Rozdział 5

463 21 0
                                    

Nie mogłam zasnąć.

Po pierwsze dlatego że mi się nie chciało, a po drugie dlatego że stałam na warcie, a stojąc na warcie się nie śpi (albo przynajmniej nie powinno).

Gdzie my w tej chwili jesteśmy?

Siedzimy w obozowisku rozłożonym na polu kukurydzy przy drodze krajowej numer 85 na granicy stanu Georgia i Karoliny Południowej.

A czemu tutaj jesteśmy?

Ponieważ dwie drakainy rozwaliły wczoraj nasz pociąg.

To było tak.

Jechaliśmy sobie spokojnie pociągiem rozmawiając, śpiąc bądź robiąc dziwne niezidentyfikowane rzeczy jak to było w przypadku Leo.

W pewnym momencie do naszego przedziału weszły dwie drakainy w szarych wełnianych płaszczach.

Czas jakby zwolnił. Ludzie z naszego wagonu zniknęli.

A my?

My siedzieliśmy i czekaliśmy na atak, który miał za chwilę nastąpić.

Zbliżaliśmy się do stacji.

To była nasza szansa.

Drakainy zaatakowały. Ja odparowywałam ciosy mieczem, Piper walczyła sztyletem, a Leo zadawał uderzenia swoim pięciofuntowym młotkiem cały czas wygrażając stworom.

Kiedy zatrzymaliśmy się na stacji. Udało mi się otworzyć drzwi wagonu i po chwili w pośpiechu wysiedliśmy z pociągu.

Gdy znajdowaliśmy się pół kilometra od peronu usłyszeliśmy za sobą wybuch i dotarła do nas fala ciepła.

Nasz wagon płonął.

Miejmy nadzieję, że żaden śmiertelnik nie ucierpiał.

I tym właśnie sposobem znaleźliśmy się na polu kukurydzy w stanie Georgia nie wiedząc jak dostać się do Atlanty i co dalej robić.

***

Otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy.

Było jasno

Cholera, zasnęłam!

Popatrzyłam po obozowisku.

Uff, nic się nie stało.

Tylko gdzie jest Piper?!

Podeszłam do Leona i już miałam go budzić żeby rozpocząć poszukiwania kiedy nasza zguba magicznie się znalazła.

- Gdzie. Ty. Byłaś? - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

- Poszłam załatwić nam transport - uśmiechnęła się lekko widząc moje zdenerwowanie.

- I nie mogłaś mnie o tym poinformować?! Martwiłam się kretynko. -

- Zasnęłaś i nie chciałam cię... - przerwałam jej

- Wiesz co się mogło stać? Naraziłaś nas na niebezpieczeństwo. A gdyby tak.. - tym razem to ona powstrzymała mój monolog.

- Dobrze mamo, następnym razem będę uważać - przewróciła oczami.

- A co właściwie za transport nam załatwiłaś? - zapytałam z powątpiewaniem.

- Otóż zadzwoniłam do Melli - nimfy wiatru, sekretarki mojego ojca i zapytałam czy nie poprosiłaby swoich przyjaciółek żeby nas przeniosły do Atlanty. Zgodziła się. Transport będzie za 15 minut.

- A mogę wiedzieć skąd wzięłaś telefon? - uśmiechnęłam się.

- No tam stoi - wskazała w prawo na czerwoną budkę telefoniczną.

- A no tak. Sorry zapomniałam o tej sieci budek telefonicznych w USA porozstawianych samotnie na polach kukurydzy - powiedziałam sarkastycznie na co Piper tylko wzruszyła ramionami.

***

Nigdy więcej.

Nigdy więcej nie pozwolę zmienić się w chmurę.

Tracisz wtedy cały swój ciężar i kształt. Patrzysz na świat z perspektywy osoby trzeciej.

I ten stan nieważkości wcale nie jest fajny.

Ale wracając do meritum. Jesteśmy już w Atlancie.

Pomimo tego całego zamieniania w obłoczek pary, przyjaciółki Melli okazały się być bardzo pomocne.

Co wcale nie oznacza że zamierzam korzystać z i usług więcej niż ten jeden raz.

Teraz trzeba tylko znaleźć Hekate.

- Ej, ludzie, macie jakiś pomysł jakby tu odszukać naszą boginię magii? - zapytałam.

***

Obraliśmy taktykę polegającą na tym że jak masz jakiś problem to czekasz aż sam się rozwiąże.

O dziwo podziałało.

Siedzieliśmy w kawiarni sącząc mrożoną herbatę kiedy zauważyłam coś dziwnego.

- Ej widzicie tą łasicę? Patrzy na nas tak ponaglająco. -

- Dziewczyno, czy ty siebie słyszysz - Valdez nieudolnie zaczął udawać mój głos - "O łasica, chodźmy za łasicą" - przewróciłam oczami.

Poszliśmy za łasicą.

***

Zwierzątko przeprowadziło nas przez miasto i zatrzymało się pod sklepem z szyldem "Magiczne szampony i odżywki".

- Czyli to robią bogowie jak się ich wywali z Olimpu-

Przekroczyliśmy próg sklepu i ruszyliśmy w stronę lady. Za kasą stała czarnooka blondynka, która spoglądała w naszą stronę.

- Witajcie herosi. Macie kilka możliwości. - otoczyła nas mgła - Oto rozdroża - wskazała na trzy mgliste odnogi - Musicie wybrać jedną z tych dróg. Jednak żadna ścieżka nie prowadzi do zwycięstwa bez ofiary. Wybierajcie półbogowie. -

- Powiedz na czym polega nasze zadanie. -

- Mam coś co może wam pomóc jednak dam wam to tylko za odpowiednią cenę. Musicie odnaleźć mój starożytny atrybut. Pochodnię schowaną w Nowym Jorku. Jeżeli jednak wszyscy pojedziecie do Nowego Jorku nie zdążycie do Miami na czas. A wasz czas kończy się w piątek. - powiedziała bogini magii.

***

- Czyli sprawa jest prosta musimy się rozdzielić. Ja jadę do Miami a wy do Nowego Jorku. - stwierdziłam .

- Rzeczywiście, to jedyna opcja. Masz jeszcze jakieś informacje dla nas?

Powiedzieć im czy nie powiedzieć.

Nie no, nic przecież nie podpisywałam.

- Ok, jest jeszcze jedna rzecz o której muszę was poinformować...-

I wszystko im opowiedziałam. Jak się zaczęło i kiedy się skończy.

- Naprawdę?! - Leo niedowierzał.

- Nie, nie naprawdę. Po prostu wymyśliłam to w przeciągu ostatnich pięciu minut  - wywróciłam oczami - jasne że naprawdę.

Daughter of Gods | Nico di Angelo ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz