, ludzie, macie jakiś pomysł jakby tu odszukać naszą boginię magii? - zapytałam.
***
Obraliśmy taktykę polegającą na tym że jak masz jakiś problem to czekasz aż sam się rozwiąże.
O dziwo podziałało.
Siedzieliśmy w kawiarni sącząc mrożoną herbatę kiedy zauważyłam coś dziwnego.
- Ej widzicie tą łasicę? Patrzy na nas tak ponaglająco. -
- Dziewczyno, czy ty siebie słyszysz - Valdez nieudolnie zaczął udawać mój głos - "O łasica, chodźmy za łasicą" - przewróciłam oczami.
Poszliśmy za łasicą.
***
Zwierzątko przeprowadziło nas przez miasto i zatrzymało się pod sklepem z szyldem "Magiczne szampony i odżywki".
- Czyli to robią bogowie jak się ich wywali z Olimpu-
Przekroczyliśmy próg sklepu i ruszyliśmy w stronę lady. Za kasą stała czarnooka blondynka, która spoglądała w naszą stronę.
- Witajcie herosi. Macie kilka możliwości. - otoczyła nas mgła - Oto rozdroża - wskazała na trzy mgliste odnogi - Musicie wybrać jedną z tych dróg. Jednak żadna ścieżka nie prowadzi do zwycięstwa bez ofiary. Wybierajcie półbogowie. -
- Powiedz na czym polega nasze zadanie. -
- Mam coś co może wam pomóc jednak dam wam to tylko za odpowiednią cenę. Musicie odnaleźć mój starożytny atrybut. Pochodnię schowaną w Nowym Jorku. Jeżeli jednak wszyscy pojedziecie do Nowego Jorku nie zdążycie do Miami na czas. A wasz czas kończy się w piątek. - powiedziała bogini magii.
***
- Czyli sprawa jest prosta musimy się rozdzielić. Ja jadę do Miami a wy do Nowego Jorku. - stwierdziłam .
- Rzeczywiście, to jedyna opcja. Masz jeszcze jakieś informacje dla nas?
Powiedzieć im czy nie powiedzieć.
Nie no, nic przecież nie podpisywałam.
- Ok, jest jeszcze jedna rzecz o której muszę was poinformować...-
I wszystko im opowiedziałam. Jak się zaczęło i kiedy się skończy.
- Naprawdę?! - Leo niedowierzał.
- Nie, nie naprawdę. Po prostu wymyśliłam to w przeciągu ostatnich pięciu minut - wywróciłam oczami - jasne że naprawdę.
CZYTASZ
Daughter of Gods | Nico di Angelo ✓
FanficHistoria o postaci innej niż wszystkie. Należy jednak pamiętać że inny nie znaczy gorszy. Ona jest idealnym przykładem tego stwierdzenia. W pewnym sensie jest wyjątkowa. I w związku z tym poszukiwana przez wrogów. Przez jej obecność w świecie śmiert...