VI

182 14 1
                                    

Schodzę ze sceny.
Czuję jak każdy mój mięsień twarzy jest napięty do granic możliwości.
Podnoszę wzrok. Widzę mamę, Gemmę, tatę. I Louisa.
Zeskakuję z ostatnich schodków i uśmiecham się szeroko. Pierwsza podchodzi mama, bo ja sam nie mogę się już ruszyć. Czuję, jak łzami moczy moją koszulkę, ale nie obchodzi mnie to. Zgniata mnie w uścisku wraz tatą i siostrą. Wszyscy powtarzają, że mnie kochają i że są dumni.
Lou stoi z boku, wpychając ręce w kieszenie.
Gemma podchwytuje moje spojrzenie i odpycha ode mnie rodziców. Pokazuje mi bym podszedł do szatyna.
Ruszam się wreszcie z twardych schodków. Ruszam w stronę skrytego w cieniu Louisa. Czuję jak bolą mnie policzki, od szerokiego uśmiechu, który wpłynął bez pytania na moją twarz.
– Hej Harry – mówi a ja, również bez pytania, wpadam w jego drobne ramiona. Dziwię się, bo Lou nie jest mały.
– Wiedziałem że dasz radę – wyszeptał tylko, mocno mnie do siebie przytulając. Znaliśmy się zaledwie dwa dni, a stał tutaj z moją rodziną oglądając mój występ.
– Chwila... widziałeś mój występ? – odwróciłem się obrzucając spojrzeniem rodziców i Gemmę, która za zasłoną włosów chowała uśmiech.
– Przejdziemy się? – odparł jedynie. Pokiwałem głową, a chłopak lekko się uśmiechnął na mój entuzjazm. Poinformowałem o tym rodziców i podbiegłem ochoczo do chłopaka w uroczej beanie.
Lou prowadził mnie w ciszy do automatów z piciem, chyba odreagowując te wszystkie rozmowy, które zapewne musiał prowadzić z moimi rodzicami kiedy na mnie czekał. Przez te dwa dni, nauczyłem się że chłopak nie lubi za dużo mówić, dlatego świadom jego granic, dałem mu ciszę jakiej potrzebował.
Szatyn oparł się o automat z cichym westchnieniem. Uważam, że było strasznie urocze...
– Nie będziesz nic pić Harry? – spytał i spojrzał na swoją świeżo wziętą wodę.
– Dzię... - zacząłem, orientując się jak mocna chrypa złapała mnie po występie, zapewne jeszcze spotęgowana ciszą, w jakiej tu szliśmy. Wydawało mi się, że po Lou przebiegł dreszcz.
To tylko wrażenie – powiedziałem sobie, a chłopak wcisnął mi w dłoń swój nieruszony plastikowy kubeczek.
– Nie...
– Nie kłóć się ze mną Harry, jestem większy od ciebie – powiedział ze śmiertelną powagą, co jednak wywołało mój śmiech – Co w tym takiego śmiesznego? Próbowałem być straszny, choć raz.
– Nie jesteś straszny Lou.
– Twój głos jest straszny.
– Wiem... nie sądzę, że w ogóle jury weźmie mnie pod uwagę.
– Co? Nie! Harreh. To co pokazałeś na scenie było cudowne, ja... kolana się pode mną ugięły, naprawdę. Miałem na myśli teraz... ta chrypa. Przeszły mnie ciarki. Znaczy wtedy też, ale... – zupełnie zaczął się plątać. Uważam że to było bardziej urocze niż jego westchnienie.
Więc po prostu go przytuliłem. Objąłem go mocno i poczułem jak obejmuje mnie z powrotem.
To było wspaniałe uczucie.
– Przepięknie śpiewasz. Kiedyś usłyszysz to nie tylko ode mnie, będziesz jeździł po setkach krajów, żeby wysłuchać jak pięknie śpiewasz... – poczułem jak płaczę. Przez chwilę było mi wstyd, że moczę Louisowi koszulkę, ale myślałem tak tylko przez chwilę.
– Co? Harry? Płaczesz? Nie, skarbie, czemu płaczesz? – chłopak odsunął się ode mnie zmartwiony, kiedy usłyszał moje siąpanie.
– Po prostu... dziękuję że we mnie wierzysz. I mnie wspierasz i... mam na myśli, no bo przecież nie musisz... nie musiałeś tam czekać i... musieć rozmawiać z moimi rodzicami i siostrą, ani nic, bo znamy się dopiero kilka dni i... a czekałeś i byłeś i... jesteś wspaniałym przyjacielem.
Chłopak jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi. Ale wiedziałem że nie był to sztuczny uśmiech. Jego uśmiech przebijał z jego wnętrza, z jego oczu. Polubiłem sposób w jaki się uśmiechał...

– Wiem że to cię tylko dobije Harry, ale urwałem się dla ciebie z lekcji pianina – odparł i uśmiechnął się jeszcze szerzej, a ja miałem wrażenie że teraz już zupełnie nic nie widzi, przez sposób, w jaki marszczył oczy kiedy się uśmiechał... uroczo uśmiechał.
Jednak, żeby zachować nasz wewnętrzny żart, jęknąłem teatralnie, lekko opuszczając się na kolanach, próbując nie zacząć się śmiać, kiedy Lou złapał mnie pod ramionami, myśląc że upadnę.

Zdałem sobie wtedy sprawę, że Lou zawsze był gotowy mnie łapać...

Obudził mnie dzwonek telefonu.
Zaspany, wyciągnąłem rękę na oślep, łapiąc po chwili komórkę i kładąc na poduszce koło siebie, nawet się nie podnosząc.

Odebrałem połączenie i niemal skrzywiłem się na hipergłośny ton mojego rozmówcy. Jednak nie zajęło mi nawet sekundy rozpoznanie tego głosu, a wtedy grymas przeszedł w szeroki uśmiech, wciśnięty w materiał poduszki.

Harrey ty leniu, wstawaj kurwa, zawsze taki byłeś, wiesz która godzina? Mam ci zacząć śpiewać jebany hymn Anglii żebyś wstał? – miałem wrażenie że powiedział to wszystko na jednym tchu.

– LouLou...
Żadne kurwa LouLou, dowiem się gdzie nocujesz śmieciu, a jeśli jeszcze raz zostawisz mnie z nieodebranymi 5 połączeniami to zrobię ci jebane paranormal activity! – zaśmiałem się do słuchawki i niemal mogłem zobaczyć jak szatyn cały czerwienieje ze złości.
– Daj mi 20 minut skarbie.
Rozłączyłem się zanim mógł jakkolwiek zareagować.

I w rezultacie nie zmieściłem się w obiecanych 20 minutach, ponieważ tyle powinno zająć mi wyszykowanie się, gdyby nie liczyć prysznica, a niestety wczoraj wróciłem z wycieczki z Louisem i padłem na łóżko nieżywy, w biegu jedynie przebierając się w piżamę.

Kiedy wyszedłem na rynek, Lou zdenerwowany, tym że nie mógł znaleźć mojego motelu, a może moim spóźnieniem, siedział na ławce, nerwowo postukując nogą w kamienne płyty.
Stanąłem za nim i objąłem go za szyję, po chwili zmieniając zdanie i zakrywając mu oczy.
– Zgadnij kto to...
– Harry idioto, gdyby nie ta twoja poranna chrypa byłbyś już martwy.
– Czyżby ujęła cię moja poranna chrypa? – uniosłem brwi, nie mogąc pozbyć się uśmiechu skradającego się na moje usta.
– Od zawsze ujmuje Harrey – szatyn wstał i odwrócił się w moją stronę, a wtedy mogłem zobaczyć w co dziś jest ubrany i, o dziwo, nie miał na sobie dresów. Założył kończące się w kolanach, zielone spodnie i neonowo-żółtą bluzę, lecz to co najbardziej zwróciło moją uwagę to dwa świstki, które ściskał w dłoni.
– Co tam masz LouLou? – wychyliłem się znad ławki, prawie przelatując na drugą stronę. Pisnąłem bardzo niemęsko, a Louis zaśmiał się jedynie i przytrzymał mnie za ramiona, spychając z powrotem za drewnianą ławkę.

Lou zawsze był gotów mnie łapać.

↝♫♪༞♫♪↜

– Dokąd jedziemy! – spytałem jeszcze raz, kiedy po krótkiej wędrówce, Louis wepchnął mnie do, już odjeżdżającego, autobusu i usadził bez słowa na jednym z miejsc, siadając tuż obok z szerokim uśmiechem.

– LouLou? – spojrzałem w niebieskie oczy.
Szatyn bez słowa podał mi bilety, a ja wciągnąłem gwałtownie powietrze.

Reptile Randesvouz & Furry Friends
7 Scot Lane, Doncaster.

– O mój boże! Louis zabierasz mnie do zoo? – niemal pisnąłem i chciałem mocno przytulić chłopaka, ale kiedy tylko objąłem go ramionami, usłyszeliśmy z tyłu dźwięk robionego zdjęcia.
Odwróciłem się gwałtownie do dziewczyny wpatrującej się głupio w wyświetlacz telefonu, ale Lou, jedynie ściągnął mnie z powrotem na siedzenie i ścisnął moje kolano.

„💚"
Dostarczono 11:56.

Usłyszałem dźwięk komórki Louisa.
Nie mogłem powstrzymać szerokiego uśmiechu, kiedy zobaczyłem jak jedną ręką odblokowuje telefon i lekko uśmiecha się na moją wiadomość.

„💙"
Odczytano 11:58.
Dłonią którą wciąż trzymał moje kolano ścisnął je lekko, obserwując jak zagryzam wargi, chowając uśmiech.

❝ уєѕтєя∂αу яαи∂єs νσυz- LARRY ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz